Ludzie z klimatem

Ornitolog na froncie

Od lat walczy ze statystykami, a te są nieubłagane: liczba bocianów w Polsce spada. Lekko nie jest, ale się nie poddaje. — Wszystkie ważne rzeczy są trudne — mówi dr Ireneusz Kaługa z Siedlec, bocianolog, ornitolog, założyciel i prezes Grupy EkoLogicznej.

Martwe bociany starannie ułożone na masce terenówki. Obok uśmiechnięci, libańscy myśliwi. Trzymają w dłoniach długie, ptasie dzioby i jeszcze dłuższe „spluwy”. Przez takie zdjęcia Ireneusz Kaługa nie może spać. W Libanie ginie 2,4 mln ptaków rocznie. Zabijają je kłusownicy. Dla sportu. A to tylko jedno z wielu zagrożeń czyhających na nasze boćki. Inne to intensyfikacja rolnictwa czy słupy energetyczne.

Pod bocianim gniazdem

Pierwszego bociana uratował w VI klasie podstawówki. Siedemdziesiąt metrów dzieliło wówczas dom rodzinny małego Irka Kaługi od bocianiego gniazda. Brzozów, gmina Suchożebry. Tu się wychował. Tu prowadził pierwsze obserwacje. Liczył gniazda we wsi, pytał o ich historię. Albo, po prostu, patrzył i notował: „Co roku, 19-ego marca pierwsze siedleckie bociany wracają z Afryki. Najpierw samce, żeby przygotować lęgowisko”. Podczas jednej z obserwacji znalazł porażonego prądem bociana. Diagnoza: „złamane skrzydło”. Recepta: „rehabilitacja w starym gołębniku sąsiadów i zakaz latania”. Przed szkołą Irek wypuszczał boćka na żerowisko, czyli pobliską łąkę. Po szkole chwytał ptaka i zanosił z powrotem do gołębnika. — Bałem się, że go lis w nocy zadusi. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że bociany doskonale sobie radzą z wieloma przeciwnościami — wspomina. Kuracja trwała dziesięć dni. Jedenastego przyjechał stary, szary żuk z siedlecką rejestracją. Spakowali bociana i zawieźli do warszawskiego zoo.

Potem było technikum rolnicze, studia zootechniczne, doktorat z bocianów. — Podstawą skutecznej ochrony są dobrze zaplanowane i przeprowadzone badania — mówi dr Ireneusz Kaługa.

Kosze dla uszatek

W 2001 r. zorganizował pierwszy ważny projekt. Uszatki wykorzystują stare lęgowiska, porzucone przez inne ptaki. Takie gniazda z odzysku często są nieodpowiednie. Bywa, że sowom wypadają jaja lub młode. — Wymyśliłem, że powieszę wiklinowe kosze na drzewach, żeby im pomóc — wyjaśnia. Z pomocą przyjaciół, którzy nosili za Irkiem 8-metrową drabinę, w ciągu trzech tygodni zawiesił 250 koszy.

Grupa EkoLogiczna

W 2010 r. rozstał się z organizacją, której był prezesem. Dwa lata przerwy. Relaks. W 2012 założył własną – Grupę EkoLogiczną. — Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę należał do żadnego stowarzyszenia. Chciałem w spokoju oglądać sobie boćki przez lornetkę — wspomina. Nie wyszło. Ludzie wydzwaniali. Choć skończyło się działanie Ireneusza w jednej organizacji przyrodniczej, nie skończyły się ptasie problemy, które rozwiązywał na terenie powiatu siedleckiego. Tak powstała Grupa EkoLogiczna. — Mała „firma”. Szesnaście osób. Wszystko załatwiamy przy pomocy mojego telefonu komórkowego. Kserujemy na mojej kserokopiarce. Księgowość obsługuje kolega. Nie może odmówić. Dostaje ultimatum, i już — podkreśla prezes.

Najgorętszym okresem dla Grupy jest czerwcowe obrączkowanie bocianów. Na 10–12 dni przerywają wszystkie zajęcia, które przynoszą im dochody, i pracują społecznie po 10 godzin dziennie. Z pomocą wysięgnika zaglądają do bocianich gniazd, zakładają młodym obrączki na nogi. — Obrączkowanie to technika badania życia ptaków. Każda obrączka ma niepowtarzalny kod — objaśnia Ireneusz Kaługa. W ciągu 10 lat zaobrączkowali ponad 6 tysięcy bocianów.

Obrączkują młode, ale chwytają też dorosłe ptaki. — Jak się łapie bociana? To trzeba przeżyć — śmieje się. W 2018 r. polowanie trwało półtora miesiąca. Ornitolog codziennie łowił ryby nad stawem. Każdego dnia rzucał jedną mieszkającemu obok bocianowi. O tej samej godzinie, w to samo miejsce. Ptak się przyzwyczaił. — Wiedziałem, że mam jedną szansę. Uda się albo nie — wspomina. Udało się. Działacze Grupy EkoLogicznej założyli bocianowi nadajnik (urządzenie lokalizacyjne z kartą SIM). Ptak z nadajnikiem poleciał do Afryki. Badacze obserwowali trasę jego przelotu. W drodze powrotnej, w Sudanie Południowym, nadajnik przestał nadawać na dwa tygodnie. Potem jeden krótki sygnał, znowu cisza. Po kilku dniach przyszedł rachunek na 16 000 zł. Potem kolejny na 2000 zł. Wszystkie gazety, łącznie z „The Washington Post”, donosiły: „Bocian był martwy czy zabili go dla karty SIM?”. Rachunek, na szczęście, zapłacili dobrzy ludzie.

Tekst: Paulina Kościk, zdjęcia: Łukasz Ślusarczyk, Paulina Kościk

Cały artykuł w 28 numerze Krainy Bugu

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów