Felietony

Grzybobranie

 

Dobra Znajoma z Mokotowa kupiła niedawno starą wiejską chatkę na Podlasiu. Zaprosiła nas na podlaską zupę grzybową. Wstaliśmy w sobotę o świcie. Zabraliśmy po drodze dwie siostrzenice i dwóch bratanków. Drogą krajową nr 68 zajechaliśmy na miejsce w dwie godziny z hakiem. Malownicza chatka za wsią, na skraju lasu. Parę kilometrów dalej zaczyna się Park Krajobrazowy Podlaski Przełom Bugu i zakole rzeki. Wczesna jesień, jeszcze ciepło. W świetle leniwego słońca złocieją wiązy, lipy i jesiony, przetykane białymi pniami brzózek. Brązowieją dęby i liściasta reszta. Tylko sosny trzymają się zielono. I łączka pod lasem porośnięta trzecią w tym roku trawą.

Jeszcze nie było za późno na grzybobranie. Prosto z samochodu ruszamy więc w las. Szlachta polska, jak wiemy choćby z „Pana Tadeusza”, szła na grzyby w kapeluszu słomianym i w płóciennej opończy, która miała osłaniać kontusz. — A gdzie ja mam kontusz? — pyta siostrzenica. Wyjaśniamy, że nie nosimy kontusza. Zachowujemy za to staropolską hierarchię grzybobraniową: dzieci idą z przodu, potem starszyzna, za nią panny, o pół kroku młodzież męska. Nadal najchętniej zbiera się koźlarze, borowiki i rydze. W tym roku rydzów jak na lekarstwo. Za to koźlaków w bród. A i borowik raz po raz się trafi. Są też, rzecz jasna, maślaki. No i kurki, niby pogardzane, bo same pchają się w oczy, ale marynowanymi, smażonymi na maśle z cebulką lub duszonymi przecież mało kto wzgardzi. Idąc za przykładem Sędziego z „Pana Tadeusza”, ogłaszamy konkurs: kto znajdzie najbardziej okazałego rydza, ten może zająć przy stole miejsce obok – jego zdaniem – najpiękniejszej panny. Na grzybach znamy się gorzej niż na pannach. Więc o wszystko pytamy Gospodynię, jako że bardziej niż my miejscowa. Rydza nikt jednak nie znalazł. „Czasy się zmieniły, grzyb rośnie inaczej. Ale w naszych nadbużańskich lasach ciągle więcej grzybów niż kurew”, jak mawia z dumą Pan Adam, sąsiad, o którym Gospodyni dużo nam opowiada.

Co prawda, to prawda. W drodze z Warszawy tylko raz, zjechawszy w boczną drogę, spotkaliśmy jedną panią w średnim wieku, która nie wyglądała na grzybiarkę. Stała akurat pod tablicą „Rezerwat przyrody”, więc i tak nie było pewności, w jakiej sprawie.

Wróciliśmy po trzech godzinach z koszami pełnymi koźlaków, maślaków, prawdziwków, podlaskich opieńków i kurek. Gospodyni zaraz podała parujące talerze smakowitej zupy grzybowej z wczorajszego porannego zbioru. Zmietliśmy potrawę w mgnieniu oka. Niektórzy brali dokładki. Na drugie były podlaskie grzyby panierowane. Oto przepis: 500–600 g grzybów o szerokich kapeluszach (najlepiej rydzów), 2 jajka, łyżka mąki pszennej, ok. 7 łyżek bułki tartej, sól i pieprz, koperek, masło do smażenia. Przygotowanie trwa ok. 25 minut. Grzyby czyścimy, odcinamy trzonki, kapelusze dokładnie myjemy, uważając, by nie nasiąkły wodą. Osuszamy i oprószamy mąką. Jajka roztrzepujemy widelcem na talerzu, solimy. Grzyby obtaczamy w jajku, potem w tartej bułce i smażymy z obu stron na rozgrzanym maśle. Przed podaniem posypujemy świeżo zmielonym pieprzem i posiekanym koperkiem. Pycha!

Właśnie kończyliśmy drugie danie, kiedy wszedł Pan Adam, mężczyzna krępy, krzepki, choć w podeszłym wieku, i bardzo pogodny.

— Dzjień doobry, pani Aanija. Na grzyy­bach bylji? — zaciągnął od progu na widok naszych grzybozbiorów. — A czego to pani Aanija tu nazbieraała? Toć to szaaatan. O, i to szaatan. A to prawdzijwek. Alie to – muchoomór!

Sztućce przestały szczękać i zawisły w powietrzu.

Pobladły twarze.

Zapadła grobowa cisza.

— He, he. Tak sobie zażartooował — wyjaśnił Pan Adam z zadowoleniem. — Alie trzeba uwaaażać.

Leszek Stafiej

 

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów