Łukasz Długowski pokazuje, że bycie w podróży to nie wyjazd w egzotyczne miejsce, że nie trzeba mieć worka pieniędzy, aby eksplorować świat i smakować życie. Mikrowyprawy są po to, żeby się dobrze bawić. Żeby powrócić do dziecięcego stanu beztroski, w którym gramy w piłkę dla samego grania, a nie po to, żeby zdobywać gole.
Fragment wywiadu:
Jaka była Twoja najkrótsza czy najmniej intensywna wyprawa?
Mieszkam w Warszawie i tam organizuję najkrótsze wyprawy. Kiedy jeszcze pracowałem w biurze, próbowałem znaleźć sposób na to, żeby po pracy lub przed nią przeżyć coś fajnego. Mikrowyprawa, o którą mnie zapytałeś, trwała pół godziny. Wstaliśmy z żoną godzinę wcześniej niż zazwyczaj, wzięliśmy koszyk z jedzeniem i kawiarką i poszliśmy do parku. O 8.00 rano rozłożyliśmy wszystko, zaparzyliśmy kawę, zrobiliśmy śniadanie. Byliśmy w parku sami tuż po wschodzie słońca. To była mała rzecz, ale zupełnie inaczej ustawiła nam dzień.
A najbardziej absurdalna mikrowyprawa?
Wymarzyłem sobie niezależność w podróży. Miało mi ją dać posiadanie przy sobie pontonu, który pozwoli mi pokonać każdą przeszkodę, jaką w moim odczuciu były rzeka i jezioro, napotkane podczas wędrówek po górach czy płaskowyżu. Nigdy nie było mnie stać na profesjonalny ponton, więc wymyśliłem, że podczas spływu użyję pontonu dziecięcego. Pewnego dnia razem z kumplem, wyposażeni w owe gadżety, udaliśmy się pod Warszawę, na rzekę Jeziorko, która ma szerokość między 4 a 8 metrów, a głębokość od 10 centymetrów do 2 metrów. Jesienią stan wody jest tam wysoki. Ruszyliśmy. Ja pierwszy, Mateusz za mną. Po przepłynięciu 50 metrów usłyszałem krzyk: „Długowski, Długowski, tonę!”. Okazało się, że Mateusz wpadł na konar, przebił ponton i zatonął. Stał po pas w wodzie, więc nic mu nie groziło. Nie poddaliśmy się i kontynuowaliśmy spływ na moim pontonie. Po chwili jasne stało się, że i w nim jest dziura. Mateusz siedział więc z przodu i zatykał ją palcem, a ja byłem z tyłu i ręką wybierałem wodę, bo ponton miał wyporność jakieś 100 kilogramów, a my razem mieliśmy 180, więc woda wlewała się do środka. Przepłynęliśmy tak 3 kilometry.
To była podróż absurdalna, ale w moim odczuciu bardzo udana. Taka kwintesencja mikrowypraw – całkowita bezużyteczność, z założenia nic niedająca światu, ale jej uczestnikom sprawiająca ogromną radość. Mikrowyprawy są właśnie po to, żeby się dobrze bawić. Żeby powrócić do dziecięcego stanu beztroski, w którym gramy w piłkę dla samego grania, a nie po to, żeby zdobywać gole.
Jak Cię słucham, to mam wrażenie, że czasem drwisz z ludzi, którzy ciułają cały rok na wyjazd do Tajlandii, a kiedy już tam dotrą, nie zachwycają się tym, co widzą, tylko robią miliony zdjęć i publikują je w mediach społecznościowych, by inni widzieli, jak fantastyczne mają życie.
Nigdy na to w ten sposób nie patrzyłem, ale w sumie masz rację. To jest trochę naśmiewanie się, ale przede wszystkim z siebie, z dawnych ambicji bycia himalaistą czy polarnikiem i robienia wielkich wypraw. To rodzaj autoterapii. Teraz bawi mnie, że chciałem potwierdzać swoją wartość poprzez wejście na kupę kamieni i śniegu albo przejście kupy kamieni i śniegu.
Moje wyprawy robię zdecydowanie z przymrużeniem oka i zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś może je odbierać jako żart. Tylko że właśnie nie chodzi o to, żeby stanąć na krawędzi klifu i spojrzeć w dół, ale o to, żeby wprowadzić w swoje życie kosmitę.
Rolą mikrowypraw jest wybicie nas ze schematycznego postępowania. Większość z nas codziennie chodzi tymi samymi ścieżkami, do tych samych sklepów, spotyka się z tymi samymi znajomymi. Od początku nasze życie to ścieżka. Po kilku latach robią się w niej doły. Po kilkunastu latach jest rów, a po kilkudziesięciu wielki kanion. Gdy idziemy po jego dnie, wydaje się nam, że nie ma nic więcej. Widzimy ściany kanionu, słońce, które dochodzi z góry, ale nie dopuszczamy do siebie tego, że obok żyją ludzie – notabene często w podobnych kanionach – że są inne światy.
Mam wrażenie, że my często żyjemy jak ludzie w średniowieczu – w jednej dolinie – i wydaje nam się, że ona jest całym światem. A wystarczy wejść na wzgórze i okazuje się, że tam są kolejne światy. One są od siebie różne. Na te same problemy ludzie znajdują inne rozwiązania. Reasumując: nawet półgodzinna mikrowyprawa w postaci siedzenia w parku może zmienić nasze życie.
Cały wywiad z Łukaszem Długowskim znajdziesz w najnowszym wydaniu Krainy Bugu.
Rozmawiał: Daniel Parol, zdjęcia Filip Klimaszewski