Opowiadania

Grażyna Lutosławska: Bajka o Stefanii

Grażyna Lutosławska – pisarka i dziennikarka, autorka książek dla dzieci, scenariuszy teatralnych, słuchowisk radiowych, felietonów, tekstów piosenek. Fot. B.Lutosławski

Była małą dziewczynką, która głaskała kota, wąchała kwiaty, lubiła zdrzemnąć się na mchu mięciutkim jak poduszka albo pogadać z leżącym płotem i zadziornymi gołębiami. A nawet z wężem, do którego nie podchodziła zbyt blisko, bo wąż, to wąż. A poza tym mogłaby mu nadepnąć na odcisk, gdyby przypadkiem to był ten wąż, którego spotkała na początku bajki – z dwoma parami nóg i trzecią, którą nosił na zapas. Zresztą, nawet nie podchodząc za blisko Stefania i tak była blisko węża.

Postanowienie

Pewnego dnia Stefania postanowiła, że zostanie małą dziewczynką. Do tej pory była po prostu Stefanią, ale coś jej mówiło, że może być kimś jeszcze.

— To bardzo dobry pomysł — zaszumiała listkami brzoza, której Stefania zwierzyła się ze swoich planów, chociaż nie umiała mówić.

Stefania rozumiała się z brzozą bez słów. I z kotem, którego nigdy nie widziała, bo nie miała oczu. I z kwiatami, chociaż nie czuła ich zapachu, bo nie miała nosa. I z mchem, mięciutkim jak poduszka, ale Stefania nie miała o tym pojęcia, bo nie miała głowy, którą mogłaby na nim położyć, ani rąk, żeby go dotknąć. Stefania była Stefanią, chociaż jej nie było.

— Hej, Stefanio, jak się masz? — uśmiechały się do niej promienie słońca.

— Mam się! — odpowiadała im Stefania.

„Jak to? — zapytacie. — Przecież nie umiała mówić! Przecież jej nie było!”

No pewnie, że nie! Nie było jej tu. Ale była tam.

„Gdzie?”

A to wie już tylko Stefania.

W każdym razie pewnego dnia Stefania wystawiła na świat piętę.

„Skąd miała piętę, skoro nie miała nawet głowy?”

A czy ja wiem?

„A dlaczego piętę?”

A dlaczego nie?

A później wysunęła na świat resztę stopy, razem z palcami.

— Hmm… — zamruczała i pokiwała dużym palcem, bo bardzo się jej spodobało łaskotanie wiatru. — Hmm! — powtórzyła głośniej. — Hmmmmmm… — mruczała i mruczała, aż zasnęła. A jak się obudziła, to pomyślała, że sama stopa to za mało. Wysunęła więc głowę.

„A skąd…”

A skąd mam wiedzieć? Nie wiem, skąd się nagle wzięła głowa u Stefanii. Wysunęła, i już.

Patrzy, a tu wielki świat!

— Hej, Stefanio, mała dziewczynko, jak się masz!? — zawołali wszyscy.

Tego Stefania jeszcze nie wiedziała, ale zamierzała się dowiedzieć.

Sąsiadka

Stefania siedziała na gałęzi starej sosny i machała nogami.

— Stefanio, zejdź natychmiast, kto to widział, żeby małe dziewczynki chodziły po drzewach — upomniała ją sąsiadka, która przyszła do rodziców Stefanii w bardzo ważnej sprawie: płot między ich domami chwiał się niebezpiecznie!

— Ja! Ja widziałam! — zawołała wiewiórka.

A sąsiadka nic, jakby nie słyszała. Wiewiórka chciała rzucić w nią orzechem.

— Nabijesz jej guza, a guzy są bolesne — powstrzymała wiewiórkę Stefania, która przekonała się o tym wczoraj spadając z dachu.

„Co mała dziewczynka robiła na dachu!” — wykrzykniesz. A skąd ja mam wiedzieć?

— Nic mi nie będzie — powiedziała Stefania i uśmiechnęła się do sąsiadki.

— Biedna dziewczynka, nie umie mówić… — westchnęła sąsiadka.

— Ależ umiem! Mówię… — zaczęła Stefania, a szyszka na sośnie na to:

— Nie męcz się, ona cię nie rozumie.

Sąsiadka weszła do domu Stefanii, a dziewczynka zeskoczyła z gałęzi. Prosto pod nogi węża.

„Przecież wąż nie ma nóg” — zauważysz rozsądnie. Twój, ten, którego znasz z książki albo z lasu, może nie ma. Ale ten był znajomym Stefanii i miał dwie pary nóg i trzecią, której nie używał. Nosił ze sobą na zapas, gdyby tamte miały się zmęczyć.

— Gdzie byłeś? — Stefania kucnęła obok węża, ale nie za blisko, bo wąż, to wąż.

— Robiłem ścieżki w trawie, żeby małe jaszczurki się nie pogubiły.

„Przecież węże połykają jaszczurki na śniadanie!” — zdziwisz się i będziesz mieć rację. Ale nie całkiem, bo są i takie węże, które nie lubią jaszczurek. To znaczy właśnie lubią, ale inaczej.

— Stefanio! Uważaj! — krzyknęła przerażona sąsiadka. Wyszła z domu Stefanii i zobaczyła węża koło dziewczynki.

— Staram się — odpowiedziała jej Stefania, która zauważyła na swojej stopie biedronkę. Zdjęła ją delikatnie i przeniosła na listek koniczyny.

Płot

Płot przechylał się. Raz robił ukłon w stronę podwórka sąsiadki, a to znowu w stronę domu rodziców Stefanii.

— Tak nie może być — denerwowała się sąsiadka. — Płot to płot, powinien stać prosto.

— Ale czy tańczący płot nie wygląda ładniej? — zapytała Stefania wyczołgując się nagle spod krzewu jaśminu. A później kichnęła, bo jaśmin, to jaśmin.

— Masz katar, córeczko? — mama z troską wyciągnęła w jej stronę rękę z chusteczką.

Stefania chwyciła biały skrawek materiału, roześmiała się i zawołała:

— Zrobię z tego żagiel i popłynę w świat, do samego końca kałuży!

— Biedne dziecko, nie dość, że nie umie mówić, to do tego nic nie rozumie — sąsiadka ze współczuciem pokiwała głową. Nigdy nie mogła zrozumieć Stefanii.

— Stefania umie mówić! — krzyknął dzięcioł z sosny, a chmura z nieba i woda z kałuży natychmiast go poparły.

Tato wziął dziewczynkę za rękę, i poszli do domu na herbatę. Lubili siedzieć obok siebie, pić herbatę i rozmawiać.

„To ojciec rozumiał Stefanię? Przecież sąsiadka mówi, że Stefania nie umie normalnie mówić” — zapytacie, żeby zrozumieć, o co tu chodzi. Normalnie, czyli jak?

Usiedli w kuchni. Pili herbatę, patrzyli na siebie, uśmiechali się i milczeli.

„To milczeli czy rozmawiali?”

Stefania wypiła ostatnią kroplę herbaty, ucałowała ojca i pobiegła na podwórko. Mamy i sąsiadki nie było. Był za to tańczący płot.

— Ładnie się kołyszesz — zagadała go Stefania. A płot na to:

— To przez nornice. Budują pode mną korytarze i nie mogę utrzymać równowagi.

Ledwie to powiedział, jak się przewrócił.

— Ojej, nic ci się nie stało? — Stefania pochyliła się nad nim z troską.

— Na szczęście spadł na mnie — zaszumiała trawa, a płot przeciągnął się zadowolony:

— Bardzo tu wygodnie. Dlaczego nie przewróciłem się wcześniej? Tyle czasu stałem jak kołek, to teraz sobie poleżę.

Dni

Sąsiadka przestała przychodzić do domu Stefanii. Była zbyt zajęta opowiadaniem innym sąsiadom o tym, że ma w swoim sąsiedztwie dziewczynkę, która nie umie mówić, ale rozmawia z roślinami. Żeby tylko! Czasem nawet gada do psa. I do kota.

— I do płota! — wykrzykiwała sąsiadka.

„Mówi się do płotu” — powiecie. I będziecie mieć rację. Ale nie każdy umie mówić do płotu.

Płot, odkąd się położył, stanął kością niezgody między sąsiadką a rodzicami Stefanii. Sąsiadka szeptała innym sąsiadom:

— Co to za sąsiedzi, którym nie przeszkadza leżący płot.

Rodzicom Stefanii rzeczywiście to nie przeszkadzało. Śmiali się nawet, że teraz przynajmniej gołębie się nie kłócą, bo nie mają na czym.

„Faktycznie, ptaki lubią czasem siadać na płocie i skakać sobie do dziobów!” — przypomni się wam, pod warunkiem że kiedyś to zauważyliście. Nie? To na co wtedy patrzyliście?

Tymczasem płot leżał w ogrodzie rodziców Stefanii i odpoczywał. Stare sęki uśmiechały się do roślin, które płożyły się wokół nich, bo każdy przecież lubi uśmiechniętych gospodarzy. Paprocie wyrastały między sztachetami, żeby dać im trochę cienia, z którego skorzystał także wąż.

„Ten sam, którego spotkaliśmy wcześniej?” — zapytacie. A skąd mam wiedzieć? Może tak, a może wąż wpełzł pod płot z innej bajki.

Dni płynęły leniwie, i wszyscy oprócz sąsiadki mieli dobry nastrój. A najlepszy miała Stefania! Była małą dziewczynką, która głaskała kota, wąchała kwiaty, lubiła zdrzemnąć się na mchu mięciutkim jak poduszka albo pogadać z leżącym płotem i zadziornymi gołębiami. A nawet z wężem, do którego nie podchodziła zbyt blisko, bo wąż, to wąż. A poza tym mogłaby mu nadepnąć na odcisk, gdyby przypadkiem to był ten wąż, którego spotkała na początku bajki – z dwoma parami nóg i trzecią, którą nosił na zapas. Zresztą, nawet nie podchodząc za blisko Stefania i tak była blisko węża.

„To była czy nie była?” — niecierpliwicie się. A to zależy wyłącznie od tego, czy waszym zdaniem odległość ma tu coś do rzeczy.

Widok

Pewnego dnia Stefania tak bardzo zmęczyła się bieganiem dookoła ­drzewa wiśniowego, że zasnęła na trawie.

„To po co biegała dookoła drzewa?” — zapytacie. „Nie mogła zerwać kilku owoców, usiąść i zjeść spokojnie?”. A czy ja wiem? Może biegała za motylem, a może biegała, bo lubi biegać.

„To nie mogła pobiegać…”. Mogła, ale widocznie nie chciała. Chcecie wiedzieć, co jej się śniło, czy będziecie pytać i pytać o to bieganie? No więc śniło jej się… Ojej, już się obudziła. A jak Stefania się budziła, to od razu była gotowa do akcji. Tak było i teraz. Zerwała się na równe nogi, spojrzała w górę i zawołała w stronę słońca:

— Mogę przyjść do ciebie?

A słońce na to:

— Możesz. Ale po co?

A Stefania:

— Jesteś tak wysoko, że na pewno widzisz wszystko, wszyściutko, cały wielki świat! A ja jestem bardzo ciekawa, jak on wygląda.

A słońce:

— To prawda. Widzę.

A Stefania:

— Ja też bym chciała.

Słońce roześmiało się i mówi:

— Nie musisz być wysoko, żeby wszystko dostrzec, Stefanio.

I połaskotało ją promieniem w czubek nosa. Stefania roześmiała się i pobiegła do domu na kolację. Po drodze zatrzymała się jeszcze tylko na chwilę, żeby porozmawiać z muszką meszką, która się zgubiła i potrzebowała pomocy w odprowadzeniu jej do sadu. W sadzie były osy, którym Stefania pomachała, ale z daleka, bo osa, to osa.

— Stefanio, Stefanio, gdzie jesteś? — usłyszała głos mamy.

— Tu! — zawołała spadając z drzewa, bo widziała wróbla, który uczył się latać, i chciała spróbować, czy ona też potrafi. Okazało się, że nie. W domu zjadła kolację i poszła spać. Chcecie wiedzieć, co jej się śniło? Ojej, już się obudziła…

Tekst: Grażyna Lutosławska, zdjęcie: Dorota Milerowicz

Całe opowiadanie w 26 numerze Krainy Bugu

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów