Przyroda jest dla niej przede wszystkim nieustannym źródłem natchnienia: wciąż ją w sobie przetwarza, a potem odwzorowuje w haftach i na pisankach. Dzieła pani Heleny Nowackiej-Długołęckiej ze wsi Stok w gminie Ulan Majorat podbijają serca nie tylko zwykłych śmiertelników, ale i znawców oraz koneserów sztuki ludowej na całym świecie.
Pani Helena wie, jak wyczarować wiosnę o każdej porze roku. Choćby w środku zimy – jej ukwiecone misternymi haftami obrusy przywołują słoneczne dni i ciepły południowy wiatr. Wystarczy rozłożyć na stole taki obrus, i nawet żywe kwiaty mogą nie wytrzymać konkurencji tych z jej urzekających lnianych arcydzieł. Przecież wszystko zaczyna się od natury i kończy się w naturze… Jej babcia – dzisiaj powiedzielibyśmy „ekolożka” – mówiła: „Ziemi nie można gniewać, ziemię trzeba szanować”. Ta miłość do natury jest w niej zatem zaszczepiona od urodzenia. Zawsze ją ciągnęło do tego, by towarzyszyć babci w ogródku podczas pielenia zagonków – lubiła przyglądać się tej pracy. Wolała to od sprzątania w domu. Nawet teraz, kiedy piele grządki, myśli sobie: „Panie Boże, nawet badyla stworzyłeś pięknego”.
Uśmiech stokrotki
Natura to jej inspiracja, i nie wyobraża sobie innego miejsca do życia niż siedlisko po dziadkach Nowackich w Stoku, gdzie się urodziła. Mimo tego że mieszkała również w innych miejscach (chodziła do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. C.K. Norwida w Lublinie, pracowała w leśnictwie pod Warszawą), cieszy ją, że wróciła do siebie – i to tu ma swój kawałek ziemi: dziki ogród z kwiatami, ziołami, warzywami, drzewami owocowymi oraz wierzbą płaczącą. Mieszkają w nich ptaki, na które lubi patrzeć i słuchać ich śpiewu.
Najbardziej podobają się jej dzikie ogrody, dlatego pozostawia naturze tyle, ile trzeba swobody: bez nadmiernej ingerencji człowieka. Lubi niepokorne rośliny; pozwala im wszystkim rosnąć, by móc podziwiać ich niewymuszoną urodę – a one odwdzięczają się bujnymi kwiatami we wszystkich możliwych kolorach. W swoim ogrodzie naliczyła 28 różnych gatunków traw, a wśród kwitnącej wokół flory są stokrotki, fiołki, niezapominajki, chabry, nagietki, dziewanna, mlecz, dziurawce, gryka, rumianki, koniczynki, maki, widłaki, wrotycz, margerytki, aksamitki… Żeby je wszystkie przenieść na obrus lub serwetki – razem albo osobno – najpierw rysuje dokładną, niczym w zielniku, kompozycję na kartce. Potem już tylko okulary, igła, kolorowa mulina i dobre światło…
Tak może haftować całe dnie i wieczory, aż po wielu godzinach, które nie męczą ani jej, ani jej rąk, wyłania się dzieło: obrus, bieżnik, poduszka. Jej prace są tak precyzyjne, że można się pomylić – podziwiać lewą stronę jak prawą i odwrotnie położyć serwetkę na stole, co się zresztą niejednemu nabywcy zdarzyło. Pani Helena jednak zaznacza, że kunszt haftu ocenia się właśnie po lewej stronie – im na niej jest mniej supełków czy niedociągnięć – tym lepiej… Każde rozłożenie na stole serwety od Pani Heleny zwiastuje święto, bo ci, którym udało się je nabyć, wyjmują je wyłącznie na szczególne okazje. Przede wszystkim w doroczne obchody: na Boże Narodzenie obrus w Mikołaje albo choinki, ten w kwietne łąki na Wielkanoc… Ale też na imieniny, urodziny, zaręczyny, wyjątkowy obiad rodzinny. Pani Helena dobrze wie, ile jej hafty budzą zachwytów, bo wszyscy dzielą się z nią swoimi „achami” i „ochami”: „te twoje obrusy są takie piękne”, „jaka pościel; nie mogę się doczekać, kiedy ją założę, i chyba będę prezentować sypialnię, bo jak się ma taką pościel, to trzeba ją pokazać innym”, „muszę domówić parę serwetek, bo po każdym przyjęciu znikają”… Jej dzieła są już na całym świecie: i w Polsce, i w Norwegii, Szwajcarii, Francji, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Z haftowanymi kwiatami z podlaskich pól poleciały dalej niż sama ich autorka.
Pisanki z zagonu
Pomiędzy bujnymi roślinami w jej ogrodzie chodzą zadbane, oswojone kury, które niosą jajka do jedzenia… i na pisanki. Kolejną specjalizacją Pani Heleny są bowiem pisanki-drapanki, na których wyrysowuje ostrym nożykiem wszystkie rośliny rosnące wokół jej domu. Kiedy zaczyna farbować jajka, zima trwa jeszcze w najlepsze: dobra pora na przygotowanie setek pisanek to początek Wielkiego Postu. Przed nim, jak sama twierdzi, ta praca „nie idzie”: — Wszystko musi mieć swój właściwy czas, zgodny z porami roku i liturgicznym kalendarzem świąt katolickich – od tego nie da się uciec, i żadnej pory „oszukać”. Tworzenie pisanek wcześniej, w karnawale, po prostu się nie udaje — mówi pani Helena.
W tym czasie gromadzi kurze jajka, by mieć ich odpowiedni zapas; czasami sąsiedzi dają jej jeszcze jaja kacze lub gęsie, które również ufarbuje i wyskrobie w precyzyjne kwiatowe wzory. Farbuje jedynie w naturalnych barwnikach: w płatkach z czarnej malwy, które nadają im barwę ciemnobordową, brązową albo i oliwkową. Młode żyto lub siano zapewnia skorupce wiosenną zieleń, dziewanna farbuje na żółć w kolorze słońca, czerwona kapusta… na błękitny w kolorze nieba, a najbardziej znana cebula nadaje pisance kolor ciepłego, sepiowego brązu. Pani Helena przyznaje, że aby zrobić pierwszych 50 pisanek, musi się chwilę zastanowić – a potem przychodzi niemalże mechaniczna wprawa, chociaż nie potrafi się powtarzać. Rach-ciach – i jest! Tylko nad dużym, gęsim jajem trzeba posiedzieć nieco dłużej, bo nawet do 4–5 godzin. Po kilkudziesięciu latach skrobania artystka ma na swoim koncie kilka tysięcy pisanek. Przed pandemią jeździła na kiermasze do Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie, Muzeum Wsi Lubelskiej oraz pobliskich domów kultury. Kiedy pierwszy raz przyjechała do Warszawy, zabrała ze sobą 100 pomalowanych jajek…
— Do południa nic już nie zostało — śmieje się. Następnym razem przywiozła ich więcej, ale i wtedy rozeszły się bardzo szybko. Nadal cieszy ją to, że tak się wszystko podoba, sprzedaje i raduje oczy nabywców – bo przecież jest tylko, jak mówi o sobie, „skromną kobietą” z niewielkiej wsi Stok, położonej w gminie o dość oryginalnie brzmiącej nazwie Ulan Majorat, w województwie lubelskim, na południowym Podlasiu…
Siła tradycji
Rodzina to jej opoka. Dziadek Koza zaraził ją czytaniem książek przy lampie naftowej, a i od niego nauczyła się „pisać pisanki”. Pochodził z Woli Chomejowej, gdzie oprócz pracy na roli zajmował się pszczelarstwem, i zgodnie z tamtejszym wielkanocnym zwyczajem robił dla swoich chrześniaków woskowe, batikowe pisanki. Do ich wykonywania używał metalowej końcówki ze sznurowadła, służącej jako miniaturowy lejek dla roztopionego, gorącego wosku, którym nanosił na skorupkę jajka ludowe wzory. Dzisiaj tradycja obdarowywania pisankami już zanikła, ale kiedy do Pani Heleny przyjadą w świąteczne odwiedziny chrześniacy, zawsze je od niej dostają.
Dziadek Nowacki z kolei robił pisanki drapane; takie jak ona do dzisiaj, ale w charakterystyczne dla Lubelszczyzny wzory: w wiatraczki, szaliczki, grabki. Ale były też na nich i kwiaty, bo każdy dom miał swoje własne, indywidualne wzory – a u nich kwiaty były widoczne „od zawsze”.
Marianna Nowacka, siostra taty, nauczyła ją wyszywać i szydełkować. W swoim „materiałowym” archiwum Pani Helena posiada obrus po babci, który ma na pewno więcej niż 100 lat – został wyhaftowany na jej ślub w 1917 r. Obrus ten jest wyjmowany tylko na specjalne okazje: kiedy na przykład „chodzi obraz” albo na święta. Babcia ze strony mamy, Marianna Kozowa, haftowała, wyszywała i przędła: to dzięki niej Pani Helena potrafi obsłużyć krosna. Mama Pani Heleny była z kolei krawcową, zatem i ona jest biegła w tym fachu. Skroiła i uszyła także swoje dwie pokazowe, haftowane w kwiaty sukienki. Potrafi również szydełkować – czasami trzeba dorobić koronkę do obrusa albo przyozdobić okno zazdrostką; umie także robić na drutach.
Te robótki ją uspokajają. Jak bierze do ręki igłę, szydełko, druty albo nożyk do drapania pisanek, to wystarczy chwila i… jest w „innym świecie”. — Kiedy ktoś zamówi haft angielski, richelieu albo jakiś specjalny wzór ludowy, to także potrafię go wyszyć — opowiada. — Kiedyś otrzymałam zamówienie od sióstr benedyktynek z klasztoru na Rynku Nowego Miasta w Warszawie na wyhaftowanie dwóch sukienek do tabernakulum, wykonanych na podstawie starych, siedemnastowiecznych wzorów. To była dla mnie wyjątkowa i bardzo wdzięczna praca — przyznaje Helena Nowacka-Długołęcka.
tekst: Małgorzata Jaszczołt
zdjęcia: Jacek Dryglewski
Cały artykuł w 31 numerze Krainy Bugu