Na ludowo

Koronkowa robota – Anna Karwacka-Kosińska

Anna Karwacka-Kosińska z Białej Podlaskiej nie ma czasu na nudę. Odziedziczony po babci i mamie talent do ręcznych robótek wykorzystuje do promowania regionu, gdzie jej mistrzostwo jest znane i doceniane. Otwarta na ludzi i świat, pełną garścią czerpie z tradycji, której – jak mawia – winni jesteśmy szacunek i miłość.

Koronkowa robota

Noga na gazie, ręce na kierownicy… Potem zmiana i noga na napędzie maszyny, a zręczne ręce operują jednocześnie materiałem i kołem zamachowym. Trzeba dojechać do zakładu, a potem od rana do popołudnia Anna Karwacka-Kosińska szyje, pracując jako szwaczka w Bialconie w Białej Podlaskiej… Spod jej ręki wychodzą sukienki, spódnice, bluzki, tuniki. Po pracy znowu wsiada w samochód i po gwarnej szwalni wraca do domowego zacisza. Dom pozwala uzyskać balans po żywiole pracy, ale przecież nie zamieniłaby jej na żadną inną.

Pani Anna lubi pracować rękami, łączyć to, co ma być połączone w całość. Jest w tym twórczy porządek, który wyznacza proces powstawania rzeczy, bo w domu też nie może zatrzymać swoich rąk w bezruchu. Tu czekają na nią: iglice, szydełka, druty, igły i czółenka. Anna Karwacka-Kosińska to mistrzyni tych wszystkich uważanych za kobiece atrybuty narzędzi. Jest biegła w szydełkowaniu, dzierganiu na drutach, wyszywaniu i haftowaniu, wiązaniu koronki siatkowej i frywolitce oraz krojeniu i szyciu.

W domu zajmuje swój kącik w kuchni, i chociaż nie przy odgłosach bulgoczących potraw, a słuchając radia RMF, popijając kawę, z doglądającą piękną czarną kotką Melą, wyrabia obrusy, narzuty, bieżniki, serwety, serwetki, firanki, zakładki do książek…

Lecz zanim powstanie finalnie jej niepowtarzalne dzieło, to najpierw trwa proces, wyznaczony długimi popołudniowymi i wieczornymi godzinami pracy, która nie jest pracą, a zajęciem, które pani Anna tak bardzo lubi. Pozostają jeszcze soboty i niedziele, a jakby tego było mało, na wakacyjne wyjazdy w góry, na Mazury i nad polskie morze zawsze bierze ze sobą jakąś robótkę. Niektóre wzory są wymyślone, inne przetworzone lub powielone, ale zawsze tak, żeby było inaczej, żeby każda wykonana przez nią rzecz była wyjątkowa. — Chyba nie ma u mnie dwóch takich samych wyrobów — przyznaje. Nie lubi kopiowania innych i również samej siebie. Podtrzymuje tradycje w technikach i wzorach, które zna, ale czuje potrzebę, żeby przetwarzać, zamieniać, dodawać coś swojego i po swojemu.

Piękne, bo stare

Celowo wyszukuje na targach staroci lub na wsiach tkane kiedyś na krosnach lniane tkaniny i ręcznie przędzone nici. Potrafi je sensualnie rozpoznać, bo są szorstkie i nieidealnie równe jak te fabryczne. A kiedy się nimi coś robi, potrafią poranić ręce do krwi, jakby oddawały ten znój, któremu były poddawane: moczenie w stawie, obrywanie główek dużymi grzebieniami, łamanie na cierlicach, czesanie na szczotkach, wreszcie przędzenie na kołowrotku.

— Stare lniane nici są najlepsze, bo mają swój autentyzm pod postacią ich cudownej „niedoskonałości”, mają też swoją pamięć, przywołując nieznane kobiety, które je przędły — podkreśla mistrzyni z Podlasia.

— Tkaniny z nich powstałe mają swoją wyczuwalną w rękach fakturę i widoczny splot i mimo lat spędzonych w skrzyniach wiannych, komodach lub porzucane na strychach, kiedy wyszły z mody zastąpione przez płótno fabryczne, mimo ręcznego prania, krochmalenia i prasowania posiadają coś, co pobudza zmysły – zapach natury: pola, ciepła, wiatru, słońca i deszczu, stawu i rzeki. Żaden inny materiał tak nie pachnie, bo żaden inny surowiec nie wymagał tylu zabiegów.

Pani Anna potrafi docenić stare lniane worki, które wystarczy dociąć i otoczyć mereżką, i już są gotowe pachnące serwetki na stół. Na wsi można je jeszcze czasem gdzieś wygrzebać ze stref niepamięci: strychów, sieni czy stodół, dlatego Pani Anna jeździ i szuka, by dać nowe życie starym, wartym reaktywacji rzeczom. Jeździ też do krainy swojego dzieciństwa – Wólki Nosowskiej, gdzie mieszka jej mama Teresa Kosińska. Siadają wtedy razem i każda robi swoje: pani Anna serwety, serwetki, bieżniki, mama – bardziej użyteczne skarpety, ale też i serwetki do upiększenia domu. Dobrze im tak razem pobyć w tej minikobiecej wspólnocie. Trochę przy tym rozmawiają, trochę milczą skupiając się na pracy – nie-pracy. Ten moment wspólnego bycia matki i córki pozostaje na zawsze najlepszym obrazem i wspomnieniem.

Wciągający nałóg

Wciągnęła się w ten „robótkowy nałóg” dosyć późno, jak miała 30 lat, ale umiejętności wyniosła z domu rodzinnego. Jej mama i babcia robiły na szydełku i na drutach. Jak mówi pani Anna, „choroba” zaczęła się niewinnie, bo zobaczywszy na czyimś blogu mitenki, chciała spróbować po latach, czy jeszcze potrafi nabrać oczka na druty, a potem się wciągnęła na dobre, i tak od 2012 r. nie ustaje w tej pasji do splotów, wiązań i przekładania igłą.

Od sąsiadki Józefy Kozioł w rodzinnej Wólce Nosowskiej nauczyła się zapomnianej techniki wiązania iglicą koronki siatkowej (określanej jako filet pleciony – taką techniką wykonuje się sieci). Pani Józefa przekazała jej swoją spuściznę, ciesząc się, że ktoś się zainteresował tą niepopularną koronką, ale którą sobie tak upodobała, bo bywa tak, że jakieś zajęcie nas „wybierze” i „musimy” się nim zajmować.

Pani Anna teraz najbardziej lubi tę koronkę siatkową, chociaż na początku było ciężko, bo praca jest mozolna i przez kilka godzin widzi się tylko oczka i oczka… Żeby sobie bardziej uprzyjemnić pracę, przyozdobiła nawet wzorami kwiatowymi dwie cegły z haczykiem, przy których spędza wieczory, ale czasami pomaga jej w tym mąż Marek – to jego znaczący wkład. Koronka siatkowa jest wymagająca, bo potem trzeba ją naciągnąć na ramę i wypełnić kolorowym wzorem. Żeby nauczyć się techniki frywolitkowej, jeździła aż do Krakowa, i teraz od czasu do czasu musi wracać do tej techniki, żeby nie wyjść z wprawy.

Cudze chwalicie…

Pani Anna odtwarza dawne wzory, inspirując się zasobami z Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej, zagląda także do książki Ręcznik ludowy z okolic Bielska Podlaskiego. Haft i koronka, wydanej w 2014 r. przez Muzeum w Bielsku Podlaskim. Przerysowuje też wzory ze starych kuchennych makatek z sentencjami i wyszywa – makatki znowu mają swoich wielbicieli. Lubi także przeglądać „Moje robótki”, „Igłą i nitką”, „Szydełkiem i na drutach”, i stąd czerpie inspiracje, by przetwarzać i tworzyć nowe, jak np. szydełkowe aplikacje na bieżniku. W technice szydełkowej wykonała na zamówienie projektantów m.in. dekoracje na ścianę do Hotelu Arche w Lublinie.

Lubi podejmować wyzwania. W 2019 r. została wybrana przez Urząd Gminy Janów Podlaski do reprezentowania jej podczas wizyty w mieście partnerskim Hochen Neuen­dorf w Niemczech podczas Festiwalu Sztuki, i ten pobyt wspomina jako bardzo owocny. Panią Annę można spotkać przede wszystkim na miejscu podczas licznych przedświątecznych targów sztuki ludowej: w rodzinnej Białej Podlaskiej i w okolicy, na Łosickim Jarmarku Bożonarodzeniowym, w Siedlcach (targi Arche), w Terespolu. W ciągu roku kalendarzowego przemierza wschodni pas Polski i bywa na: Jarmarku Żubra w Hajnówce, Jarmarku Historyczno-Artystycznym w Janowie Podlaskim, w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych, na Jarmarku Jagiellońskim w Lublinie, na Chmielakach w Krasnymstawie i w Holi. Na Jarmarku Folkloru w Węgorzewie w 2017 r. zdobyła nagrodę za najlepsze prace prezentowane na stoisku. Dlatego jej kolorowe, koronkowe stoisko na pewno można rozpoznać z daleka.

Tekst: Małgorzata Jaszczołt, zdjęcia Jacek Dryglewski

Cały artykuł w 26 numerze Krainy Bugu

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów