Wywiady

Anna Kamińska: Uciec, czyli wrócić

Co to znaczy czuć przyrodę? Wchodzisz do lasu i czujesz, co las do ciebie mówi. Słyszysz to i ty też zaczynasz mówić w stronę lasu, do zwierząt roślin i drzew. Trzeba wiele lat przebyć w lesie, żeby wiedzieć, o co chodzi, a najlepiej po prostu się z tym czymś urodzić. Ja mam tak od zawsze, od dzieciństwa czuję las — zwierza się Anna Kamińska.

Fragment wywiadu:

Pytałaś jedną z bohaterek reportażu Białowieża szeptem o to, co to znaczy czuć przyrodę. Co to znaczy dla Ciebie?

Białowieżanka Swietłana Bogdańska, bo o niej mowa, odpowiedziała mi wówczas, że to taki stan, jakby była w kąpieli – czuje się zrelaksowana. Myślę, że mam podobnie. Czuć przyrodę, to zbliżać się do takiego stanu, w którym odczuwasz spokój. To swego rodzaju oczyszczenie, jakiego można doznać w kontakcie z przyrodą. Wziąć te wszystkie doznania i wyjść trochę lepszym z lasu. Kurczę, pytasz mnie, co to znaczy czuć przyrodę, a ja dalej widzę te wydmy, ludzi na tych wydmach, słyszę prowadzone z nimi rozmowy… Może u mnie to nie jest jednak tak jak u Swietłany, a chodzi przede wszystkim o to, by się spotkać i porozmawiać w tej przyrodzie… Złaziłam całe Bieszczady, chodziłam trochę po Tatrach czy Górach Izerskich, moja linia życia to w ogóle mnóstwo wędrówek i zaglądanie do rozmaitych, ciekawych przyrodniczo miejsc, ale gdy pytasz mnie o przyrodę, to ja mam ciągle przed oczami spotkania z kimś na łonie przyrody i to, co wiąże się jakoś z dzieciństwem…

W trakcie pisania Simony zdałam sobie sprawę, jak bardzo się od tego krajobrazu oddaliłam i jak bardzo musiało mi go brakować. Na studiach zamieszkałam w mieście i zaczęłam prowadzić życie w pędzie, w takim wirze, gdzie jedna sprawa goni drugą, a trzecia jest do załatwienia natychmiast, na już! Pracowałam w jednej redakcji, w drugiej, w końcu trafiłam do telewizji, i zaczęła się najgorsza karuzela ze wszystkich. Montaż nocą, rano kolegium redakcyjne, wieczorem scenariusz, i tak w kółko. Jak większość osób żyjących w pędzie i w mieście, zabiłam trochę w sobie potrzebę kontaktu z naturą. Oddaliłam się od tej trawy na wydmach. Ogłuchłam, „zaniewidziałam”, odcięłam się od takiego naturalnego rytmu, toczącego się w przyrodzie, od zmian pór roku, tego, co zakwitło właśnie w parku. Zamknęłam się trochę w takiej betonowej wieży zbudowanej z setek odebranych i nieodebranych maili, piknięć sygnalizujących dostarczony SMS, mrugnięć alarmujących o nieodebranych połączeniach… I te terminy, terminy, o rany!, bo nie zdążysz w terminie! Znasz to, prawda? To bieganie z obłędem w oczach przez cały dzień w poczuciu załatwiania Bardzo Ważnych Spraw i wieczorny rachunek sumienia, gdy padasz ze zmęczenia i stwierdzasz, że w zasadzie to nic istotnego dla świata nie zrobiłaś. Ale bronisz się przed tą świadomością rękami i nogami, i kolejnego dnia odpalasz kolejny wir, wsiadasz znowu na karuzelę i kręcisz się, byle szybciej, byle uciec przed rachunkiem sumienia…

Czułam gdzieś tam jednak intuicyjnie, że napiszę Simonę po to, żeby uciec od tego świata, w który się wkręciłam, i żeby całkowicie nie zwariować. Los postawił na mojej drodze też pewnego wspaniałego człowieka, pochodzącego z Podlasia, który mnie bardzo do pisania Simony dopingował, może też widział, że to dla mnie jakaś szansa na zmianę. Pisałam tę książkę nocami, po tych wszystkich kolegiach, po tym codziennym załatwianiu Bardzo Ważnych Spraw. To był dla mnie wtedy spory wysiłek. W nagrodę jednak odzyskałam słuch, i będę wdzięczna za to Simonie do końca życia.

Jak to: odzyskałaś słuch?

Kiedyś, w czasie pracy nad biografią Simony, pojechałam do rodziców, na wieś, żeby chwilę odpocząć. Wyszłam na taras, usiadłam w ogrodzie i… usłyszałam pierwszy raz od paru lat śpiew ptaków. To było jakoś nad ranem, ptaki śpiewały na głosy. Miałam takie wrażenie, jakbym – słuchając tego świadomie, bo cała zanurzona byłam wtedy w Simonie i jej opowieściach o zwierzętach – odzyskała słuch.

Dzisiaj, gdy wspominam ten moment, myślę, że to był początek zmiany, jaka się we mnie wtedy zaczęła. Ta przemiana doprowadziła w konsekwencji do tego, że już z pełnym przekonaniem opuściłam miasto, porzucając wszystkie Bardzo Ważne Sprawy i krajobraz wypełniony blokowiskami, których widok zawsze wzbudzał mój niepokój, i wybrałam życie tu, gdzie jest zielono, słychać, jak śpiewają ptaki, i gdzie są te wydmy.

To nie jest oczywiście kwestia krajobrazu, tylko świadomego patrzenia na to, co dookoła, i życia, ale ja wolę jednak żyć z dala od miasta. Przecież to nie jest tak, że w Warszawie nie ma parków i nie śpiewają ptaki. Po prostu, żyjąc w mieście, zamykamy się chyba jednak na te doznania, a przynajmniej w moim przypadku tak to wyglądało, że mnie różne sprawy zawsze rozpraszały w mieście. To wszystko jest w ogóle początkiem większego procesu, polegającego na tym, że żyjesz bardziej świadomie. Mnie w uruchomieniu tego procesu, który się pewnie jeszcze u mnie nie zakończył, pomogła właśnie przyroda. Gdy rozmawiałam o tym doświadczeniu „odzyskiwania słuchu” z pewnym reżyserem filmów przyrodniczych, znajomym Simony, on popatrzył na mnie przeciągle i powiedział: „Dobrze przynajmniej, że ty to widzisz, jak bardzo odkleiliśmy się od przyrody”. W jego oczach było wtedy sporo pogardy, że należę do tych „odklejonych”… (śmiech).

Co przez to „odklejenie” tracimy?

Wrażliwość, empatię, poczucie więzi… może nawet solidarności. Tracimy w sobie człowieka. Dlatego powiedzenie: „Idź do lasu, zgub w sobie bestię”, nie jest tylko metaforą. Wiele razy rozmawialiśmy o tym z Lechem Wilczkiem, towarzyszem życia Simony, który jest dość ważną postacią w tym moim procesie „powrotu z odklejonego świata”.

Bez kontaktu z naturą stajemy się takimi opancerzonymi dwunożnymi terro­rystami. Siedzimy w betonowych dżunglach i zarządzamy: to wyciąć, tych odstrzelić, tu zaorać, tam zabudować, byle by było to z korzyścią dla człowieka. Myślę też – wracając często do historii Simony i jej życia w puszczy, o którym mówiła, że przeprowadzka do Białowieży to była dla niej terapia – że poprzez to „odklejenie” tracimy z oczu całe to, płynące z natury, dobro. Wydaje mi się, że im częściej jesteśmy w przyrodzie, otwieramy świadomie oczy i uszy, tym dla nas lepiej. To się dzieje w naturalny sposób. Idąc przez las, oczyszczamy się, jak tłumaczyła to Swietłana, stajemy się lepsi i gubimy tę „bestię”, którą przyszliśmy tam zgubić… Naprawdę, nie trzeba jechać do Puszczy Białowieskiej, by poczuć na własnej skórze, że „to” działa. Wystarczy wyjechać podmiejskim autobusem kilkanaście kilometrów z Warszawy i przejść się wydeptanym szlakiem po Kampinosie, by pooddychać innym powietrzem i dać sobie szansę na zmianę.

Cały wywiad z Anną Kamińską przeczytacie w najnowszym wydaniu Krainy Bugu.

Rozmawiał: Piotr Brysacz, zdjęcia: Magda Wiśniewska-Krasińska

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów