Reportaże

Wracz od Boga

Najpierw trzeba przestawić stoły, bo ułożone jak na weselu, w jeden rząd. A przecież tu każdy każdego będzie chciał dobrze widzieć żeby móc z nim porozmawiać. Zaczynamy przemeblowanie. Dopiero po kwadransie można usiąść i przyjrzeć się otoczeniu. Drewniana sala, lekki półmrok, bluszcze na żyrandolach. Pod sufitem, niczym skrzydła, podwieszone białe tkaniny, które nadają wnętrzu powiew świeżości. Na stołach białe obrusy, a na nich serniki, babki, kawa i herbata. Sprawca całego zamieszania – Paweł Grabowski – wita kolejnych gości. Jest batiuszka Jan, za chwilę wpadnie jak burza, spóźniony ksiądz Krzysztof. Są małżonkowie, rodzeństwo i dzieci tych, których już nie ma. Nikt nie wie czego się spodziewać, ale wszyscy chcą tu dziś być. Każdy z zaproszonych potwierdził przybycie.

Jest mroźny wieczór andrzejkowy 2018 r., a w gospodzie w Michałowie rozpoczyna się eksperyment; pierwsze, od początku istnienia hospicjum, spotkanie z rodzinami zmarłych. Zanim znikną wszystkie ciasta, nikt już nie będzie miał wątpliwości, że właśnie narodziła się nowa tradycja.

Domowe, czyli w domu

Niezależnie od tego, skąd będziemy jechać do siedziby Hospicjum Proroka Eliasza, najpewniej przejedziemy przez las. Biuro jest w Michałowie pod Białymstokiem. Na pierwszym piętrze budynku lokalnej przychodni, równie zielonej wewnątrz, co z zewnątrz, w dawnym gabinecie dentystycznym. Dwa metry dalej, w dawnym ginekologicznym, jest wypożyczalnia sprzętu. — Według urzędników, hospicjum świadczy usługi, tam gdzie jego biuro, a więc tutaj. — Paweł nie kryje zdumienia za każdym razem, kiedy schodzi na temat biurokracji. — Przyjeżdża do nas człowiek na kontrolę i oczekuje, że wszystkie łóżka tu będą. A przecież my świadczymy usługi w domach! Materace przeciwodleżynowe, koncentratory tlenu, inhalatory itp. wypożyczane są pacjentom po to, by mogli ich używać u siebie. Bo Hospicjum Proroka Eliasza to hospicjum domowe. Więc działa w domach; tych, w których mieszkają osoby wymagające opieki, na terenie pięciu podlaskich gmin: Michałowo, Zabłudów, Gródek, Narew i Narewka.

Narodziło się w głowie Grabowskiego już dawno temu. Faktycznie zaistniało w 2012 r., jako pierwsze w Polsce wiejskie hospicjum, bo jako pierwsze miało siedzibę na wsi, w Nowej Woli. Ale zły stan budynku oraz 13,50 PLN, które trzeba było płacić za bilet autobusowy w jedną stronę z Białegostoku, szybko zweryfikowały marzenia założyciela. Przeniósł siedzibę do Michałowa.

Zespół tworzy kilkanaście osób. Drugi lekarz (a ściślej lekarka) Ewa Stankiewicz, ze względu na swoją wcześniejszą specjalizację – pediatrię – nazywana jest czasami lekarzem pierwszego i ostatniego kontaktu. Są pielęgniarki, fizjoterapeuci, psycholog i pracownicy administracyjni. Na posterunku jest prawniczka i duchowni, zarówno katoliccy, jak i prawosławni. Pacjenci to głównie chrześcijanie. Dorywczo są też specjaliści z różnych dziedzin medycyny, którzy udzielają fachowej pomocy. Np. wtedy, gdy trzeba było zrobić chorej dojście centralne, bo nie było gdzie się wkłuć, a do szpitala za daleko. Paweł sprowadził chirurga z Białegostoku, a ten wykonał zabieg w domu pacjentki…

Cały wywiad przeczytasz w najnowszym wydaniu Krainy Bugu.

Tekst i zdjęcia: Urszula Chylaszek.

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów