Jego twórczość jest prawdziwa i niepowtarzalna – to przełożony na język malarstwa niezwykły życiorys, sztuka czerpiąca witalność, siłę i prawdę z własnych przeżyć.
Na tle zróżnicowanej panoramy sztuki polskiej drugiej połowy XX w. malarz Ludwik Maciąg jawi się jak samotny jeździec. Takiego porównania użył Michał Woźniak, autor wywiadu rzeki z profesorem Maciągiem, opublikowanego w 2007 r., w pomnikowym i bibliofilskim wydaniu poświęconym jego twórczości. Jest w tym określeniu głęboki sens, bezpośrednio wskazujący na znaczącą rolę koni i jeździectwa w życiu i twórczości tego artysty, a w rezultacie charakteryzujący jego indywidualną postawę twórczą, konsekwentną i bezkompromisową, niepoddającą się naciskom społecznym i politycznym, wbrew panującym ogólnie trendom i modom, nawet kosztem kariery i popularności.
Ludwik Maciąg urodził się w 1920 r. w Krakowie. Wychował się w tradycji żołnierskiej i patriotycznej. Ojciec artysty był zawodowym żołnierzem, hallerczykiem i weteranem I wojny światowej, spod Isonzy i Verdun, natomiast matka, pochodząca z Dalmacji, porzuciła swój rodzinny kraj, podążając za mężem. Dwaj starsi bracia, Józef i Otto, pomimo niewątpliwych uzdolnień artystycznych, również zdecydowali się na karierę wojskową. Kiedy Ludwik miał zaledwie dwa lata, jego ojciec przeniesiony został do 9 Pułku Artylerii Lekkiej w Białej Podlaskiej. Dzieciństwo spędził więc, dosłownie, w koszarach wojskowych, z okien mieszkania obserwować mógł siodłanie i pojenie koni, uroczyste parady i pochody kawalerii. Wszystkie te wrażenia i obserwacje stały się tematem jego pierwszych prób malarskich – podobno już w wieku czternastu lat zilustrował Trylogię i namalował panoramę bitwy pod Kircholmem. Z Białą Podlaską na zawsze pozostaną związane pierwsze wspomnienia dzieciństwa, lata szkolne w męskim Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego, matura zdana tuż przed wybuchem wojny, w czerwcu 1939 r., a potem trudna, okupacyjna młodość. W zbiorach Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej znajduje się niezwykły album, podarowany przez Profesora, w którym podziwiać można jego wczesne prace, akwarele i rysunki, powstałe pod koniec lat 30. oraz w okresie wojny i okupacji, świadczące o ogromnym talencie i sprawnym warsztacie młodego twórcy. Pomimo wyraźnej fascynacji klasykami polskiego malarstwa batalistycznego – Kossakami, Brandtem i Michałowskim – oglądamy w nim też liczne studia pejzażu, będące nie tylko notowaniem uroczych i malowniczych miejsc, ale także próbą syntezy i poszukiwań. Marzenia o studiach na Akademii Sztuk Pięknych runęły w gruzach tragedii II wojny światowej, na front poszli obaj bracia. Józef bierze udział w formowaniu pierwszych struktur polskiego podziemia, a potem jako „cichociemny” walczy i ginie bohatersko w górach Serbii. Otto, internowany w Rumunii, przedostał się na zachód Europy, a następnie przeszedł cały bojowy szlak w siłach wojsk alianckich.
„Kossak oddziału Zenona”
Ludwik, po nieudanych próbach dotarcia do punktu mobilizacyjnego, pozostał w okupowanej Polsce, wkrótce jednak nawiązuje pierwsze kontakty konspiracyjne, odbywa wojskowe szkolenie, a w końcu, jako podchorąży „Sas”, trafia do znanego na Podlasiu oddziału partyzanckiego 34 Pułku Piechoty AK pod dowództwem mjr. Stefana Wyrzykowskiego „Zenona”. Czas walki partyzanckiej, naznaczony udziałem w wielu zbrojnych starciach z wrogiem, osłonie akcji V2 na Podlasiu czy też przejęcia uratowanych amerykańskich lotników, pozostawił trwały ślad w pamięci i późniejszej twórczości artysty.
W partyzantce Ludwik Maciąg przeżył coś, co określał „absolutnym zbrataniem się jeźdźca i wierzchowca”, cały czas miał też przy sobie szkicownik, w którym utrwalał zapamiętane momenty, z myślą że kiedyś namaluje obrazy będące hołdem dla bezimiennych bohaterów. Barbara Wachowicz nazwała Go nawet „Kossakiem oddziału Zenona”. Po wyzwoleniu i demobilizacji, aby uniknąć konsekwencji okupacyjnej przeszłości, przez krótki czas pracuje jako leśniczy, a potem masztalerz w janowskiej stadninie koni. Zaraz po wojnie podejmuje wymarzone studia malarskie, najpierw w krakowskiej, a następnie w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Po ukończeniu studiów podejmuje pracę na macierzystej uczelni, gdzie przez długie lata (1950–1990) zajmuje się pracą dydaktyczną, przechodząc wszystkie szczeble akademickiej kariery – od asystenta, po profesora i dziekana Wydziału Malarstwa. Wychowawca i pedagog szerokiego grona utalentowanych artystów, wśród których znajduje się Stanisław Baj, ulubiony uczeń profesora Maciąga, obecnie również profesor warszawskiej ASP. Po latach spędzonych w Warszawie Ludwik Maciąg przeniósł się wraz z żoną do nadbużańskiego Gulczewa, gdzie w otoczonym lasem drewnianym domu, wraz z psami i końmi oraz gronem wypróbowanych przyjaciół, znalazł swoją ostatnią pracownię i ostatni azyl.
Prawda obrazu
Malarstwo Ludwika Maciąga pozornie można byłoby łatwo sklasyfikować i wpisać w encyklopedyczne hasła: realizm, animalizm, batalistyka, pejzaż. W czasie kiedy tworzył, każde z tych określeń należało już do epoki minionej, najpierw musiał więc zmierzyć się z obowiązującym oficjalnie socrealizmem, później zaś z abstrakcją, awangardą i panującym wszechwładnie pędem do nowości i oryginalności. Ludwik Maciąg mawiał: „Całe życie maluję swój pamiętnik”, i rzeczywiście jego sztuka jest w pewnym sensie odzwierciedleniem życia, jakie przyszło mu przeżyć. Ale ta sztuka nie jest jedynie narracją, pięknym opowiadaniem historii – ma w sobie misję i posłannictwo, wierność własnym wartościom, tradycji i ideałom, a nade wszystko jest silnym i czytelnym przekazem miłości i afirmacji życia, zachwytu nad wspaniałością natury.
Ludwik Maciąg rozpoznawany jest przede wszystkim jako animalista, a tak naprawdę znakomity malarz koni. Niewątpliwie ogromną popularność w tej dziedzinie przyniosły mu wydane w milionach egzemplarzy projekty trzech serii znaczków pocztowych: „Konie polskie” (1963), „Jazda polska” (1972), „150-lecie Stadniny Koni w Sierakowie” (1980).
Już od wczesnego dzieciństwa konie były przedmiotem jego miłości i fascynacji, a potem towarzyszyły mu przez całe życie. Konie różnych maści i rodzajów: kawaleryjskie, pociągowe, chłopskie chabety na targach, jarmarkach, arabskie wierzchowce z janowskiej stadniny, wreszcie te własne, wierne, niezbędne, kochane i wspominane z sentymentem, począwszy od Iskry, klaczy podarowanej mu przez dowódcę oddziału partyzanckiego, aż po Eosa, ostatniego towarzysza, którego traktował jak swojego partnera.
Artysta sam był zapalonym i entuzjastycznym jeźdźcem, brał udział i organizował liczne rajdy, jazdy i pogonie za lisem, praktycznie poruszał się konno. Wiele z jego obrazów „malowanych jest z siodła”, widzianych jakby z perspektywy jeźdźca, stąd tak często spotykane, niezwykłe pionowe ujęcia pejzaży, rozciągających się jak pofalowana wstęga z drogą aż po horyzont, biegnącą na wprost oczu. Podobnie jest w scenach batalistycznych, oglądanych nie z pozycji postronnego obserwatora, ale z pozycji uczestnika będącego w samym ogniu wydarzenia, co niewątpliwie dodaje wyobrażeniom historycznym dramatyzmu, prawdy i autentyczności.
Mój przyjaciel koń
Znakomity znawca i obserwator, wykreował własny malarski typ konia, nazywany często „koniem Maciąga”. Ten charakterystyczny, mocno zbudowany, a jednocześnie szlachetny wierzchowiec emanujący siłą i witalnością, malowany jest z upodobaniem w obrazach przedstawiających bitwy, kawalkady, polowania i biegi myśliwskie, zaprzęgi, stada i konne portrety. Koń Maciąga to nie tylko wizerunek – to symbol tego, co najbardziej cenił: wolności, wierności i niezawodności życia i przetrwania.
Ludwik Maciąg to jeden z ostatnich prawdziwych malarzy batalistów. Swoje obrazy traktował jako hołd oddany bohaterskiej przeszłości, ale też formalne wyzwanie, mierzenie się z warsztatem dawnych mistrzów. Po swojemu interpretował sceny historyczne i bitewne, ze znawstwem odtwarzając szczegóły oręża i umundurowania. Zafascynowany ich bogactwem i malowniczością, za pomocą środków malarskich, w mistrzowski sposób kreował ich niepowtarzalny nastrój i dramaturgię.
Innym, równie ważnym rozdziałem jego twórczości są niezwykle osobiste obrazy odwołujące się do przeżyć związanych z okresem wojny, która pozostawiła trwały ślad w pamięci i tożsamości artysty. Powraca w nich do dramatycznych momentów okupacyjnej rzeczywistości, a głównie do wspomnień związanych z walką w partyzanckim oddziale. Te oszczędne, surowe i pozbawione patosu obrazy, budowane oszczędnymi środkami wyrazu, maksymalnie uproszczone i zaskakująco nowoczesne, miały być świadectwem prawdy, patriotyczną powinnością wobec dawnych towarzyszy, a stały się czymś w rodzaju bolesnej autoterapii. Chwilami niemal monochromatyczne lub też przykuwające wzrok ostrymi zestawieniami barw, z postaciami o pustych, anonimowych twarzach, wpisanych jak znaki w uporządkowany, suchy zapis kompozycji, w sugestywny i głęboko odczuwalny sposób oddają zbiorową tragedię wojny i osobiste dramaty jej bohaterów.
Czyste pejzaże
Pejzaż istnieje niemal we wszystkich obrazach Maciąga, ale wobec wiodących ważnych tematów czasem zdaje się niezauważalny, jest tylko tłem i scenerią, elementem malarskiej kompozycji, i tak właśnie bywa przez artystę traktowany. Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na rytmy ciemnych strzelistych pni drzew, wśród których kryją się sylwetki ludzi i koni, na wielobarwne szachownice pól, błotnistą ziemię i łąki o mięsistej, zróżnicowanej fakturze. Cała natura, siła przyrody i jej bogactwo, fenomen zamierania i odradzania się zakorzenione są w temperamencie twórczym tego artysty. Czyste pejzaże malował już we wczesnej młodości, głównie akwarelami, jak choćby te rozległe, puste pola, widziane z okna domu w Białej Podlaskiej, wśród różnych zjawisk i o wszystkich porach roku i dnia. Akwarele malował głównie dla siebie, traktując je jako szkice, notatki, coś w rodzaju zamiennika fotografii.
Istniejący na nich pejzaż to głównie Mazowsze i Podlasie, miejsca bliskie domowi i sercu artysty, z charakterystycznymi elementami krajobrazu: rosochatymi wierzbami, krzakami kwitnącej tarniny, brzegiem Bugu, polami pokrytymi topniejącym śniegiem i bezkresnymi drogami. Pejzaż powszedni, pozornie niemalowniczy, ukazujący przedwiośnie czy późną jesień, kiedy szaro, buro i brzydko… Tymczasem te, wydobyte z szuflady, niewielkie, lapidarne obrazki, z lekka niedoceniane przez samego autora, otwierają nam oczy na niespodziewane piękno. Mają w sobie mistrzowską lekkość i niezwykłą prostotę przekazu, a na dodatek unosi się nad nimi jakaś nuta tęsknoty i melancholii, podkreślona wyjątkową harmonią stonowanych barw.
Najmniej znaną i w pewnym sensie intymną częścią jego malarskiej twórczości były dość śmiałe erotyki, przez długi czas niepokazywane publicznie, malowane przez większą część życia dla potrzeby uzewnętrznienia fizyczności, temperatury i siły uczuć, fascynacji pięknem ciała, momentów zapamiętania.
Tekst: Małgorzata Nikolska, zdjęcia: Zbiory Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej
Cały artykuł w 26 numerze Krainy Bugu