Turystyka

Turystyka: Na bezludnej wyspie

Moją wyspę znalazłem kilkadziesiąt kilometrów za Warszawą, na Bugu nieopodal Wyszkowa. I było tam wszystko, czego najbardziej potrzebowałem: samotne niebo pełne gwiazd, rześki wiatr od rzeki, dzika przyroda i cisza, która wyostrzała zmysły. Taka wyspa jest na wyciągnięcie ręki dla każdego z nas. Wystarczy się trochę rozejrzeć wokół siebie…

Całe dnie na czytanie książek, długie spacery, byczenie się w hamaku albo pływanie. Takie też było moje marzenie. Na satelicie Google Maps oglądałem wyspy na całym globie. Południową Georgię na Atlantyku, osamotniony Pitcairn na Pacyfiku, oddalony o 5500 km od Nowej Zelandii i Ameryki Południowej, ale też bliższe Wyspy Owcze. Im dalej od ludzi, tym lepiej. Niestety, na żadną z nich nie było mnie stać. Poza Owczymi, na resztę trudno dotrzeć (podróż kosztuje tyle, ile mały samochód).

Od kilku lat przekonuję ludzi do mikro­wypraw, czyli kieszonkowych przygód, które można odbyć pod domem, za żadne albo niewielkie pieniądze. Więc w końcu, zamiast frustrować się, że nie dotrę na Georgię, poszukałem wysp pod domem, pod Warszawą. Najłatwiej oczywiście byłoby na Wiśle, ale większą miłością darzę Bug. A w szczególności dolinę dolnego Bugu, odcinek pomiędzy Wyszkowem a Serockiem. Znowu usiadłem do map satelitarnych i płynąłem z nurtem do Zalewu Zegrzyńskiego. Były łachy, były płycizny, były łąki, zatoczki i cisza, której tak bardzo potrzebowałem. Aż w końcu trafiłem na trzyhektarową wysepkę, porośniętą drzewami, które miały co najmniej kilkadziesiąt lat, więc nie groziło jej zalanie przez nagłe wezbranie rzeki.

Koza

Płynęliśmy starą łódką rybacką. Pan Waldek, legendarny, wioskowy łowca sumów, siedział przy sterze, ja na dziobie. Pomiędzy nami leżał sprzęt na kilka dni: śpiwór, karimata, jedzenie, woda, trochę ciuchów, 10-osobowy namiot i koza. Mógłbym to zrobić dużo prościej: wziąć mały namiocik, plecak i przeprawić się pontonem, ale chciałem, żeby mi było wygodnie. Nie miałem ochoty kisić się przez kilka dni w ciasnej dwójce, więc pożyczyłem od kumpla wielki namiot i kozę opalaną drewnem. Nie przenosiłem się na wyspę dla wyzwania, ale żeby odpocząć.

Dobiliśmy do brzegu, przerzuciłem graty na trawę i odepchnąłem łódkę z Waldkiem w nurt. Kiedy zniknął za horyzontem, zostałem sam na wyspie. Tak jak marzyłem.

Teren nie był wyniesiony zbyt mocno ponad wodę, więc szukałem jakiegokolwiek wzgórka, gdzie byłoby sucho. Jedynym dogodnym miejscem była piaszczysta łacha, w której nie chciały się trzymać śledzie. Dwójka by ustała, ale wielki, ważący 20 kilo namiot wyrywał mi śledzie i kładł się to na jedną, to na drugą stronę. Po godzinie walki stanął. Trzymał się na słowo honoru, ale potem okazało się, że to słowo utrzymało go przez trzy dni. Wrzuciłem do środka graty, rozłożyłem śpiwór i karimatę, wyciągnąłem kilka książek i rozstawiłem kozę. Piękna, ręczna robota – piecyk zespawany z ćwiartki stalowej beczki i trzech rur kominowych.

Wilk

Wieczorem napaliłem w kominku i otworzyłem książkę o bobrach. O ich reintrodukcji do Puszczy Kampinoskiej. Bobry na Mazowszu zostały wybite do nogi w XVIII w., powróciły dopiero na przełomie lat 80 i 90. właśnie do Kampinosu. Najbardziej niezwykłym fragmentem tej opowieści było to, jak zaczął się zmieniać cały las: w żeremiach bobrów gniazda założyły małe gryzonie, więc pojawiły się węże i ptaki, które na nie polowały, a potem lisy, które polowały na te ptaki. Zmienił się skład gatunkowy lasu: na miejsce jesionów i wierzb z czasem przyszły osiki. Za osikami przywędrowały łosie. Powrót bobrów spowodował kaskadowe zmiany – las zdziczał nie do poznania.

Rano obszedłem włości. Z kubkiem herbaty w dłoni wędrowałem wzdłuż brzegów wyspy. Trzysta metrów od biwaku znalazłem pierwsze tropy.

To mógł być zwykły wioskowy pies, ale kiedy im się bliżej przyjrzałem, rozpoznałem w nich ślady wilka. Młody, prawdopodobnie półtoraroczny samiec, który migruje w poszukiwaniu własnego terytorium.

Kiedy potem opowiedziałem o tym ludziom w wiosce, nikt nie chciał mi uwierzyć. Jeszcze 50 lat temu nie byłoby na to szans – na wilki można było oficjalnie polować i nawet zarobić na tym ­niezłe pieniądze: 1000 zł za ustrzelonego, dorosłego wilka (dzisiaj to byłby odpowiednik ok. 2000 zł), 200 zł za szczenię wybrane z nory. Wilków było może kilkadziesiąt, i to jedynie w okolicach Puszczy Białowieskiej i w Bieszczadach. Dzisiaj mamy w Polsce 200–250 wilczych rodzin, co przekłada się na ok. 1300 wilków. Są już w całym kraju, w samym ­Kampinosie dwie watahy, więc dlaczego nie miałoby ich być pod Wyszkowem?

Czarny

Bobrzych żeremi na wyspie znalazłem kilka. Wysokie na metr–półtora kopce z gałęzi, błota, traw i śmieci przyniesionych przez rzekę. Bobrów: zero. Pewnie za późno wstałem, żeby je podejrzeć. Innych zwierząt na razie też nie widziałem – jedynym dowodem na to, że tu są, były ich ścieżki wydeptane w trawie. Szedłem jedną z nich aż doprowadziła mnie do skraju wyspy, wracałem kolejną, odbijałem w bok, jeżeli coś mnie zaciekawiło: krzak, wgłębienie w terenie albo stare, próchniejące drzewo. Tak błądząc wśród traw doszedłem nad małe bajorko, z którego wyskoczyło stadko dzików. Liche trzy dziki, ale i tak dobrze, że przetrwały rzeź związaną z ASF.

Ucieszyły mnie też stare drzewa z rozłożystymi koronami. To był sygnał, że czarny bocian, którego dwa lata wcześniej widziałem w tych okolicach, nadal ma gdzie założyć gniazdo. Na szczęście na wyspę harvestery nie wjadą.

Tekst i zdjęcia: Łukasz Długowski

Cały artykuł w 26 numerze Krainy Bugu.

 

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów