Potocznie zwana Transsibem, jest najdłuższą linią kolejową na świecie – przekracza osiem stref czasowych. Licząca ponad dziewięć tysięcy kilometrów trasa, budowana przez różne narodowości przez 25 lat, obrosła w liczne legendy i mity. Jak wieść niesie, kto raz do Transsibu wsiądzie, ten już z niego nie wysiada…
OBRAZY ŚWIATA
Transsib przyciąga jak magnes. To obiekt westchnień rzesz turystów, podróżników i włóczęgów z całego świata. To niekończące się opowieści i historie. Współczesne i te dawne. Dlaczego powstała? Ano, aby Imperium Rosyjskie mogło zachłannie dalej powiększać swoją i tak ogromną powierzchnię na Syberii, Dalekim Wschodzie i w Chinach. Budowa Transsibu wpłynęła pośrednio i bezpośrednio na wybuch wojny rosyjsko-japońskiej (1904–1905), w której Rosjanie ponieśli klęskę militarną i propagandową. Także fragment tzw. Kolei Wschodniochińskiej (część Transsibu w Mandżurii) musieli oddać Japończykom. Z drugiej strony powstanie kolei, którą zaczęto budować jednocześnie pod Czelabińskiem i we Władywostoku, wpłynęło na nowe osadnictwo oraz rozwój i powstawanie kolejnych miast (np. Nowosybirska, Harbina). Obecnie istnieją cztery trasy Kolei Transsyberyjskiej, trochę różniące się od historycznej.
To gigantyczne przedsięwzięcie powstało dzięki ciężkiej pracy 400 tysięcy ludzi (25 proc. stanowili obcokrajowcy) – oprócz Rosjan Kolej Transsyberyjską budowali m.in.: Chińczycy, Koreańczycy, Włosi, Albańczycy, Niemcy i oczywiście Polacy, ale w większości wolnonajemni pracownicy – robotnicy, technicy, maszyniści, konstruktorzy parowozów, inżynierowie itd. Były też kolejowe promy – lodołamacze przez jezioro Bajkał, nazywane do dzisiaj morzem (marynarze nosili mundury kolejowe). Prom lodołamacz „Bajkał”, zbudowany w Szkocji, przewoził 27 wagonów i pasażerów, zanim powstał fragment kolei wokół Bajkału (tzw. Kolej Krugobajkalska). Gdy lodołamacz nie mógł się przebić zimą przez lód, układano tory na zamarzniętym jeziorze i ciągnięto wagony konno. Pasażerowie jechali saniami, żołnierze zaś szli piechotą. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej na lodzie Bajkału co sześć kilometrów ustawione były baraki do ogrzania się, a pośrodku trasy znajdowała się stacja środkowa, w której można było wypić gorący czaj.
Kolej Transsyberyjska obrosła w liczne legendy i mity. Jednym z nich jest nieograniczone jedzenie i picie podczas podróży: „W Transsibie jak się zacznie pić, to człowiek budzi się dopiero we Władywostoku” – słyszałem nie raz. Tak było, ale obecnie za butelkę wódki na stoliku w przedziale dostaje się mandat, choć oczywiście płyny z niewielką zawartością wody są wciąż obecne. W wagonie restauracyjnym można je kupić bez problemu. Już po kilku minutach podróży pasażerowie zagadują do siebie, wypytują „skąd i po co”, wysłuchują swoich, czasem wręcz niewiarygodnych historii – i to jest w tej wyprawie najcenniejsze. Dzielą się także jedzeniem – prócz znajdującej się na desce słoniny, która, choć jest symboliczna, to powoli odchodzi w przeszłość, na stołach wagonów pojawiają rozmaite specjały: słoiczki z mięsem, dżemy, oryginalne marynaty. Podróż to okazja do odkrycia kulinariów danego kraju, ale przede wszystkim – poznania ludzi. Te spotkania i rozmowy na długo zapadają w pamięć.
Krajobraz za oknem też się zmienia. I ciekawie, pięknie, tajemniczo i brzydko, przygnębiająco i szaro. Wszystko zależy od tego, czego się spodziewamy po tej przygodzie, jaką jest podróżowanie Transsibem. Współczesna kolej w niewielkim stopniu przypomina tę sprzed stulecia czy nawet kilku dekad. Dziś wymienia się wagony na bardziej komfortowe, z klimatyzacją i wszelkimi udogodnieniami dla pasażerów. W przeszłość odeszły też handlarki na stacjach i handlowe pociągi mongolskie, w których jadano słynne gotowane baranie głowy.
Tekst i zdjęcia: Piotr Malczewski
Cały fotoreportaż w 28 numerze Krainy Bugu