Reportaże

Reportaż: Nad Bugiem od pokoleń

Izabela Swieżawska-Płatkowska tęskni. Za cerkwią, za ludźmi, którzy ostrzegli Swieżawskich przed UPA. Tęskni za domem, za lasem, po którym wieczorami z ojcem jeździła linijką. Tęsknotę przelała na papier, w formie poezji. Gdy nadeszła wolna Polska po 1989 roku, pojechała tam znów. Świadczy o minionych czasach, ale tam, gdzie może, również pomaga. I cieszy się, że dom – choć już w innych rękach – stoi i nadal wiszą w nim poroża zwierzyny płowej, tak jak wisiały tam przed wojną.

Dzieciństwem było mi Hołubie,

Miejsce wyśnione, wymarzone.

Rymem i rytmem było: lubię

Twe łąki kwietne i zielone.

Wieś skąpana w ciszy

Rano słyszało się skrzypienie kół wozów, którymi ukraińscy chłopi jechali do promu, aby przeprawić się na drugi brzeg. Polski brzeg, bo to była granica tylko między województwami: lwowskim i lubelskim. Za Bugiem, oprócz włościańskich, pasły się też „pańskie” krowy. Eustachy Swieżawski z córką Izą, bryczką jechali więc do swojego, prywatnego promu, aby również przepłynąć i dopilnować, jak przebiega wypas bydła.

Prom, ach ten prom! Dla ciotek Szwajcarek, które przyjechały odwiedzić siostrę Bertę Swieżawską, już sama wizyta w Polsce była przygodą, a co dopiero prom. Ale były i promem popłynęły przez rzekę, która dla ich siostry oraz jej rodziny była czymś tak zwykłym, a zarazem ukochanym. — Bug — mówi Izabela Płatkowska — nie był tylko wodą, w której się pływa. Bug był czymś, Bug był kimś.

Poza gospodarskim spojrzeniem na pasące się krowy, Swieżawski sprawdzał, czy kosiarze zbierali trawę ostrożnie, omijając ptasie gniazda. Jeśli były w nich jaja, zabierał je do przydomowego gospodarstwa, a indyczki sumiennie je wysiadywały. Jakże były zdziwione, gdy ich ptasie maleństwa raptem zaczynały pływać w sadzawce… Kaczki krzyżówki, bo to one najczęściej trafiały do indyczych „mamek”, wracały do naturalnego wodnego środowiska. Wtedy, tam nad Bugiem, ludzie sami czuli naturę, bez Dyrektywy Ptasiej.

Dom z parkiem i ogrodem w Hołubiu stał tuż nad Bugiem. W tym miejscu rzeka wiła się w kształcie litery S – czy wiedziała, że ten pochodzący z ziemi dobrzyńskiej ród, którego nazwisko wymawia się przez „Ś”, a pisze przez „S” zamieszka w nadbużańskiej krainie? Na wysokości jednego z zaokrągleń („brzuszka”) litery S było trochę piasku, to tam wchodziło się do wody. W stosunku do domu nieduża plaża znajdowała się po prawej stronie, a po lewej rozciągała się wieś Hołubie, aż do Prehoryłego i Kryłowa.

Gdy przyjeżdżał wuj Tadeusz Puzyna, płynął na odcinku około jednego kilometra, od prywatnego do wiejskiego promu, który zacumowany był przy granicy województwa wołyńskiego.

Kiedyś śp. Renata Ostrowska z Korczewa nad Bugiem zapytała mnie: „Czy słyszy pan tę cudowną ciszę?”. Niemal to samo mówi Izabela Płatkowska, że w Hołubiu na ogół panowała cisza, ale – oprócz wozów rano – słyszało się śpiew, rozchodzący się od strony wsi. Zwłaszcza wtedy, gdy kobiety szły prać kijankami albo moczyć len w rzece. Len lub gotowe płótna suszyły na dworskiej łące Swieżawskich. — Suszyły na naszej łące, bo wiedziały, że nikt ich pracy nie zniszczy, ani człowiek, ani żaden pies. Cisza, tak…, ale wie pan, pamiętam jeszcze dźwięk koromyseł, bo przecież one wodę z Bugu nosiły wiadrami!

Haftowana koszula

— Dlaczego w dzieciństwie nosiła Pani ukraińską koszulę?

— Bo myśmy byli tam, bo to byli nasi ludzie. W Hołubiu na trzysta kilkadziesiąt numerów domów tylko piętnaście było polskich. Bo w czasie rządów premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego w Hołubiu zburzono cerkiew. To byli ludzie, którzy z nami żyli od kilku pokoleń — opowiada pani Izabela.

Haftowaną koszulę mała Iza otrzymała od Ukraińców w podarku. Machając nóżkami, ledwo siedziała na swojej klaczy, zwanej Cipcią, ale na sobie miała tę od serca sprezentowaną koszulę. — Z okna domu widziałam dal… Najpierw była przepiękna łąka, na środku której znajdował się mały staw, wierzba płacząca i źródełko. Potem Bug, a za rzeką widziałam łąki wołyńskie — wspomina po latach. — A na Wołyniu to było już coś innego. A hen za tymi łąkami las. W Hołubiu mieszkaliśmy 3 km od granicy województw, a Wołyń za Bugiem to było już coś obcego… tak, obcego. A powiedziałabym, że i zimnego. Wiedziałam naturalnie, że tam są miasta: Łuck, Kowel i Równe. Wiedziałam, że koło Równego w swoim majątku są państwo Pruszyńscy, którzy potem stamtąd uciekali… Ale Wołyń był obcy.

Wzorcowy majątek

W ziemi dobrzyńskiej ziemie są słabe, piaszczyste, jedna z gałęzi rodu przeniosła się więc do województwa bełskiego i na Lubelszczyznę.

Edward Swieżawski (1810—1856), syn Mateusza, ożenił się z Kasyldą z Wydżgów, która wniosła w posagu majątek Łykoszyn. W kolejnym pokoleniu, Eustachy, powstaniec styczniowy 1863, kupił Nieledew. Wybudował w niej cukrownię. Piastował stanowiska w organizacjach gospodarczych i społecznych, jednak najbardziej znany był jako prezes Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Lublinie (TKZ).

Eustachy pojął za żonę Emmę z Jeżewskich (1845—1930), pochodzącą z rodziny patriotów i wojskowych. Nazywana „Prezesową”, wniosła w wianie Hołubie (obecnie Gołębie). Majątkami zajmowała się sama (mąż zajęty był w Lublinie i na wsi nie czuł się najlepiej), zaś w Nieledwi potem, już jako wdowa, miała swoje dożywocie.

O Emmie „Prezesowej”, swojej babce, prof. Stefan Swieżawski (filozof) pisał, że znajdowała się na pewno pod wpływem popowstaniowego pozytywizmu. Odznaczała się inteligencją, a także swoistą pańskością połączoną z bardzo wyraźną postawą demokratyczną. Nigdy np. nie pozwalała służbie mówić do siebie per „Jaśnie Pani”, ironicznie wyrażała się o „hrabiach galicyjskich”, była pod dużym wrażeniem Szwajcarii i Austrii, gdzie często jeździła i skąd starała się przeszczepić obyczaje i ulepszenia. Na wzór szwajcarski zorganizowała mleczarnię, w której produkowała przede wszystkim masło.

Dzięki mariażom, posagom panien i zakupom do rąk dzieci Eustachego i Emmy Swieżawskich trafiły majątki, które w rodzinie pozostały do końca. Czesław dostał Łykoszyn, Władysław Hołubie i Piaseczno, a Stefan Swieżawski Dołhobyczów.

Stanisław Eustachy Swieżawski (1895–1974), którego tak dobrze pamięta Izabela Płatkowska, jeden z pięciorga dzieci Czesława i Zofii z Rakowskich, doktor praw, walczył na froncie polsko-ukraińskim w 1918 r. jako jeden z obrońców Lwowa. W wojnie polsko-bolszewickiej był ułanem w 8 pułku ułanów. Powrócił do Łykoszyna, ratując go po zniszczeniach wojny, a wśród innowacji, które wprowadził, były uprawy tytoniu; założył pasiekę, zasadził sad i utworzył szkółkę drzew owocowych; kontynuował uprawę pszenicy oraz buraków cukrowych.

Stanisław był zwolennikiem Piłsudskiego, posłem na Sejm II RP (BBWR), a ukoronowaniem jego drogi politycznej stało się objęcie funkcji szefa kancelarii cywilnej prezydenta Ignacego Mościckiego.

W Łykoszynie spędził okupację, konspirował. Fikcyjnie do pracy w majątku przyjmował osoby, którym groziło niebezpieczeństwo ze strony okupanta niemieckiego. Byli to: Józef Konrad, aktor, z żoną Gustawą, Wilhelm Korabiowski, satyryk, poeta, znany z „Wesołej Lwowskiej Fali”, Eryk Lipiński, karykaturzysta, dziennikarz, z żoną Anną (Ha-Ga) i inni. Łykoszyn przeżył osiem napadów band, składających się z uciekinierów sowieckich. Niebezpiecznie było w okresie przesiedleń ludności głównie ukraińskiej, przeprowadzanych przez Niemców. Tam odbywały się odprawy żołnierzy AK obwodu tomaszowskiego.

Stanisław Swieżawski ujawnił się po wejściu sowietów, ale gdy z kolei okazało się, że mają oni internować byłych żołnierzy polskiej konspiracji, wrócił do Podziemia, wstępując do WIN-u (Wolność i Niezawisłość), który działalność na Lubelszczyźnie zakończył w 1947 r. Od 1969 r., po przejściu na emeryturę, przebywał w Warszawie u córki stryjecznego brata, Izabeli Płatkowskiej.

Stefan Swieżawski (1872—1927), syn Eustachego i Emmy, żył z rodziną w pięknej rezydencji w Dołhobyczowie (projektu Corazziego), w której były cenne obrazy, jak np. Portret Eustachego Swieżawskiego pędzla L. Wyczółkowskiego, Zesłanie na Sybir J. Malczewskiego, Głowa Cyganki H. Siemiradzkiego, Krakus Juliusza Kossaka, Ułan i dziewczyna Wojciecha Kossaka.

Znajdowały się tam wyroby sztuki użytkowej, srebra i kandelabry. W czasie II wojny św. najcenniejsze przedmioty Krystyna ze Swieżawskich Walewska poleciła schować w „banku ziemskim” na terenie majątku. W 1975 r. zostały one odkopane. Część z nich pozostała w rodzinie, zaś spory zbiór trafił do Zamku Królewskiego w Warszawie jako depozyt Swieżawskich z Dołhobyczowa.

Stefan Swieżawski część ziemi sprzedał chłopom. Pozostał jednak majątek duży, większy od Hołubia. Swie­żawski z Mieczysławem Jurkowskim był współinicjatorem powołania ochotniczej straży pożarnej. Współfundował kościół, budowany w latach 1910–1914, co miało być zadośćuczynieniem Bogu za zawarcie ślubu ze stosunkowo bliską krewną. Poza ziemią orną Dołhobyczów miał młyn parowy, olejarnię i gorzelnię.

Hołubie z zapachem tataraku

Na przełomie XIX i XX w. drewniany, stary dwór w Hołubiu niszczył grzyb. Jego przebudowę rozpoczął Władysław Swieżawski, kontynuował brat Stefan, a po zniszczeniach I wojny światowej, Eustachy Swieżawski dobudował taras. Powoli więc znikała drewniana część długiego dworu, pozostała jedna czwarta z pięknymi podcieniami, a z tyłu wyrósł nowy dom, projektu biura Władysława Marconiego.

W przebudowanym dworzyszczu jako ostatni mieszkali: Eustachy Swie­ża­wski (1899–1964), syn Władysława i Marii ze Ścibor-Rylskich z Uhrynowa, z żoną Bertą z Bohlerów (1905–1990), oraz ich dorastająca córka Izabela Maria (ur. 1931), późniejsza Płatkowska, ostatnia z rodziny urodzona w tym gnieździe. Jej młodsza siostra Emma (1945) przyszła na świat już poza Hołubiem.

Na wychowanie Eustachego być może najmocniej wpłynęła muzyka, obecna w życiu dworu za sprawą matki, uczennicy Marii Szymanowskiej. Wybrał się więc do konserwatorium. Ale matka, już jako wdowa, sprowadziła syna z Krakowa, aby objął gospodarstwo. Starsza córka Eustachego wspomina, że gospodarka rozwijała się, ale odczuwało się brak gotówki. Swieżawscy wiedli życie skromne, a mimo to Swie­żawski wprowadził nowy kierunek produkcji i posadził sad na obszarze 50 ha oraz kupił maszyny do zakładu przetwórstwa owocowo-warzywnego. Sad dobrze owocował, ale tuż przed wojną przetwórstwa nie udało się już uruchomić.

Duża biblioteka, ale i kontakty z ludźmi kreowały atmosferę intelektualną domu. Domu, do którego, jeszcze przed urodzeniem się Izabeli, ze Lwowa zjeżdżał Stefan Swieżawski, o czym pisze w listach jeden z jego przyjaciół, późniejszy ksiądz – Tadeusz Fedorowicz. A już w późniejszych latach Eustachy, Berta i Iza Swieżawscy jeździli do sąsiedniego Uhrynowa Ścibor-Rylskich, do Moszkowa Platerów, do babki w Nieledwi, do Łaszczowa Starowieyskich, Moroczyna Chrzanowskich, do Lwowa, rzadziej, ale do rodziny w Dołhobyczowie też. Osoby te i rodziny wzajemnie się wizytowały, i tak toczyło się pracowite, ale spokojne życie ziemiańskiej rodziny, osiadłej nad Bugiem.

Smakiem, słuchem, węchem, wzrokiem… – wszystkimi zmysłami kilku-, a potem kilkunastoletnia Iza chłonęła świat. To więc nie tylko dźwięk koromyseł czy szum wody albo smak dziczyzny i cielęciny, przechowywanej latem we własnej lodowni. To również żywiczne powietrze w lesie, to zapach kwiatów wokół domu. Ze stajni wydobywał się zapach koni oraz odgłos głośnego chrupania owsa, a z gorzelni wszędzie rozchodził się zapach brachy.

Na wiosnę Hołubie pachniało tatarakiem. Tatarskie ziele, uspokajające lepiej niż wiele innych, Iwaszkiewiczowi przypominało o śmierci. Czy tatarak koło Hrubieszowa i tatarak na Wołyniu miał tę samą woń?

Tekst: Piotr Szymon Łoś,  zdjęcia: Archiwum rodzinne, Tomasz Kaczor

Cały reportaż w 26 numerze Krainy Bugu

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów