Bug mętny, brązowy, nieprzejrzysty, pełen wirów wodnych i wstecznych podwodnych prądów, które potrafią wciągnąć nawet najwytrawniejszych pływaków, pełen bagien, trzęsawisk, klekotów, pohukiwań, gulgotań i trzasków, porośnięty plątaniną dzikiego zielska i potężnymi dębami, w których nikt nigdy siekiery nie zatopił. Jestem pewna, że Bug był uważany za rzekę świętą, a – być może – sam był bogiem dla swoich starożytnych mieszkańców.
Na czym polega fenomen granicy? – zastanawiałam się, siedząc na pniu powalonego drzewa. Za moimi plecami stał żelazny słup, pomalowany skośnie w biało-czerwone pasy, a kilkadziesiąt metrów przede mną – podobny, ale w pionowe pasy czerwone i zielone. Między nimi płynęły wody Bugu, piątej co do wielkości rzeki naszego kraju, która od kilkuset lat stanowi granicę pomiędzy Ukrainą, Białorusią a Polską. W wodzie przeglądało się niebo, na którym z godziny na godzinę pojawiało się coraz więcej obłoków. Wokół mnie panowała cisza, mącona z rzadka krzykiem ptaków, bzyczeniem komara albo pluskiem spadającego do wody żołędzia z sękatego dębu. Siedziałam na brzegu Bugu w okolicy wsi Neple, czyli na samym jego zagięciu, gdzie rzeka robi nagły zwrot i zmienia kierunek biegu z północnego na zachodni.
Dwie granice – ten sam pejzaż
Brzegi Bugu, porośnięte gęstwiną drzew, krzewów, pokrzyw i szuwarów, przypominały zielone piekło, a ukryte pod plątaniną zielska głębokie jamy, nory i wąwozy były niczym drapieżna gardziel, zdolna pochłonąć albo przynajmniej ugryźć każdego, kto ośmiela się naruszać dziewicze łono natury. Korony wielkich drzew szczelnie zamykały niebo nad moją głową, przez co wokół panował półmrok niczym w dżungli, ale – ni stąd, ni zowąd – wychodziłam na świetliste polany porośnięte starymi dębami, wokół których wiły się chmielowe liany, wyrastały pokraczne wierzby i pulsowały złowróżbne trzęsawiska. Drzewa, usadowione po obu stronach rzeki, wyglądały zupełnie tak samo, podobnie jak kwitnące na różowo krwawnice, kiwające się na boki pod wpływem podmuchów wiatru, a jednak różniły się od siebie jak wschód od zachodu, jak dół od góry, jak jing i jang. Różnica była jedna i zasadnicza: tamte drzewa były białoruskie, a te po mojej stronie – polskie, i mimo że poziom wody w rzece był tak niski, że mogłabym przejść na drugi brzeg, nie zamoczywszy nawet kolan, przeciwległy brzeg był dla mnie nieosiągalny. Prawdziwa granica między naszymi krajami jest umowna i biegnie dokładnie pośrodku rzeki. Oznacza to, że kajakarz, który chce płynąć granicznym odcinkiem Bugu, musi trzymać się swojej połowy i nie wpływać na połowę sąsiada, w przeciwnym wypadku zostałby uznany za przestępcę i poniósłby konsekwencje za nielegalne przekroczenie granicy.
Nie zawsze tak było. Bywały okresy w historii, gdy kraina Bugu stanowiła jedność, a gospodarze uprawiali pola po obu stronach rzeki. Zawsze jednak linia Bugu była w jakimś sensie granicą – kulturową, cywilizacyjną, mentalną, a nawet ekologiczną. W dawnych czasach rzeki spełniały rolę dzisiejszych autostrad: wzdłuż cieków wodnych rozwijało się osadnictwo. Nad Bugiem spotykały się ciągnące ze wschodu plemiona Rusinów z Polesia i kolonizujące od zachodu plemiona Mazowszan. Niedaleko Białej Podlaskiej przebiegała granica pomiędzy Wielkim Księstwem Litewskim a Koroną. Mieszkali tutaj obok siebie prawosławni, katolicy, Żydzi i Tatarzy. Bugiem spławiano drewno oraz inne towary, tutaj spotykali się kupcy i podróżni Wschodu i Zachodu.
Graniczny charakter Bugu jest pieczęcią, znakiem wypalonym na jego duszy. Nawet przyroda zdaje się poddawać wszechogarniającemu charakterowi pogranicza: dolina Bugu została uznana za europejski korytarz ekologiczny. Borealne obszary Europy Północnej stykają się tutaj z południowymi, ciepłymi obszarami Europy Południowo-Wschodniej. Rzeka stanowi także fragment korytarza, w którym kontynentalna Europa Wschodnia styka się z atlantycką – Zachodnią. Wytworzyła się tu istna mozaika gatunkowa: obok zimnolubnych, borealnych gatunków północy rosną gatunki stepowe, obok atlantyckich – pontyjskie.
Magia granicy… Patrzyłam na białoruski las, porastający brzegi Bugu, na powalone pnie wielkich drzew, które – podmywane przez wodę – runęły z hukiem w dół. Dzięki temu, że Bug był rzeką graniczną, uniknął ingerencji hydrotechników, regulacji i „poprawiania”. Jest jedną z ostatnich dzikich, nieuregulowanych rzek w Europie. Jego brzegi pozostały praktycznie nietknięte przez człowieka. Nie ma tutaj wałów przeciwpowodziowych, chociaż powodzie – a raczej wiosenne wezbrania rzeki – zdarzają się co roku. Bug rozlewa się wtedy szeroko, nawet w promieniu kilku kilometrów, ale jeszcze nigdy w telewizyjnej relacji nikt nie mówił o powodzi nad Bugiem z prostej przyczyny: powodzie nie są problemem dla ludzi, gdy dostosowują się oni do środowiska naturalnego, a nie próbują naturę przystosować do siebie. Brak wałów przeciwpowodziowych powoduje, że ludzie najzwyczajniej w świecie nie budują się na terenach zalewowych. Nauczyły ich tego setki lat doświadczeń. Jakie to proste! Gdy potrafimy uszanować naturę, szanujemy samych siebie, a wówczas okoliczności nie tylko nie działają przeciw nam, ale zaczynają nam sprzyjać. Woda z wiosennych powodzi zasila łąki i pola żyznym mułem, który sprawia, że zaczyna ona rodzić obficiej.
Dziki, naturalny charakter rzeki powoduje, że sama wybiera sobie ona drogę, którą płynie. Oznacza to, że jej koryto nie jest określone raz na zawsze, ale każdego roku, wraz z ustępowaniem wody po wiosennych roztopach, rzeka może wybrać sobie nowe koryto. Po obu stronach Bugu pozostało mnóstwo starorzeczy. Zabagnione i sukcesywnie zarastające roślinnością dają początek żyznym lasom. Życie w starorzeczach wprost kwitnie – to tutaj, w jednym z ostatnich miejsc w Europie, zachowały się żółwie błotne.
Charakter ukryty w nazwie
Dziwna sprawa z tym Bugiem. Jest w tej rzece coś urzekającego, magicznego – dzikość, pierwotność, moc. W poszukiwaniu prawdy o krainie Bugu i tej niezwykłej rzece postanowiłam zgłębić to, co mówią minione wieki. Historia trochę przypomina węża: ciągnie się i wije, pozostawiając na piasku swój podpis, ślad. Takie ślady możemy odnaleźć również w języku. Często nie zdajemy sobie sprawy z mocy słów, a przecież ukryte są w nich kody i znaczenia, które definiują tożsamość bardziej, niż możemy sądzić. Czy to przypadek, że większość religii – nawet tak odległych od siebie, jak chrześcijaństwo i hinduizm – uznaje, że świat został uformowany za pomocą Logos-Słowa? Jest w słowach twórcza moc, jakaś wibracja, energia. Słowo może ranić, leczyć, obdarzać życiem lub zadawać śmierć. Językoznawcy i historycy doceniają wagę słów i nazw. Szukają w nich klucza, wyjaśnienia. Wzięte pod lupę nazwy miast, rzek, plemion czy państw mogą powiedzieć niezmiernie dużo o przeszłości. Nazwy są jak kod DNA. Stwarzają miejsca, które określają.
Zatem skąd się wzięła nazwa „Bug” i co ona oznacza? Lingwiści uważają, że jest ona stosunkowo młoda i przywędrowała około II-III w. wraz z plemionami germańskimi. Nazywają one rzekę słowem „bougen” (łuk, zagięcie), które miało określać jej kształt. Rzeczywiście, jeśli spojrzymy na mapę, zobaczymy, że Bug ma kształt łuku. Płynie najpierw z południa na północ, a w okolicach Terespola gwałtownie zmienia kierunek biegu i ostro skręca na zachód. Hydrolodzy nie potrafią do końca wyjaśnić, dlaczego Bug nie został dopływem Prypeci – potężnej rzeki Polesia, która płynąc po wielkiej nizinie, przyciąga do siebie większość pomniejszych rzek i strumieni. W pewnym momencie Bug jest oddalony od niej o zaledwie kilkanaście kilometrów, jednak jakieś siły spowodowały, że zamiast wybrać prostą i łatwą drogę w kierunku Prypeci, on wybiera drogę trudniejszą, przecina wysoczyzny i pagórki, aby przebić się do niziny mazowieckiej i ujść do Narwi, a następnie do Wisły. Jakby uparł się, aby skręcać na zachód. Jego szerokie i leniwe koryto w pewnym momencie zmienia charakter, przebija pagórki w okolicach Terespola. Bug płynie tam w długiej i wąskiej, ale stromej niecce. Wysokie na kilkadziesiąt metrów brzegi porastają dzikie lasy. Ta część rzeki, znana jako Podlaski Przełom Bugu, jest najbardziej malownicza.
Ale wróćmy do nazwy. Określa ona niewątpliwie kształt rzeki, ale czy jest możliwe, że w jakiś sposób kształtuje również jej „osobowość”? Historycy uważają, że germańska nazwa Bug wyparła starszą, która prawdopodobnie brzmiała „Nur” (prasłow. „zanurzać się”, „pogrążać”, „wnikać”). Od rdzenia „nur” pochodzą takie wyrazy, jak „nurkować”, „nurek”, „nora” czy „nury” – duża grupa ptaków wodnych, do których należą m.in. kaczki i perkozy. W swoich pradziejach rzekę zamieszkiwało starożytne plemię Neurów, wzmiankowane przez greckiego historyka Herodota. Około 500 lat przed Chrystusem napisał on dzieło „Historia”, opisujące jego podróże po Azji Mniejszej, Egipcie i naszej części Europy.
Neurowie zamieszkiwali dorzecze Dniestru, Prypeci i Bugu, ale poza wąskim gronem naukowców nikt się nimi nie interesuje. W telewizji łatwiej trafić na film o kulturze Majów lub o dynastiach egipskich faraonów niż o historii i religii naszych słowiańskich przodków. A przecież zanim w tym zakątu Europy pojawiła się religia chrześcijańska, a Mieszko I został pierwszym polskim władcą, istniały tutaj przez całe tysiąclecia inne kultury i cywilizacje, o których mamy mgliste pojęcie. Historia naszych ziem nie zaczęła się przecież w 966 r. po Chrystusie. Wykopaliska archeologiczne odkrywają strzępki kultur, dla których wymyślamy własne nazwy.
Rzeka święta i osobna
Bug – największa rzeka Podlasia, zakrzywiona, zagięta w łuk. Granica i arteria, którą płyną życiodajne wody. Pocałunek Wschodu i Zachodu. Miłość i zdrada. Rozdzielenie i łączność. Pamięć i zapomnienie. Oś naszej części świata. Bijące serce Podlasia. Wierzenia dawnych Słowian to nie tylko drewniana figura boga Świętowida. To cały kosmos, który ma swoją strukturę, prawa, porządek rzeczy. Według tego porządku zakrzywienie i zagięcie to jedna z cech zaświatów, w których egzystują dusze zmarłych. Tam przestają działać znane na ziemi prawa fizyki. Czas i przestrzeń zakrzywiają się i skręcają, mogą pojawiać się i znikać, odwracać na lewą stronę bądź zmieniać kolejność.
Bug – mętny, brązowy, nieprzejrzysty, pełen wirów wodnych i wstecznych podwodnych prądów, które potrafią wciągnąć nawet najwytrawniejszych pływaków, pełen bagien, trzęsawisk, klekotów, pohukiwań, gulgotań i trzasków, porośnięty plątaniną dzikiego zielska i potężnymi dębami, w których nikt nigdy siekiery nie zatopił. Jestem pewna, że Bug był uważany za rzekę świętą, a być może sam był bogiem dla swoich starożytnych mieszkańców…
Szukałam prawdy o Podlasiu. W podróżach, w książkach, w ludziach. Pojedyncze zdarzenia i spotkania to jak fragmenty układanki. Czasem do siebie pasują, czasem nie, czasem trzeba poczekać. Chciałabym zrozumieć Podlasie takie, jakim jest. Pojechałam nad Bug, by zanurkować w głąb, wniknąć pod powierzchnię, dotknąć istoty rzeczy. Czy moje błądzenie po jego bezdrożach może mieć coś wspólnego z podróżą duszy w zaświaty, do których można dostać się wyłącznie za pomocą wędrowania po wielkim labiryncie, zwanym w staropolszczyźnie błędyńcem? Siedziałam na pniu wielkiego drzewa, które zostało powalone przez podmywający brzegi nurt rzeki, i patrzyłam na wodę. Podlasie – kraina, która potrafi zaczarować i zauroczyć. Kraina Bugu to kraina magiczna, a ja właśnie znajdowałam się w samym jej środku.
Urok krainy Bugu jest łagodny i dyskretny, ma w sobie coś szczególnego, czego próżno szukać w innych regionach naszego kraju – jakąś nostalgię, jakiś klimat ogarniający duszę, gdy wędrujemy tutejszymi bezdrożami. Starałam się unikać wyświechtanych szlaków. Szukałam skarbów tam, gdzie mało kto zagląda. Czasami wcale nie trzeba wyjeżdżać na drugą półkulę, by zobaczyć coś niezwykłego i egzotycznego. Czasem wystarczy otworzyć szeroko oczy i umysł, by ujrzeć.