Biznes

Biznes: Król rowerów z Podlasia

Rower to dla Adama Zdanowicza medium, dzięki któremu wyraża siebie, ale także emocje ludzi, którzy zamawiają u niego cuda na dwóch kółkach. Zaczynał od zera w małym wiejskim warsztacie, a o produkcji jednośladów nie wiedział wówczas prawie nic. Jego kapitałem było poczucie, że to właśnie lubi robić. Dziś na rowerach 31-latka z Białegostoku, twórcy marki Mad Bicycles, „wożą się” fani produktów wyjątkowych, stworzonych specjalnie dla nich i odzwierciedlających ich osobowość. Nie brakuje wśród nich nazwisk z pierwszych stron gazet, nie tylko polskich.

Adam, jaką drogę pokonałeś, by dostać się na sam szczyt?

Swoją drogę do miejsca, w którym się teraz znajduję, widzę jak dużą górę – startowałem z niziny, a teraz jestem gdzieś u podgórza (śmiech).

Z czym zatem byłeś na tej nizinie?

Z przeświadczeniem, że lubię robić rowery, i minimalną wiedzą, jak się do tego zabrać. Dwanaście lat temu po raz pierwszy usiadłem na ręcznie zrobionym rowerze – chopperze wykonanym w garażu przez moich kolegów. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Poczułem, że muszę mieć taki pojazd. Następne półtora roku poświęciłem na zrobienie swojego pierwszego roweru, który służył mi przez całe studia. Jazda na nim była czystą przyjemnością.

Czy od początku do końca zrobiłeś go sam?

Przy projektowaniu i wygięciu rur pomógł mi kolega, potem szukałem w swoim otoczeniu osób, które pokażą mi, jak urealnić tę koncepcję. Pytałem, kto ma spawarkę, stół warsztatowy itd. Nie miałem wtedy pojęcia o niczym. Nie wiedziałem, jak docinać rury, jak łączyć ze sobą poszczególne elementy. Wszystkiego uczyłem się na bieżąco, czerpałem z wiedzy innych. To była świetna lekcja życia.

Po pierwszym rowerze wiedziałeś już, że ta praca sprawia Ci mnóstwo przyjemności. Gdzie był moment przejścia od hobby do biznesu?

Kiedy kończyłem studia, a było to blisko siedem lat temu, pojawiła się szansa wzięcia udziału w konkursie biznesowym o nazwie „Mój pomysł na biznes”. Organizowała go Politechnika Białostocka. Stwierdziłem, że z niej skorzystam. Wyciągnąłem na wierzch wszystko, czym dysponowałem, czyli umiejętności, wiedzę i wrodzone predyspozycje, i okazało się, że mam dużą szansę, by zakasować konkurencję. Od tamtej pory nic w moim życiu nie było już takie samo.

Zakładam, że wygraną w konkursie były pieniądze, i właśnie je zainwestowałeś w firmę.

Nie do końca. Nagrodę miałem otrzymać, jeżeli w ciągu roku otworzę firmę. To było dziesięć tysięcy złotych – jak na tamte czasy bardzo duża kwota dla studenta. Zrozumiałem wtedy, że mam dwa wyjścia: albo – zgodnie z wykształceniem – będę budował drogi i mosty, albo będę robił rowery. Konkurs uświadomił mi, że powinienem iść za ciosem i na serio zająć się produkcją rowerów, że z tej drogi nie ma już odwrotu. Zebrałem więc wszystkie siły i rozpocząłem przygotowania do otwarcia firmy.

Jak wyglądały jej początki?

Skończyłem studia, obroniłem pracę magisterską i bardzo szybko uciekłem do warsztatu na wieś, gdzie przez cztery lata tworzyłem swój pierwszy profesjonalny rower. Studia techniczne dały mi ogromną umiejętność w postaci rysowania na komputerze. Wszystkiego innego dowiadywałem się na własną rękę – pytałem kolegów, wymyślałem w teorii i sprawdzałem w praktyce. Posiłkowałem się wiedzą, którą zdobyłem przy stworzeniu wspomnianego wyżej pojazdu, i zastanawiałem się, co mogę zmienić i udoskonalić, i tak minęło kilka następnych lat.

W międzyczasie zawiązałem współpracę z ludźmi, dzięki którym mogłem poszerzyć swoje możliwości projektowe, promowałem swoją działalność, gdzie tylko mogłem, szukałem zleceń. Tym sposobem, małymi krokami, udało mi się zbudować podwalinę pod to, co dziś nazywam firmą.

Jak ludzie reagowali na Twój pomysł?

Próbowałem ich z nim ­oswoić, co zresztą nadal robię. Początki nie były łatwe, ale pojawiło się parę osób, które podchwyciły mój pomysł, bo same chciały zrobić coś nowego. Tym sposobem udało mi się zdobyć zlecenie na zrobienie roweru dla Tomasza Frankowskiego, piłkarza, który odchodził wtedy na sportową emeryturę. Fani Jagielloni Białystok chcieli w ten sposób podziękować mu za wszystko, co zrobił dla klubu. To był mój pierwszy komercyjnie stworzony rower. Potem podobne projekty wykonałem dla Województwa Podlaskiego i Podlaskiego Szlaku Bocianiego.

Wiem, że Tomasz Frankowski to nie jedyne znane nazwisko, które „wozi się” na rowerze Twojej produkcji. Jak chłopak z Białegostoku znalazł się wśród gwiazd?

Moja współpraca z artystami to za każdym razem inna historia. Zaczęło się od Roberta Markiewicza, perkusisty zespołu Ørganek, który dowiedział się o mnie z internetowego artykułu i koniecznie chciał się ze mną spotkać. Bardzo podobało mu się to, co robię. Dla mnie było to niesamowite przeżycie, bo jestem wielkim fanem tej kapeli, a tu nagle pojawia się jej frontmen i mówi, że jest moim fanem. Byłem wtedy bardzo, bardzo mały, jeśli chodzi o firmę, ale z przyjemnością zrobiłem mu ten rower. Po jakimś czasie wystąpiłem w programie „Ugotowani”, w którym zobaczył mnie Michał Szpak, i też zażyczył sobie rower. Po drodze pojawiła się Doda, która z okazji przyjazdu do Polski zespołu Guns N’ Roses chciała podarować Slashowi rower. Zamówiła egzemplarz z ramą, w którą wkomponowany był kształt gitary elektrycznej Slasha. W jakimś programie zobaczył mnie też Zbigniew Hołdys. Zadzwonił i powiedział, że potrzebuje roweru, który pomoże mu w rehabilitacji. Baron z zespołu Afromental trafił do mnie tuż po tym, jak zobaczył zamieszczone w internecie przez Michała Szpaka zdjęcia, na których jeździł na swoim czarno-złotym rowerze. Od razu stwierdził, że chce mieć swój oryginalny pojazd. Stworzyliśmy dla niego wyjątkowy, elektryczny egzemplarz, cały obwarowany jego marką – jestem z niego bardzo dumy.

Swój rower – bardzo zresztą oryginalny i „smaczny” – ma też Meegan, dziewczyna Slasha. Pozazdrościła chłopa­kowi?

W tym przypadku zadziałałem sam (śmiech). Kiedy zobaczyłem, że Meegan jest wielką fanką kawy, stwierdziłem, że fajnie wyglądałby rower stylizowany na ten napój. Zrobiliśmy więc jego wizualizację z zębatką odwzorowującą caffè latte, pedałami w kształcie ziaren kawy, dźwignią zmiany biegów wykonaną z kolby ekspresu i mnóstwem innych niesamowitych detali. Kiedy Slash to zobaczył, powiedział, że jego dziewczyna totalnie odleci, jak zobaczy ten rower. Widziałem to parę miesięcy później, kiedy wręczałem go jej w Kalifornii – była rzeczywiście pod ogromnym wrażeniem. Teraz robimy rowery dla Michała Wiśniewskiego: jeden w stylizacji muzyczno-pokerowej, drugi – awiacyjnej.

Rozmawiała: Justyna Franczuk,  zdjęcia Archiwum MAD Bicycles

Cały wywiad w 26 numerze Krainy Bugu

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów