Birdwatching

Ptasie pasje w sporcie i sztuce

Ptaki fascynują ludzi od zawsze i to w bardzo różny sposób. Ich zdolność latania była obiektem marzeń od czasów mitycznych. Kury uważano za święte, a ich mięso jadano tylko podczas świątynnych rytuałów. Jaja zabierano na morskie wyprawy chińskich handlarzy jako rezerwa niepsującego się pokarmu. Przy świątyniach hodowano także gołębie. Różnorodność ich ras wynika z tego, że każda świątynia czy klasztor pielęgnowały w izolacji swojską formę genetyczną. Tak samo było z kanarkami, hodowanymi przez setki lat przez hiszpańskich mnichów w izolowanych od siebie klasztorach.

Na całym świecie w ptasie pióra strojono wszelakiego autoramentu bóstwa, a także plemiennych wodzów. W Nowej Gwinei mężczyźni z uświęconą tysiącletnią tradycją pasją polują na ptaki dla piór. Dlatego ogrody zoologiczne zbierają najbardziej przez nich cenione pióra dzioborożców i wysyłają wodzom plemiennym. Cudowronki, dawniej zwane ptakami rajskimi, odkryto i opisano właśnie dzięki przyozdobionym ptasimi piórami Papuasom. Spreparowane ptasie skórki z piórami umieszczali oni na głowach, odcinając tym ptakom wyjątkowo duże i silne nogi, które zwyczajnie przeszkadzały w noszeniu ptasiej skórki. Nie wiedzieli o tym biali odkrywcy, uznając, że te najbarwniejsze z ptaków nóg nie mają. Dlatego nazwano je ptakami rajskimi, a ich skórki trafiały do zbiorów zoologicznych jako kurioza. Dziś wiemy, że ptaki rajskie spokrewnione są z krukowatymi, czyli naszymi wronami, krukami, srokami i sójkami. Stąd też współczesna ich nazwa – cudowronki.

Gdy hodowla kur, gołębi i kanarków przeniosła się pod strzechy, nastała era rozkwitu różnorodności form. Teraz wiele dawnych polskich ras kur i gołębi odkrywa się ponownie i odtwarza na bazie podwórzowych kur z Podlasia czy lokalnych, tradycyjnych form gołębi z Mazur.

Hodowla to niejedyna pasja ludzka związana z ptakami. Ludzie zbierają ich pióra i jaja, fotografują je, obserwują, podróżują w celu rozpoznawania kolejnych gatunków, nagrywają ich głosy i uczą się ich rozróżniania. Sam jestem tymi pasjami pochłonięty i poznaję coraz to nowych „współpasjonatów”. Ptaki są przez ludzi malowane, rzeźbione, a artyści pokrywają obrazami ptasie jaja i pióra. Mam kolekcję ptasich jaj pokrytych cudownymi malowidłami. To nie są pisanki! To są kruche jak ptasie skorupki dzieła sztuki. Do zbierania monet i znaczków z wizerunkami ptaków nie przyznawałem się przez lata, aż okazało się, że wokół jest wielu takich jak ja. W wolnych chwilach robię bambusowe strzały z lotkami z piór o niezwykłych wzorach. I czasem z takich strzał oddaję niemal rytualne serie do odległej tarczy. To jednak nie ostatnia z moich ptasich pasji. Do następnych przyznam się przy innej okazji.

Azyl dla ptaków w warszawskim zoo to miejsce, które tworzyłem od kartki papieru i ołówka. Kwintesencja moich marzeń o bliskim obcowaniu z ptakami. Pracując w nim jako lekarz i ornitolog, nie zdradzałem zwierzchnikom, jak bardzo mnie fascynuje to miejsce i ta praca. Gdyby ówczesny dyrektor to wiedział, mógłby nawet mi nie płacić, a ja i tak z entuzjazmem wykonywałbym swoje obowiązki. Moja praca była i jest moim hobby, więc nie przepracowałem w życiu ani jednego dnia. Przekazuję swym synom i uczniom, że człowiek żyje tyle razy, ile zna języków. I tyle razy, ile ma pasji! Bo silna pasja to tajemnica szczęśliwego i długiego życia.

Co tak fascynującego jest w leczeniu ptaków? Przede wszystkim bliskie z nimi obcowanie. Przez kilkanaście lat pracy w Azylu przyjmowałem rocznie mniej więcej dwa tysiące pacjentów. Wielu z nich żyło obok mnie tygodniami, miesiącami, a nawet latami. Patrząc na portrety bielików, jakie przewinęły się przez Ptasi Azyl, rozpoznaję poszczególne osobniki i przypominam sobie ich historie. Jeden miał złamaną nogę. Leżąc w polu, zabijał zbliżające się do niego lisy i je zjadał. Gdy go znaleziono, leżał wokół lisich resztek. Trafił do nas z niemal zrośniętą nogą, niestety krzywo, więc potrzebna była długa rehabilitacja. Inny trafił do nas po ciężkim zatruciu. Wyjątkowo drobny i ciemno ubarwiony samiec leżał bez tchu, jak kupa pierza. Po miesiącu wypuściliśmy go w miejsce, gdzie został znaleziony.

I okazało się, że jego samica tam na niego czekała. W każdym razie była, gdy go wypuszczaliśmy. Co czułem, widząc te dwa ptaki szybujące nad lasem? Tylko ja to wiem i nikomu nie powiem! Każdy ptak wypuszczany na wolność po leczeniu wyzwala we mnie bardzo silne emocje. Przy wypuszczaniu orłów czuję na plecach ciarki, jak wtedy gdy
w dzieciństwie pierwszy raz usłyszałem V symfonię Ludwika van Beethovena. To uzależnia!

Swoją pasją i obserwacjami dzielę się z czytelnikami. Kraina Bugu to chętnie odwiedzany przeze mnie zakątek świata. Stąd się wywodzę i tutaj chętnie wracam. I mam stąd wiele fascynujących ptasich obserwacji. Opowiem je po kolei…

Tekst: Andrzej Kruszewicz

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów