Na ludowo

Stanisława Koguciuka raj utracony

W niezwykle skromnych warunkach, przy blasku zniczy, w prowizorycznym domu otulonym zielenią lasu powstają dzieła ­niepospolite, przemawiające do wyobraźni, rozumu i serca. I choć los nie szczędzi Stanisławowi Koguciukowi nieszczęść, artysta dziękuje Stwórcy za każdy dzień i za dar malowania, który czyni go szczęśliwym.

Koguciuk twierdzi, że odkąd sięga pamięcią, zawsze towarzyszyła mu potrzeba rysowania. Dzieciństwo spędził we wsi Jankowce za Bugiem (obecnie Ukraina). Tutaj przyszedł na świat w 1933 roku. Wspomina, jak z matką pokonywał boso drogę do kościoła, z butami związanymi sznurowadłami i zarzuconymi przez ramię. Dopiero przed samą świątynią zakładał je na nogi. W szkole dobrze mu szło, ale przed wojną zdążył ukończyć tylko pierwszą klasę. W 1945 roku przeniósł się do Pławanic, nieopodal Chełma, gdzie mieszka do dzisiaj. Tutaj etapami zdobył wykształcenie na poziomie podstawowym, a w wojsku – w Legionowie – nauczył się zawodu zduna. Mając 27 lat założył rodzinę i zarabiał na jej utrzymanie, stawiając piece w Pławanicach i okolicy. Pracowity, stroniący od alkoholu, wychował dwójkę dzieci, wybudował dom.

Światło i mrok

W pewnym momencie życia tak zaczął organizować swój czas, by wygospodarować wolne chwile na malowanie. Przez sześć lat prowadził zakład rzemieślniczy, którego specjalnością było „malowanie na tkaninach ręcznie”. Swoje obrazy oddawał do wielu sklepów. W 1988 r. zawiózł je do Ministerstwa Kultury i Sztuki – bezterminowo otrzymał uprawnienia do wykonywania zawodu artysty plastyka.

Można przypuszczać, że jego marzenia się spełniły. Życie jednak dopisało scenariusz, jakiego się nie spodziewał. Z niezawinionych powodów stracił dom, następnie zmarła mu żona, trzeba było na nowo podjąć trud budowania elementarnej egzystencji. Nigdy nie zawiodła go jedynie wielka pasja i zamiłowanie do malarstwa, które pomogło przetrwać najtrudniejsze chwile.

Maleńki domek – robiący wrażenie raczej prowizorki niż czegoś trwałego – spełnia wiele funkcji: jest jego kątem na ziemi, świątynią dumania, ale głównie pracownią artystyczną, w której wciąż powstają nowe dzieła.

Wieczorami maluje przy świecach. Wybiera i kupuje specjalne znicze, które najsłabiej kopcą, ustawia po cztery sztuki na stole, bo dopiero pomnożony płomień daje wystarczającą ilość światła. Nastawia radio na baterie i w tak zaaranżowanej scenerii oddaje się wielkiej radości tworzenia. Jego prace powstają na płycie pilśniowej, którą gruntuje emulsją polinit, a następnie pokrywa bielą cynkową lub tytanową. Tej fachowej roboty nauczył się od Juliana Bajkiewicza (1904–1990) – znanego chełmskiego malarza prymitywisty. Największym jego uznaniem cieszą się farby krajowe, na te chińskie narzeka, że słabo kryją i wszystko wychodzi mdłe, a on lubi kolory żywe, dźwięczne. Gotowe dzieło zamyka prostą drewnianą listewką, którą pokrywa brązową bejcą. Aby pracę można było powiesić na ścianie, wycina z zużytych konserw skrawki blachy i wmontowuje zręcznie jako zawieszkę.

Wieś, której nie ma

Obok pejzaży chętnie podejmuje tematy dokumentujące życie codzienne wsi: rodzime tradycje i obrzędy ludowe. Każda z kompozycji ma swój przemyślany porządek, nastrój budowany kolorem, widać w nich skłonność do symetrii, przywiązanie do detalu, dbałość o szczegóły. Perspektywa budowana jest strefowo – najniższy pas przedstawienia sugeruje najbliżej nas rozgrywającą się scenę, wszystkie wyżej usytuowane sygnalizują odleglejszy plan. Koguciuk nie zaniedbuje żadnej pory roku, tak jakby chciał zaznaczyć, że życie wiejskie uzależnione jest od zmian zachodzących w naturze. Wieś w jego malarstwie jest sielska, chaty kryte strzechą szczelnie okalają kwietne ogródki, bociany znajdują tu przyjazne dla siebie schronienie, w rzeczkach i niewielkich stawach kąpią się kaczki, studnie z żurawiem przypominają o życiodajnej wodzie. Zima jest zawsze biała, śnieg czysty, przyjazny, świerki, chaty i drogi zatopione w lekkim puchu, a jeśli pojawia się w tej przestrzeni człowiek, to bez pośpiechu sunie w powożonych końmi saniach.

W scenach ilustrujących życie powszednie wsi najbardziej zajmuje go natura: różne gatunki drzew, krzewów, kwiatów. Ożywionymi bohaterami tych kompozycji są zwierzęta odgrywające kluczową rolę w gospodarstwie. Człowiek niespiesznie przemierza z kosą wiejski krajobraz, a ślad jego ręki widoczny jest w postaci stogów siana lub ciągnących się na horyzoncie złocistych poletkach pól pszenicznych. Prawdziwy znój pracy ludzkiej widoczny jest jedynie w kompozycji zatytułowanej „Orka”. Ale i tutaj oracz nie pozostaje sam – towarzyszą mu nadlatujące stada ptaków czy odważnie kroczące wśród ornych bruzd bociany. „Pastuch z krowami”, „Zwózka zboża do młyna”, „Wiejskie gospodarstwo” to często powtarzane przez Koguciuka tematy, w których przybliża nam zapamiętany z dzieciństwa obraz polskiej wsi.

Ostatnia wieczerza

Wielką wagę przywiązuje do tradycji i obrzędów wiejskich, które stara się malarsko przekazać w obrazie. Wykonał wiele wersji „Wesela” – kompozycji dynamicznej, pełnej werwy i stukotu kopyt końskich. Cały sznur furmanek wypełnionych gośćmi podąża za czołowym – z parą młodą – powozem. Radość i nadzieja na nowe życie, klimat zabawy i oddechu od codziennych zmagań, emanują z tej kompozycji. Równie dziarski w charakterze jest „Śmigus dyngus”, ale już „Wigilia” i „Święcenie jaj” utrzymane są w atmosferze skupienia i powagi. ­Artysta chętnie sięga po tematy religijne. W swoim repertuarze ma „Szopki”, „Wjazd do Jerozolimy”, „Madonnę w kwiatach” czy pełną dramatyzmu scenę „Panie! Ty śpisz, a my toniemy”. Niedawno stworzył kilka wersji „Ukrzyżowania”, odważył się namalować „Ostatnią wieczerzę”. Tymi ­pracami zajął już znaczące – jeśli nie pierwsze – miejsca na wielu krajowych konkursach twórczości nieprofesjonalnej.

„Humory” Koguciuka

Osobny rozdział w twórczości pławanickiego artysty stanowią tak zwane humory, których w ciągu kilkunastu ostatnich lat namalował setki. Tak jak prace o tematyce wiejskiej utrzymane są w formacie mniej więcej 48 x 65 cm, tak scenki o charakterze humorystycznym mają stałe wymiary 30 x 42 cm. Impulsem do powstania pierwszej serii tych prac był prestiżowy konkurs „Satyrykon”, organizowany corocznie w Legnicy. W 1996 roku trzy prace wysłane na tę międzynarodową imprezę („Zakochany”, „Blondynka bez nałogów, „Wybory w Polsce”) zaowocowały drugą nagrodą. Był to punkt zwrotny w karierze Stanisława Koguciuka. Stał się popularny, szeroko znany, a o jego prace zaczęli zabiegać kolekcjonerzy z kraju i z zagranicy. Jego twórczość stała się powszechnie rozpoznawalna.

Każda z prac opatrzona jest tekstem, który wyjaśnia sens przedstawienia. „Humory” malarza z Pławanic są jak krótkie utwory literacko-plastyczne, ośmieszające i piętnujące wady ludzkie, drogę postępowania i poglądy, obyczajowość oraz stosunki społeczne i polityczne.

Zwięzłe lub bardziej rozbudowane słowa, często rymowane, stają się zawsze trafnym, zaskakującym komentarzem do przedstawienia operującego formą skrótową, bez ozdobników, rozgrywanego na ciemnym, neutralnym tle. W trudnych czasach, pełnych napięć i stresującego pośpiechu, Koguciuk pozwala nam zarówno odprężyć się, uśmiechnąć, przystanąć, ale i zastanowić. Zaprasza do refleksji, przestrzega, ironizuje, odgrywa rolę mentora, ale wyrozumiałego dla naszych słabości. „Znajomość na wczasach”, „Rozwód. Tata gdzie nasza chata?”, „Proszę Wysokiej Sprawiedliwości”, „Hej! Wy tam! Na górze!”, „Produkcja i zbyt”, „Randka w ciemno”, „Gospodarz śpi, a jemu rośnie”, „Małżeński dialog”, „Nam już słońce zachodzi”, „Najlepszy kandydat na męża” – to tylko wybór kilku tytułów z długiej listy prac tego gatunku.

STANISŁAW KOGUCIUK ZMARŁ 13 LISTOPADA 2021 R.

Tekst: Jagoda Barczyńska, zdjęcia: Marek Szymański

Cały artykuł w 30 numerze

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów