Reportaże

Była Tutaj Huta

Graniczny Bug dawał biały piasek, lasy – drewno do opału pieców, a ludzie ręce do pracy, dlatego huty szkła wyrastały na Polesiu Lubelskim jak grzyby po deszczu. Czasy, kiedy jedna z nich była sercem Woli Uhruskiej w powiecie włodawskim, minęły bezpowrotnie. Ale pamiątek jest tyle, że gdyby dzisiaj znalazło się lokum na muzeum, jutro można by otworzyć drzwi dla zwiedzających.

Historia „Nadbużanki” ma związek z hutą szkła w nieodległym Józefowie, powstałą w drugiej połowie XIX w. W 1922 r. odeszło z niej 50 pracowników, w większości niemieckich majstrów, zwanych Glass­maisters. Z wpłat utworzyli fundusz, z którego pobudowali po zachodniej stronie Woli Uhruskiej drewnianą halę, pierwszy budynek huty – w gołym polu, za to w sąsiedztwie linii kolejowej, która w 1778 r. połączyła Chełm z Brześciem. Rozpoczynali działalność pod szyldem „Fabryka Szkła Spółka Robotnicza Nadbużanka Uhrusk, Ziemia Siedlecka”. Główny surowiec – piasek szklarski z kopalni piasku przy hucie – przywożono wozami zaprzężonymi w konie. Tak samo transportowano inne materiały do wyrobu szkła i węgiel do opału pieców dostarczane pociągami, a w drugą stronę – gotowe wyroby. Produkcja szła dobrze, dlatego właściciele w pobliżu huty zaczęli stawiać sobie domy. Od huty wzięła nazwę osada – Nadbużanka, która z czasem zrosła się z Wolą w całość. Granicę nadal wyznacza, tak jak 100 lat temu, nitka kolejowa. To właśnie obok niej, przy zabytkowej, wyremontowanej stacji kolejowej w Woli Uhruskiej, zaczynamy swoją podróż w przeszłość.

Przesiąknięci hutą

— Dzisiaj za torami stoją zakładowe bloki, ale zanim powstały w najlepszym okresie działalności huty, przy torach ciągnęła się ściana lasu, stary sosnowy bór — wyjaśnia Zbigniew Lipert, wnuk pierwszych właścicieli huty, z zawodu technolog szkła. W hucie przepracował całe życie. Najcenniejsze, co ma dzisiaj oprócz zdjęć i dokumentów zachowanych w rodzinnym archiwum, to świetna pamięć i dar opowiadania. Drugi z przewodników to Piotr Kańczugowski. W hucie byli zatrudnieni jego dziadkowie, co tłumaczy sentyment wnuka do tego miejsca. Z Lublina, gdzie na co dzień mieszka i pracuje, do Woli Uhruskiej wraca, kiedy tylko może. Od lat zbiera zabytkowe rowery. Jest też współzałożycielem Lubelskiego Towarzystwa Retro Cyklistów, które utrwala historię lubelskich cyklistów. Kolekcjonerski instynkt przydaje się w poszukiwaniu pamiątek po „Nadbużance”. Tym bardziej że – jak mówi – do działania nakręca go marzenie, które roboczo zatytułował „Zróbmy muzeum”. Chwilę później poznajemy Katarzynę Wnuk. Do grona pierwszych udziałowców należał jej pradziadek. Urodziła się i wychowała w Mielcu, ale podobnie jak Piotr, każde wakacje spędzała w Woli Uhruskiej. Do huty często zabierał ją dziadek, dlatego ma dzisiaj co wspominać.

Każde z nich w inny sposób przesiąkało tematem huty, ale dzisiaj mają jeden cel: ocalić dzieje „Nadbużanki”, zgromadzić jak najwięcej pamiątek i doprowadzić do utworzenia jeśli nie muzeum, to przynajmniej stałej ekspozycji.

Huta i hossa

Idąc w kierunku dawnej huty główną ulicą Woli – 1 Maja, zatrzymujemy się najpierw przy kapliczce, której poświęcenie w 1928 r. było w hutniczym środowisku wielkim wydarzeniem. Za kapliczką – dom jednego z udziałowców. — Huta miała na początku tylko jedną halę z piecem i jedną wannę, ale właściciele nie narzekali na dochody. Po II wojnie światowej trochę się między nimi „gotowało”, było też sporo inwestycji i przyszły problemy. Ale w końcu huta wyszła na prostą. W latach 50. hutę, już upaństwowioną, zmodernizowano. Powstała jeszcze jedna hala, dobudowano bocznicę kolejową. Piece – duże: 30 i 60 ton – zaczęto opalać gazem ze zgazowanego węgla — opowiada Zbigniew Lipert. Ponieważ zapotrzebowanie na szkło gospodarcze i techniczne było duże, „Nadbużanka”, podlegająca wtedy pod Lubelskie Huty Szkła, pracowała pełną parą. Bywało, że koleją w Polskę wyjeżdżało stąd dziennie od trzech do pięciu wagonów towaru.

W latach 70. huta zatrudniała 500 osób, głównie z okolicznych miejscowości, jak Bytyń czy Siedliszcze. Zaczęła stawiać mieszkalne baraki, potem drewniane domy, z których wyrosło osiedle robotnicze. — To domy dwurodzinne z wejściami z dwóch stron. Małe, parterowe – ale wtedy to było wielkie „halo”. Ci, którzy w nich mieszkali, nosili się wysoko — tłumaczy pan Zbyszek. I pokazuje niski budynek, na który mówiono: kantor. Dzisiaj nazwalibyśmy go biurowcem. Tutaj pracownicy podpisywali umowy o zatrudnieniu i odbierali pensję. W drewnianym budynku obok jeszcze po wojnie działała spółdzielnia hutnicza, z czasem przejęta przez GS – sklep spożywczy i tekstylia, wszystko dla hutników.

Na niewielkim skwerku w pobliżu zabudowań huty w 1997 r. na lastrykowym fundamencie umieszczono głaz wraz z tablicą upamiętniającą 30 żołnierzy tworzących Lotny Oddział Partyzancki Armii Krajowej „Nadbużanka”. Wielu z nich zginęło w walkach z Niemcami stoczonych na Lubelszczyźnie. O historii huty w skrócie można przeczytać z kolei na tablicy informacyjnej, ustawionej na przebiegającym tędy szlaku dydaktycznej ścieżki przyrodniczo-historycznej „Dolina Bugu”.

No entry

Z drewnianego, pomalowanego na ciemny brąz domu, „przyklejonego” z jednej strony do huckiego „kantoru”, z koszem orzechów włoskich wychodzi do nas pani Tereska. — Częstujcie się. W tym roku jest ich jak lodu — śmieje się. Orzechowiec rośnie na skraju działki „Nadbużanki”. Podziwiamy kwiatowy ogródek przed domem i skręcamy w prawo, w kierunku bramy prowadzącej na teren dawnej huty, zamkniętej na amen na początku XXI w. U schyłku jej działalności brakowało węgla, był kłopot z surowcami. Załoga liczyła wtedy niespełna 200 osób. Budynki po hucie kupiła firma z zamiarem przemianowania jej na cegielnię, ale z powodu różnych trudności pomysł upadł. Przez chwilę szła tutaj produkcja zniczy. W końcu niszczejące budynki sprzedano na rzecz Skarbu Państwa.

„Military area. Keep out. No entry” – informuje tablica przy wejściu. Dzisiaj stacjonuje tutaj jednostka Wojsk Obrony Terytorialnej. Wejść nie można, a sprzed bramy – oprócz baraku z blaszanym kurem na dachu i napisem „Ochotnicza Straż Pożarna, Wola Uhruska, Nadbużanka” – widać niewiele. — Z wyposażenia huty, zniszczonego albo rozszabrowanego, nie zostało kompletnie nic. Już na zdjęciach z lat 90., po przejęciu przez nowego właściciela, przedstawiała okropny widok. Napis, który był nad bramą: „Huta Robotnicza Nadbużanka”, podobno został pocięty na złom — tłumaczy Piotr Kańczugowski. I dodaje, że dla ludzi stąd znakiem końca huty było tak naprawdę zburzenie 4 czerwca 2008 r. górującego nad okolicą murowanego komina.

Żal tego, co było

Wysadzenie ogromnego huckiego komina dobrze pamięta Emilia Brzozowska, którą odwiedzamy w jej mieszkaniu w jednym z dawnych zakładowych bloków. — Coś okropnego. Ludziom było strasznie szkoda. I do tej pory żal! — zaznacza córka założyciela i współwłaściciela „Nadbużanki”. Pracę w huckiej księgowości zaczęła w 1951 r., za dyrektora Jana Koperskiego. — Był po podstawówce. Tak jak Błogosz Czesław czy Walczuk Stanisław, który skończył cztery klasy. Ale hutą dobrze kierowali — zdradza ze śmiechem. — Najlepiej pracowało się chyba za dyrektora Adamczuka Mieczysława. Miał człowiek głowę na karku. Przyszedł w 69 roku ze Śląska. Huta kwitła. Bardzo dobrze działała rada zakładowa, co roku paczki dla dzieci przed świętami, latem dwie tury kolonii, zabawy sylwestrowe dla pracowników. Była kasa pożyczkowo­-zapomogowa. Mieliśmy hucką orkiestrę, klub sportowy „Sokół” i swoją świetlicę — wylicza. W świetlicy, jak mówiło się na dom ludowy, pani Emilia występowała w kółku teatralnym i tutaj poznała swego męża Józefa. — Ale hutnicy po wojnie mieli przecież nawet teatr, a z widowiskami jeździli po całej Lubelszczyźnie! Przedstawiali taki słynny wodewil „Bosman z bajki” — dopowiada Zbigniew Lipert. I dodaje, że w domu ludowym był telewizor, scena z ekranem, w czwartki, soboty i niedziele wyświetlano filmy dla dorosłych i bajki dla dzieci. Świetlica tętniła życiem. Dzisiaj drewniany budynek stojący obok bloków jest zamknięty na cztery spusty. I – jak widzieliśmy, przechodząc obok niego – powoli popada w ruinę.

 

Kumin hut!

Pani Emilia pokazuje prawdziwe skarby: udział wartości 100 tys., druki, archiwalne zdjęcia. Także kopię dokumentu upamiętniającego poświęcenie krzyża ustawionego przy huckiej kapliczce z racji „Jubileuszu Nadzwyczajnego odkupienia świata”. Miało to miejsce 28 kwietnia 1935 r. Dokument podpisany przez mieszkańców osady Nadbużanka, współudziałowców i gości złożono w szklanej butelce, zalakowano i zakopano pod krzyżem. „Kapsułę czasu” wydobyto podczas prac remontowych w 1990 r. Ale poza tymi pamiątkami, które można wziąć do ręki, jest ogrom wspomnień, które nabierają kolorów, gdy spotkają się byli pracownicy huty. Jak teraz, gdy twarzą w twarz siedzą księgowa i technolog. Sypią się wspomnienia, nazwiska skojarzonych przez hutę małżeństw, anegdoty.

— Środowisko „Nadbużanki”, zwła­szcza na początku, w ­latach 20., 30., stanowiło zamkniętą enklawę. Właściciele huty byli zamożni i nie pozwalali swoim córkom wychodzić za mąż za zalotników spoza tego środowiska. Do mojej kuzynki Marty chodził chłopak z Bytynia, z rolniczej rodziny. Ale jej rodzice nie dali mu się z nią ożenić. Bo nie był swój, hucki — podaje przykład pan Zbigniew. — Później to się zmieniło. Tym bardziej że dla tych mieszkających w Nadbużance praca w hucie była jedynym źródłem dochodu, za to ci z Bytynia czy okolicznych wsi w większości byli rolnikami. Żyli z ziemi. Huta dawała im czysty pieniądz. A jeszcze sprzedawali nam śmietanę, masło, jajka. Szybko się dorabiali. Wiele z tych rodzin pobudowało się później w Woli. Żyć, nie umierać — kręci głową pani Emilia.

Dzięki hucie kwitło też życie towarzyskie. Kobiety spotykały się po pracy na kartach, przy kieliszeczku. Grały na pieniądze. „Teraz kumin ruch!” – powtarzały, jak się któraś zagapiła. Z czasem ukuły zdanie „Teraz kumin hut!”, i wiadomo było, o co chodzi. Mężczyźni ze zmiany potrafili prosto z pracy usiąść przy stole w domu jednego z nich i przy wódce przegryzanej słoniną z cebulą toczyć dysputy bez końca. O czym? Oczywiście o hucie.

Tysiące syfonów

Wyroby przedwojenne opatrzone były sygnaturą „Huta Szklana Nadbużanka”. Te z lat 60. i późniejsze poznać można po stempelku „HN”, umieszczanym np. na denku butelek. Wydanie „Kuriera Lubelskiego” z 9 sierpnia 1973 r. donosi, że tylko w lipcu „Nadbużanka” jako jedyna w Polsce produkująca szklane syfony wysłała ich w Polskę tysiące. — Obok kufli na piwo były one sztandarowym produktem naszej huty — zaznacza Zbigniew Lipert. Szklany zbiornik na wodę pokrywała zabezpieczająca go przed stłuczeniem metalowa siateczka. „Główki” sprowadzano najpierw z Gliwic, potem z Siedlec. Ale bezpośrednio po wojnie z huty wychodziły głównie szyby. Polska się odbudowywała i zapotrzebowanie na szkło okienne było ogromne. Wcześniej była koniunktura na szkło apteczne i butelki monopolowe. Był czas, kiedy z Woli Uhruskiej wyjeżdżały tony kieliszków i szklanek, powstała wtedy kuglernia, w której je zdobiono. Szefostwo huty zawsze trzymało rękę na pulsie – to tajemnica jej prosperity. W latach 70. przyszła moda na kryształy – więc w hucie powstała szlifiernia kryształów. Polskie rybołówstwo potrzebowało szklanych pływaków do sieci  robiła je „Nadbużanka”. Przemysł włókienniczy poszukiwał ceramicznych części do maszyn przędzalniczych – brała się za to „Nadbużanka”. Tak samo było z izolatorami elektrycznymi, osłonami na liczniki, wkładami do termosów czy bańkami felczerskimi. Każdy nowy asortyment wymagał zmiany procesu technologicznego, ale tutaj każda nowość była nie przeszkodą, a wyzwaniem.

Tekst: Monika Lipińska, zdjęcia: Jacek Dryglewski

Całość dostępna w numerze 38.

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów