Reportaże

Włodawa shopping center

— Na targu dzisiaj najlepiej zarobił ten typ, co sprzedaje ciuchy dla starych facetów. No, takie kamizelki rybaka i koszule z kory, bo tego normalnie na mieście nie kupisz. Warzywniacy mówią, że u nich kiepsko, Ci od spódnic też narzekają. Jeszcze Ci od garów się obłowili, bo jest sezon na przetwory, a w sklepach nie znajdziesz takiego saganu — opowiada Beata, sprzedawczyni torebek i klapek na włodawskim targu. — U mnie kiepsko. W Lidlu teraz rzucili klapki, to na targu nikt nie kupi.

Mówią, że Włodawa to „najbardziej samotne miasto w Polsce”. Aby dojechać do Chełma, trzeba pokonać prawie pięćdziesiąt kilometrów drogą na południe. Do Białej Podlaskiej siedemdziesiąt pięć na północ, do Lublina dziewięćdziesiąt na zachód, a na wschód jest już tylko granica. Do białoruskiego Brześcia jest bliżej niż do miasta wojewódzkiego. Nie ma tu fabryk, nie ma pracy i nie ma perspektyw. Mówiono kiedyś, że we Włodawie powstanie przejście graniczne łączące miasto z Tomaszówką, w której stacja kolejowa do dziś nosi nazwę „Włodawa”, tyle że zapisana jest cyrylicą. Snuto teorie, że przejście rozwinie handel, zwiększy budżet miasta i w końcu uczyni Włodawę ważnym punktem na mapie Polski. Plany się nie ziściły, a miasteczko dalej żyje z dala od reszty świata.

Deptak w samym centrum jest pusty. Jedynie sprzedawczynie z pobliskich sklepów wyszły na zewnątrz poopalać się lub zapalić papierosa. W popołudniowym słońcu widać dokładnie, że witryny pokryte są warstwą kurzu. Może dlatego, że prawie nikt tu nie zagląda.

Mimo że już po godzinach pracy, to nikt nie siedzi na ławkach, nikt nie spaceruje i nie robi zakupów. Gdyby nie te sprzedawczynie, można by pomyśleć, że Włodawa to opuszczone miasto. Są tu sklepy z odzieżą, bary, a nawet regionalne muzeum. W najbliższej okolicy jest hala targowa, stary targ miejski, a także kantor, sklep rybny czy antykwariat, a jednak kupujących można policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy sprzedawcy opowiadają, że kilka lat temu właśnie tutaj biło serce miasta. W weekendy, na targu, można było spotkać każdego, do najlepszego mięsnego w mieście kolejki ustawiały się na ulicy. Dzisiaj można je spotkać tylko w Biedronce czy Lidlu, głównie około szesnastej, kiedy wszyscy kończą pracę. Potem miasto zamiera.

Mielno Wschodu

— Ruch jest lepszy, jak pada. Jak jest kiepska pogoda, to wczasowicze nie leżą na plaży, tylko zjeżdżają tutaj, chodzą po mieście i zaglądają do sklepów. Wtedy nawet ktoś coś czasem kupi: a to buty, a to majtki, warzywa czy jajka — komentuje sprzedawczyni obuwia. — Najgorsza jest nuda. Jak tak przez kilka godzin siedzi się samej i nikt nawet nie zajrzy, ot tak, zamienić choćby dwa zdania.

Kilka kilometrów od Włodawy znajduje się Okuninka, miejscowość wczasowa nad Jeziorem Białym. Żeby tam dotrzeć, trzeba przejechać wielokilometrowe lasy i pola. Na tle tego kraj­obrazu Okuninka jest jak Las Vegas na pustyni. Plaża, kebaby, lody, gofry, frytki, salony gier, wesołe miasteczko, bary, wypożyczalnie skuterów, grile, karczmy i dyskoteki. W jeden weekend nad Białym wczasuje nawet osiemdziesiąt tysięcy ludzi. O prywatności na plaży czy wolnym stoliku w barze można zapomnieć.

Turystyka nad jeziorem zawsze napędzała gospodarkę Włodawy i gminy. Oddalone o siedem kilometrów miasteczko zachęcało turystów do wizyty w synagodze, cerkwi i kościele. Co roku odbywa się tu Festiwal Trzech Kultur, z licznymi koncertami, spotkaniami i wystawami, poświęconymi tradycjom i kulturom trzech religii stanowiących tożsamość miasta. Festiwal przestał być wizytówką Włodawy. Dziś kojarzy się ona raczej jako miasto satelickie Okuninki, w którym można zrobić zakupy na grila.

W całym mieście jest pięć supermarketów i kilka sklepów dyskontowych. Większość z nich znajduje się przy trasach wylotowych z miasta, w kierunku Okuninki, Chełma oraz Lublina.

Przy małej liczbie mieszkańców, jaką ma Włodawa, taka ilość sklepów nie ma sensu. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy zaczyna się sezon wakacyjny i do miasta wyruszają wczasowicze z Jeziora Białego. Zatrzymują się na zakupy przy wylotówce, w dobrze im znanych sklepach, tym samym omijając miasteczko. Włodawa, tak jak była pusta, tak dalej jest.

„Było, minęło”

W latach 90. we Włodawie był jeden sklep z produktami dla dzieci – „Panda”, który należał do Jacka Chęcia. Nie był ekonomistą i nie miał żyłki handlowca, a jego życie i kariera miały toczyć się zupełnie inaczej. Na początku lat 80. był jednym z najlepszych zapaśników w Polsce, przymierzał się do udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles, ale Polska i reszta demoludów zbojkotowały zawody i wysłały swoich reprezentantów na „Przyjaźń 84” – alternatywne mistrzostwa sportowe zorganizowane przez kraje socjalistyczne. „Sport, Przyjaźń, Pokój” – hasło, pod którym rozgrywały się mistrzostwa, dla Jacka było pustym sloganem. Jako laureat zapaśniczy w Spartakiadzie Armii Zaprzyjaźnionych, odbywającej się w Budapeszcie w 1981 r., został powołany do kadry, która miała wziąć udział w turnieju w Budapeszcie już pod szyldem „Drużba 84”. Zamiast wyjazdu do Stanów Zjednoczonych ponownie miał jechać na Węgry.

— Obraziłem się na sport i całkowicie odciąłem się od tego. To, co miało być przepustką do wolności, zepchnęło mnie do socjalistycznego grajdołka — przyznaje. Zrezygnował z kariery. Kiedy przestał brać udział w zawodach, zaczął inwestować w handel.

— Najpierw przez kilka sezonów nad Białym sprzedawałem rozstawione na łóżku polowym klapki, czapki, rzeczy dla przyjezdnych. Potem zobaczyłem niszę na włodawskim rynku, wykorzystałem moment i założyłem „Pandę”. Śmiało mogę powiedzieć, że ubrałem siedemdziesiąt procent dzieci we Włodawie — wspomina. — W okresie rozkwitu sklep miał ponad sto trzydzieści metrów kwadratowych powierzchni i pracowały w nim trzy osoby. Dziś mieścimy się na połowie tego, a i one stoją puste. Pracuje tylko jedna osoba – moja żona. Czasem myślę, że siedzi w tym sklepie tylko po to, żeby nie nudzić się w domu — mówi.

Początkiem końca było otwarcie Pepco, sieciówki, która oferowała tanie ubrania i produkty gospodarstwa domowego. — Kiedy u mnie śpiochy kosztowały piętnaście złotych za sztukę, w Pepco można było kupić trzy sztuki za dwanaście złotych. Kiepskiej jakości, do wywalenia po jednym praniu, ale z taką ceną nie dało się konkurować. We Włodawie ludzie nie mają kasy, więc jakość ma dla nich drugorzędne znaczenie. Liczy się cena.

Tekst: Malina Szczepańska, zdjęcia: Jacek Dryglewski

Cały artykuł i więcej zdjęć znajdziecie w aktualnym wydaniu Krainy Bugu (numer 25)

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów