Felietony

Rysiek bez palca

W centrum pewnego polskiego miasteczka, którego nazwy na razie nie wyjawię, powszechnie znanego ze swych leczniczych wód, wznosi się dom zdrojowy, imponująca siedemnastowieczna budowla, zwieńczona pięknie sklepioną kopułą. Tuż po wojnie dom zdrojowy stał na Placu Lenina, żeby było miło kurującym się tu rosyjskim oficerom. Dzisiaj stoi na Placu Mariańskim, żeby było miło królewnie niderlandzkiej, szczególnie dla miasta zasłużonej.

Dom zdrojowy, słuszny powód lokalnej dumy, figuruje na najbardziej popularnych widokówkach kurortu. Jest tak rozpoznawalny, że nikt nie przygląda się mu uważnie. Gdyby jednak przypadkiem jakiś rozleniwiony kuracjusz zechciał na dłużej zawiesić wzrok na pokrytej szlachetną śniedzią miedzianej kopule, z pewnością zauważyłby, że u samej jej nasady, tuż nad arkadami frontowego wejścia, zielonkawe pokrycie przecinają dwa równoległe czarne pasy. Każdy z nich poznaczony jest żółtymi plamami nierównej wielkości. Gdyby ów kuracjusz, relaksując się dalej na zdrojowej ławeczce, zechciał z nudów policzyć te plamy, to w górnym pasie doliczyłby się plam dwunastu, a w dolnym dziesięciu. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie są to elementy ozdobne. Wręcz przeciwnie: zdecydowanie szpecą kopułę. Wykonano je niestarannie. Nie trzeba przenikliwości porucznika Borewicza, by domyślić się, że tajemnicze plamy kryją jakiś napis. Napis ukryty w pośpiechu. Podobnie jak w pośpiechu go malowano.

Napis pojawił się 31 lat temu, w czwartym miesiącu stanu wojennego 1982 roku, w nocy z 30 kwietnia na 1 maja. W górnym pasie wielkimi drukowanymi literami wymalowano białą farbą „Victoria”. Po obu stronach umieszczono znak Polski Walczącej. Wymowa tej inskrypcji była podwójnie oczywista. Po pierwsze, nawiązywała do tradycji walki narodowowyzwoleńczej z hitlerowskim okupantem. Po drugie zaś, internowanemu przywódcy Solidarności Lechowi Wałęsie urodziła się właśnie córka, którą ochrzczono tym bohaterskim imieniem. Poniżej, równie wielkimi literami, umieszczono napis „Solidaność”. Przed nim zaś, chyba pod wpływem impulsu i w ostatniej chwili, więc nieco na ukos, dopisano „Niech żyje!”. A łatwo się przecież nie pisało. Trzeba było nie lada śmiałka, by z kubełkiem farby wspiąć się nocą na wąski gzyms i malować wielki napis po ciemku, pod nosem patrolującej ulice milicji, która zwiększyła liczbę patroli w związku z planowanymi nazajutrz przez władze obchodami święta pracy. Pochód pierwszomajowy miał ruszyć, jak co roku, spod domu zdrojowego.

Być może właśnie dlatego był to bodaj najkrócej, nie więcej niż dwie, góra trzy godziny, widniejący napis antyreżimowy. Bo gdy bladym świtem dostrzegł go jeden z czujnych funkcjonariuszy, po krótkiej chwili zrozumiałej paniki i wykonaniu niezbędnej dokumentacji fotograficznej błyskawicznie podjęto decyzję o jego natychmiastowym zamalowaniu, co wcale nie było proste. Sklepy były zamknięte, a śmiałków do wykonania zadania tym razem jakoś zabrakło. Kiedy wreszcie znaleziono gdzieś farbę – była tylko czarna i żółta – i wyłoniono ochotnika, ten wykonał robotę szybko, ze strachem i byle jak. I tak już zostało po dziś dzień.

Autorzy napisu pozostali anonimowi. Z oczywistych względów nie chwalili się swoim wyczynem. Obaj należeli do miejscowej organizacji opozycyjnej. Jednym z nich był młody dekarz, który podobno tracił wzrok i po ciemku nic nie widział, ale ubezpieczał akcję. Drugim, tym malującym, był hydraulik, zwany Ryśkiem bez Palca, który nie mówił „r”. Rzecz jasna, mimo że napis zdążyło zobaczyć tylko kilku szczęśliwców, całe miasto o nim wiedziało. Wszyscy pokazywali sobie ślady na kopule. Nikt natomiast (zapewne włącznie z wieloma czytelnikami tego tekstu), oprócz funkcjonariuszy, którzy widzieli dokumentację fotograficzną, nie zauważył literówki w słowie „solidarność”. Dzisiaj niektórzy twierdzą, że to dzięki tej literówce milicja domyślała się, że w przedsięwzięciu maczał palce Rysiek bez Palca.

Niestety, Rysiek bez Palca już nie żyje. Opisane miasteczko to Lądek Zdrój, a kopuła wieńczy dom zdrojowy „Wojciech”. Zapyta ktoś, jak się to ma do Krainy Bugu. Po pierwsze, ma się tak, że podobno rodzice Ryśka przybyli do Lądka Zdroju zza Buga. A po drugie, zachód czy wschód, należy bezwzględnie pielęgnować takie współczesne relacje, bo to one budują prawdziwą tożsamość miejsca i jego mieszkańców. I nigdy nie wiadomo, kiedy współczesność staje się historią, a historia legendą.

Tekst: Leszek Stafiej

 

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów