Felietony

W międzyświecie

Wiatr umościł się wygodnie na parapecie, dmuchnął, szerzej otworzył okno i wsunął się w głąb mieszkania. Zagubiona rękawiczka odnalazła się po chwili pod wieszakiem na płaszcz. Płaszcz pu­szył się z dumy i z szelestem prostował poły, bo to jego pasek odkrył zgubę. Tymczasem zguba dąsała się, bo wciąż chciała być zagubiona.

— Niby para, a charaktery różne — mruknął wiatr i powiał w stronę kuchni, w której dwa prawie identyczne garnki rytmicznie unosiły pokrywki.

— I razzzz… i dwa. I razzzz… i dwa. I razzzz… — posapywały przy tym równo, ale para nie miała uszu, więc buchała sobie, jak chciała. Na dodatek to w lewo, to w prawo.

Nagle wiatr usłyszał, że w pokoju ktoś ziewnął, jakby wciąż chciał śnić sen, ale ten poszedł już do siebie, w końcu sny też muszą kiedyś odpocząć. Obok, w gabinecie, czcionki maszyny do pisania szykowały się do wystukiwania liter, tymczasem najpierw stuknęły drzwi do łazienki i w rurach zaczęła szumieć woda. A w przedpokoju wiadro uderzyło o deski i wyskoczyło z niego kilka kropli, chichocząc i drażniąc podłogę, która była zajęta skrzypieniem pod podeszwami butów. Buty szykowały się do wyjścia z domu, a dziura z butów – słychać było, jak delikatnie przedziera się na zewnątrz.

Wiatr wrócił na parapet. Słuchał, jak zapracowany samowar sapał, czajnik gwizdał na kubek, pogrzebacz przesuwał rozgrzane fajerki, zapach smażonej na oleju cebuli snuł się z kąta w kąt, a komputer pikał z gorąca. Na ulicy niecierpliwiły się klaksony samochodów, a bat woźnicy ze świstem wplątywał się w końską grzywę. Szeleściły długie suknie pań, w czyjejś torbie zabrzęczał telefon. — Halo, czekam na ciebie przy fontannie.

Wiatr zsunął się z parapetu i poleciał za zakochanymi aż do parku, a tam delikatnie pomógł jej włosom trafić do dłoni mężczyzny.

— Czekam na ciebie koło zamku.

— Koło wieży ciśnień.

— W bramie.

— Przy studni.

— W kawiarni.

Miał pełne ręce roboty. Rozwiewał czarne myśli nieszczęśliwie zakochanych, przywiewał listy, szeleścił wstążkami przy kapeluszach. Zwiewał ze stołów resztki ciastek i karmił nimi gołębie. W końcu zakręciło mu się w głowie. Uniósł się więc wysoko, prosto do nieba, ale nie doleciał nawet do chmur, bo zawrócił go dźwięk dzwonu. Pokręcił się przez chwilę wokół niego, wysłuchał skarg na hałaśliwe sroki i cichy dym, którego obaj nie lubili.

Cały felieton przeczytacie w aktualnym wydaniu Krainy Bugu (numer 25)

Tekst: Grażyna Lutosławska, zdjęcia Robert Pranagal

 

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów