W Pasiece Nadbużańskiej zima to czas odpoczynku i dla pszczół, i dla ich opiekunów. Podczas gdy owady „śpią” w swoich ulach, do pracowni Kunickich zagląda coraz więcej gości w poszukiwaniu świec z pszczelego wosku, które łagodnym blaskiem rozpraszają mroki długich zimowych wieczorów. Ich właściwości zdrowotne są nieocenione – mówią zgodnie pszczelarze ze Skrzeszewa, dla których miodowe rękodzieło jest dodatkowym, acz bardzo przyjemnym, zajęciem.
W 2023 r. Józef Kunicki, nestor rodu, będzie obchodził 60-lecie pracy w pasiece. Dzisiaj pasieka należy do jego syna Piotra, a on śmieje się, że jest tylko „pomocnikiem”, który wszystkiego dogląda. I tak od niemalże 60 lat, kiedy w roku 1963 dostał swój pierwszy ul od wujka. Pszczelarzem stał się z zamiłowania, bo przez lata był nauczycielem biologii i chemii – już po tej stronie Bugu, chociaż pochodzi „zza Buga”, czyli zaledwie 13 km od Skrzeszewa. W 1972 r. kupił siedlisko po lisiej fermie i założył wymarzoną pasiekę, która się sukcesywnie powiększała.
Od telewizora do ula
Piotr Kunicki nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć, jak z braku chęci i zainteresowania pszczołami oraz pasieką ojca w młodości stał się zapalonym pszczelarzem. W dorosłym już wieku nagle nastąpiła ta przemiana jak rażenie piorunem, co przeformułowało jego życie. Żeby przekonać syna, ojciec dał mu w prezencie ślubnym 23 ule, ale wtedy jeszcze pan Piotr reperował telewizory lampowe i w tym czuł się spełniony. Dopiero kiedy ich era zaczęła dobiegać końca, musiał rozejrzeć się za innym zajęciem. Wtedy łaskawiej spojrzał na podarowane mu ule, a świat pszczół zaczął go wciągać. W latach 90. XX w. prowadzili z ojcem swoje pasieki równolegle, a na początku lat 2000 Piotr Kunicki zarejestrował swoją własną pod nazwą „Pasieka Nadbużańska”. Później skończył studium pszczelarskie w Pszczelej Woli, a teraz sam kształci innych, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem. W „Altanie edukacyjnej”, w maju i czerwcu, odbywają się warsztaty pszczelarskie dla dzieci i młodzieży. Największym zainteresowaniem cieszy się pokazowy ul z przeszkleniem, w którym z zewnątrz można podglądać życie pszczelej rodziny.
Anioł pachnący miodem
Najwięcej pracy pszczelarze mają wiosną i latem. Zima to czas względnego odpoczynku. Ale Kuniccy nie zasypiają gruszek w popiele. Od wielu lat produkują świece z wosku pszczelego, nazywając to zajęcie „produktem ubocznym”. Jak zaznacza pan Piotr, w połowie lat 90. XX w. wosku nikt nie kupował, był tani i kosztował 8–9 zł za kilogram – odwrotnie niż w PRL-u, kiedy był bardzo drogi – za kilogram wosku trzeba było zapłacić tyle co za 4 kilogramy miodu. Ten nadmiar właściciele Pasieki Nadbużańskiej postanowili zagospodarować w „artystyczny” sposób, produkując z niego świece. Pierwsze formy kupowali gotowe – wzorów jest dosyć dużo, form też – ale później zaczęli robić formy sami, z dwuskładnikowego silikonu, i nawet rozprowadzali je wśród innych pszczelarzy. W okresie największej prosperity mieli około 150 rodzajów świec. Teraz, gdy cena wosku wzrosła, robią regularnie kilkanaście. Najlepiej schodzą zwykłe gładkie lub z wzorami albo ubrane w „sweterek”, który wygląda jak ścieg na drutach, ale też aniołki, szyszki, choinki, czasami figurki albo całe szopki – to świece dla przyjemności. „Poważne” świece to gromnice, palone rokrocznie na święto Matki Boskiej Gromnicznej 2 lutego, towarzyszące od chrztu aż do śmierci, zapalane przy umierających, ale też dla ochrony przed piorunami i powodziami. Co roku dostarczają też świece ołtarzowe do katedry Diecezji Drohiczyńskiej.
Magiczne narodziny
Pszczeli wosk jest efektem ubocznym powstającym podczas wytwarzania miodu, który jest wykorzystywany przez ludzi już od kilku tysięcy lat. To nic innego jak wydzielina gruczołów woskowych młodych pszczół, zlokalizowanych na dole odwłoka. Jak dowiadujemy się od gospodarzy „pszczelego siedliska”, wosk jest następnie zdrapywany z ciał owadów i przeżuwany, po czym pszczoła przyczepia go do plastra miodu. Wosk skutecznie zabezpiecza miód i ul przed infekcjami i różnego rodzaju zanieczyszczeniami. Kolor wosku zależy od funkcji, jaką spełniają plastry w rodzinie pszczelej oraz od ich wieku. Najcenniejszy wosk to tzw. wosk dziewiczy – jasny wosk pozyskiwany z „dzikiej budowy”, zbierany przed zaczerwieniem. Klienci wykorzystują go do celów kosmetycznych i farmaceutycznych. Wosk topi się w duże kręgi, które ważą 10 kg i które, zanim przystąpi się do lania świec, trzeba „połupać” na mniejsze kawałki. Dalej jest prozaicznie: wosk wrzuca się do garnka i rozgrzewa na kuchence gazowej tak, by miał ciekłą konsystencję, w temperaturze około 60–70 stopni. W międzyczasie żona pana Piotra – Anna – przygotowuje knoty z białej bawełnianej nici, które osadza się precyzyjnie pośrodku przyszłej świecy. Białe, gładkie, miękkie formy z knotami, zespolone zielonymi gumkami recepturkami, czekają, aż nastąpi lanie świec, które zbliża już ten proces do magicznych narodzin. Ale zanim to nastąpi, świece muszą stygnąć kilka godzin, żeby dobrze stężały… Potem następuje moment kulminacyjny – narodziny… i jak przy każdych narodzinach, trzeba zachować ostrożność, wyjmować z form niespiesznie, bo szczególnie narażone na ubytki są świece z nierównościami, czyli choinki, aniołki i inne postacie… A i formy najbardziej niszczą się przy wyjmowaniu. Naprawić się już nie da, bo nowy silikon źle się łączy ze starym.
Tekst: Małgorzata Jaszczołt, zdjęcia Jacek Dryglewski
Cały artykuł w 34 numerze Krainy Bugu