Wywiady

Mam ranę w sercu

Rozmowa z Pawłem Sołtysem, ps. Pablopavo, pisarzem, wokalistą i kompozytorem.

Kim Pan jest, Panie Sołtys?

Ojcem i mężem, to jest pewnie najważniejsze. Jestem też muzykiem, wokalistą, gitarzystą i autorem tekstów piosenek. I jestem, choć to mi trudno przechodzi przez gardło, pisarzem, napisałem dwie książki. Jestem też warszawiakiem, kibicem. Więcej grzechów nie pamiętam. 

Dlaczego masz opory, żeby mówić o sobie, że jesteś pisarzem? 

Dla mnie to zawsze była profesja dla najlepszych. Darzę największą estymą pisarki i pisarzy. I trudno przychodzi przyznać się przed samym sobą, że dołączyłem do tego „ekskluzywnego” grona. Pisanie jest najwyższą formą istnienia ludzkiego, i nie jestem pewien, czy zasługuję na to miano. Ale jak powiedział mój ojciec: pisarzem jest ten, kto napisał dwie książki, bo jedną to każdy o swoim życiu jest w stanie napisać, ale dwie świadczą o tym, że wszedłeś do zawodu. 

To taka matematyczna definicja. A ty się poczułeś pisarzem? Czy to ktoś ci powiedział, że nim jesteś? 

Pisałem od piętnastego roku życia, pierwszą książkę wydałem, kiedy miałem lat trzydzieści osiem. Więc łatwo policzyć, ile mi zajęło, żeby się nauczyć pisać. Kiedy wyszły Mikrotyki (debiutancki cykl opowiadań) i książka pojawiła się w księgarniach, potem pojawiły się recenzje, jakieś nagrody, wtedy zrozumiałem, że te moje obawy są przesadne, że może coś z tego pisania będzie. 

To kiedy napiszesz powieść? 

Nie uważam, żeby powieść była obowiązkowa ani że powieść jest najwyższą formą literacką. To archaiczne, dziewiętnastowieczne myślenie. Gdybym miał wymienić swoich sto ulubionych książek, pewnie większość z nich to byłyby tomy opowiadań, a niekoniecznie powieści. To jest inna umiejętność, dobrzy autorzy powieści nie zawsze piszą dobre opowiadania i w drugą stronę podobnie. Powieść ma inną konstrukcję, wymaga innego planowania, myślenia, rozmachu. Najwybitniejsze autorki czy autorzy opowiadań potrafią na dziesięciu stronach opowiedzieć tyle, co słabi powieściopisarze nie potrafią na siedmiuset. Nie zawsze ilość przechodzi w jakość. Ja piszę teraz dużą książkę, ale to nie będzie powieść. To będzie zwariowana dosyć rzecz, jeżeli ją skończę.

Coś więcej? 

To będzie słownik, ale słownik to słowo wytrych…

Niech zgadnę: będzie dotyczył Warszawy? 

Tak. Roboczy tytuł to „Słownik oboczności warszawskich”. Była taka słynna jugosłowiańska książka z lat 70. Słownik chazarski, która okazała się być ukrytą powieścią, mitem, legendą. Ja nie jestem varsavianistą, nie idę w tym kierunku, dlatego oboczności, bo to jest o takich rzeczach, które mnie zawsze interesowały. Jak ktoś zna moją prozę, to wie, że to są raczej podwórka gdzieś na Pradze, drobne historie drobnych ludzi, a nie epickie opowieści o architekturze czy odbudowie Warszawy. W dodatku w takiej formie można zmyślać, niekoniecznie to wszystko musi być prawda. Jak powiedział Ken Kesey: „A wszystko to prawda, nawet jeśli nigdy nie miało miejsca”. Literatura jest pod tym względem wspaniała, że możesz zmyślać, a na końcu się okazuje, że napisałeś prawdę.

Albo odwrotnie.

Tak też może być.

Ostatnio usłyszałem zdanie: „Milczenie jest błotem”. Bardzo mi zapadło w głowę i pytam o nie mądrych ludzi. O czym nie powinniśmy milczeć? 

To zależy. Bo czy mówimy o paplaninie, szumie, gadaniu czy pisaniu? Język musi być żywy, ja żyję z żywego języka. Moje pisanie jest zanurzone w codziennym języku, gwarze czy slangu, czy w tym, jak mówią ludzie niekoniecznie w wielkiej literaturze. Lubię słuchać rozmów, to mnie napędza. Kiedy piszę opowiadanie, to najpierw wymyślam, jak narratorka czy narrator mówi, a dopiero potem pojawia się fabuła. Najciekawsze dla mnie jest, żeby wynaleźć ten język, którym będę opowiadać.

A o czym nie powinniśmy milczeć w związku z tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą? 

To jest opowieść o zaangażowaniu, tchórzostwie, odwadze. Dla mnie ukrytymi bohaterami – ich nie jest wielu, ale są, są obywatele Rosji, którzy wychodzą na jednoosobowe protesty. I można się z tego śmiać, bo stoi facet czy kobieta z białą kartką, już nawet bez napisu i nic nie robią – i tak ich zawijają. Ostatnio widziałem faceta: na karteczce miał bohaterów radzieckiej kreskówki, którzy mówią do siebie „Dawajcie, miłujmy się”. Nawet za tak ezopowy język został skuty i wywieziony. Grozi mu siedem lat łagru. To są naprawdę odważni ludzie. Oczywiście, my mamy pretensje, że Rosjanie nie protestują masowo przeciwko wojnie, ale to wynika m.in. z tego, że dostęp do informacji jest tam zminimalizowany, a propaganda idzie taką parą, że my sobie tego nawet nie wyobrażamy. Więc o ludziach, którzy się z tego wyłamują, a wiedzą, czym to się może skończyć, nie powinniśmy milczeć. O tych, którzy protestują, mimo że grozi im piętnaście lat łagru albo taki wpierdol, że wypluwają płuca.

Niełatwo jest być porządnym Rosjaninem. Masz przyjaciół Rosjan? 

Tak. Większość z nich już opuściła swój kraj, bo nie da się tak żyć, nie da się myśleć, nie da się oddychać. Myśmy przegapili ten moment, kiedy to się zaczęło, bo to się nie wydarzyło w 2014 roku, tylko już po roku po dojściu Putina do władzy. Skręcili w inną stronę. Putin przy okazji też wiele dobrych rzeczy pozałatwiał. Zaczęto np. wypłacać emerytury. Po smucie lat 90., rządach Jelcyna, gdzie bieda była wszędzie, on zaprowadził jako taki porządek. Dziś wiemy, że mafijny, ale łatwiej się żyje w miarę uporządkowanym świecie, niż kiedy w każdej chwili może przyjść jakiś zbir i zabrać ci pieniądze, których ty i tak nie masz, bo nie wypłacono ci pensji. Myślę, że cały Zachód to przegapił albo chciał przegapić z powodów biznesowych, zakupu taniej ropy, gazu, często nieukrywania łapówek. Były kanclerz Niemiec Schroeder jest utrzymankiem Kremla.

A jak Ty wspominasz pierwsze dni inwazji? Przeczuwałeś, że inwazja zamieni się w pełnowymiarową wojnę? 

Nie. Na 2–3 tygodnie przed wejściem Rosjan na Ukrainę wierzyłem raczej, że to jest jednak rodzaj straszaka. Amerykanie to wiedzieli, ale cały zachód europejski nie wierzył. W opiniach znanych geopolityków słyszeliśmy, że to się nie wydarzy.

Dlaczego? 

Z naszego, racjonalnego punkty widzenia, to nie ma sensu. Dla gospodarki rosyjskiej, dla ich wizerunku na świecie – samobójstwo. Tylko nie braliśmy pod uwagę, że oni inaczej myślą. I zupełnie inaczej myśli Putin, który uważa się za jakąś inkarnację Stalina czy carów moskiewskich. To, co my uważamy za sensowne i prawdopodobne, tam nie ma znaczenia. Putin chciał się zapisać w historii na swój sowiecki sposób – to raz, a z drugiej strony oni wiedzieli, że gospodarczo przegrywają. Długofalowo przegrywają z Zachodem, z Chinami, z Azją. Rosja żyła z ropy, z gazu, złota, z tego, co ma w ziemi. Ale nie inwestowali tego w infrastrukturę. Zwykły Rosjanin nie zobaczył ani kopiejki z zasobów rosyjskiej ziemi. Jest mit dotyczący wspaniałych uczelni, ale on odnosił się do sowieckich uniwersytetów, akademii, politechnik. Do lat 80. zaiste. Mieli wielu wspaniałych naukowców, a dzisiaj większość naukowców, nawet jeśli są wykształceni w Rosji, to już ich tam nie ma, wyjechali. Bo ich osiągnięcia były rozkradane, przejadane przez ludzi Putina. Dziś już wiemy, że jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie. A wokół tysiące akolitów. Miliardy dolarów. A kraj się nie rozwija. Atak na Ukrainę to był atak na lepszy świat. Oszukało go jego otoczenie, bo to tak działa w systemie autorytarnym, że każdy mówi swojemu szefowi to, co ten chce usłyszeć. Od najniższego szczebla agentów FSB, że „no tak, my wejdziemy do Kijowa, a oni jak w 2014 roku nie będą się bronić”.

I przywitają nas.

Tak, właściwie potrwa to trzy dni. Szybki rząd kolaborancki…

Tylko nie przewidzieli, że Ukraina się zmieniła. 

Mam rodzinę na ­Ukrainie. ­Ukraina w 2013 i w przededniu ­inwazji 2022 ro­ku to dwa inne kraje. Z ­innym myśleniem o swojej narodowości. O swojej ­przynależności do Zachodu czy Wschodu. To się bardzo zmieniło. Zajęcie Krymu i wojna donbaska w 2014 roku paradoksalnie wzmocniły Ukrainę. Część mojej rodziny z Kijowa, która była rosyjskojęzyczna – znają oczywiście ukraiński, ale ich pierwszym językiem jest rosyjski – nagle zrozumiała, że są Ukraińcami i zaczęła mówić po ukraińsku. Oni nie chcą być niewolnikami Moskwy, co pokazali w heroicznej obronie Kijowa…

Wygrał generał błoto…

Błoto, ale nie tylko. Ukraińcy byli przygotowani i bohaterscy. Rosjanie się bardzo zdziwili. Na tydzień przed inwazją widziałem rozmowę w ukraińskim talk-show, gdzie jeden z doradców Zelenskiego powiedział: „Jeśli Rosjanie myślą, że nie będziemy do nich strzelać, bo jesteśmy braćmi, to się zdziwią. Będziemy bronić swojej ziemi”. I tak się stało. Ukraińcy bronią swojej ojczyzny.

Spodziewałeś się ogromu tej wojny? 

Nie, nikt się nie spodziewał. Jest to największa wojna po 1945 roku. Są bitwy pancerne, artyleria i czołgi. Wszystko, co znamy z książek historycznych.

Niektórzy twierdzą, że to dopiero początek nowych wojen napoleońskich…

Nie umiem tego przewidzieć. Ale z racji tego, że jestem rusycystą z wykształcenia, to żyję tą wojną. Znam język, mam rodzinę w Kijowie, przyjaciół w Ukrainie. Mam też przyjaciół w Rosji, Moskwie, Petersburgu.

I nie boli cię to? 

Boli mnie, jak ten kraj się degraduje społecznie i gospodarczo. Ta wojna wbrew pozorom nie może trwać w nieskończoność. Oni tego nie udźwigną. Rosja ustawia się wobec Chin jak mniejszy brat, a Chińczycy nie są zadowoleni z tej wojny i mogą tupnąć nogą, żeby Rosja ją zakończyła.

Rosja będzie chciała skończyć ją na własnych warunkach…

Pytanie, jak zdeterminowany będzie Zachód, żeby podtrzymywać Ukrainę i nie oddawać nawet części terytorium. Takie głosy już są słyszalne w USA, Niemczech czy we Francji. Ukraińcy słusznie twierdzą, że wojna skończy się wtedy, kiedy wrócą do granic sprzed 2014 roku.

Wiem, że twoje korzenie sięgają za Bug. Opowiedz o przodkach.

Korzenie są splątane, jak to bywa w tej części Europy. Mój dziadek urodził się w mieszanej rodzinie w Kijowie. Prababcia była Rosjanką, a pradziadek Zygmunt Polakiem. Wyjechał do Kijowa na studia medyczne.

Czemu aż tam?

Trudno mi powiedzieć, tym bardziej że przyjechał z innego zaboru, z Poznania. Zakochał się w Rosjance, i to był mezalians, w sensie narodowościowym i klasowym. To nie było w tamtym momencie dobrze widziane ani z jednej, ani z drugiej strony. Ta rosyjska rodzina była zamożna, a on był gołodupiec. Przyjechał na studia, których ostatecznie nie skończył, bo jak się ożenił, musiał pracować jako ­felczer.

Zostali w Kijowie? 

Do 1930 roku. Wyjechali w ramach repatriacji po wojnie polsko-bolszewickiej. O dziwo, Stalin zaczął wypuszczać Polaków do Polski. I oni z prababcią Rosjanką przyjechali do Warszawy. Co też było problematyczne, i to mi już dziadek opowiadał. Bo kiedy przyjechali, to on znał język polski tylko z rozmów z ojcem w domu. Jego pierwszym językiem był rosyjski, trochę ukraiński. Miał 13 lat i wszyscy się z niego śmiali. Przyjechał z Rosji radzieckiej, co nie było dobrze przyjmowane. Później, przez to pochodzenie, nie przyjęli go do AK, bo mieli jakieś podejrzenie.

A druga część mojej rodziny, czyli żona mojego dziadka, pochodziła z Pińska, czyli dzisiejsza Białoruś. Urodziła się w 1925 roku, kiedy Pińsk należał do II Rzeczypospolitej. I trudno dojść, jakiej była narodowości. Pytałem babcię: „Wy byliście kim?”. „My byliśmy Polakami, bo chodziliśmy do kościoła”. „A w domu po jakiemu mówiliście?”. „W domu mówiliśmy po naszemu”, czyli w spolszczonym białoruskim. W szkole mówiła po polsku i po francusku. Babcia chodziła do szkoły dla dobrych panien, pradziadek był oficerem floty rzecznej. Pytam: „A na ulicy?”. „Na ulicy to po żydowsku, w jidisz”.

Czy to cię pchnęło na Wschód? To stąd twoja miłość do kultury rosyjskiej? 

Wschód był żywy w opowieściach rodzinnych. To bez wątpienia miało jakiś wpływ. Moi rodzice też są rusycystami, a ja w młodości się przeciwko temu trochę buntowałem, ale kiedy pod koniec liceum zacząłem się bardziej interesować literaturą, zacząłem czytać rosyjskie książki, bo dużo ich było w domu, okazało się, że to są książki niebywałe, uwiodło mnie to. Na studia poszedłem z miłości do literatury rosyjskiej. Chciałem czytać Tołstoja i Babla w oryginale.

I jak ty dziś patrzysz na Rosję? 

Z obrzydzeniem. To jest głębokie rozczarowanie. Postanowiłem też być szczery wobec siebie i nikogo nie wybielać. To jest ta słynna opowieść, że przecież wielka kultura rosyjska. Ale to nie ma znaczenia, kiedy gwałcisz kobiety i zabijasz dzieci. Pierdolić wielką kulturę rosyjską.

Potrafisz to rozdzielić? 

Oczywiście, że tak, i uważam, że Rosja powinna być pokonana – to jest jedyna szansa dla Rosji, żeby mogła się zmienić. Ona musi upaść, żeby na nowo się odrodzić.

Cały wywiad w 35 numerze

Rozmawiał Igor Nazaruk, zdjęcia Jacek Petryszak

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów