Reportaże

Bach w dolinie Bugu

W którymś kościele z matematyczną precyzją uderza w klawisze, pomiędzy mszami tworzy “Fugę b-moll” czy ogląda seriale, a może jak Johann Sebastian siedzi zamknięty w lochu po konflikcie z proboszczem? Szukam go po dźwiękach dobiegających z chóralnych zakątków, z piszczałek, z keyboardów, ze śpiewów liturgicznych.

Pierwszy trop to ceglasty, zbudowany w stylu gotyckim kościół w Kamieńczyku nad Bugiem. Trwa właśnie nabożeństwo z okazji pierwszego piątku miesiąca, organista śpiewa “Kochajmy Pana, bo serce jego”. Wchodzę na chór stromymi, wąskimi schodami, a tam za elektrycznym keyboardem i czerwonym gąbkowym mikrofonem siedzi muskularny mężczyzna w koszulce bez ramiączek i letnich spodenkach za kolano.

Woda w kropielnicy zamarza

— Nie miałem pracy. W 2000 roku dowiedziałem się od kolegi, że w Kamieńczyku jest wolne miejsce dla organisty. Nie było komu grać. Wcześniej brzdąkałem na klawiszach i śpiewałem na dansingu w restauracji “Wyszkowianka”. Zgłosiłem się, pomyślałem: święci garnków nie lepią. Tak poszło.

Pracował w drogownictwie, łączył to z graniem na mszach. To dosyć częste u organistów, jeśli jest mała parafia. — Czwarty proboszcz już przyszedł, a ja ciągle tutaj przyjeżdżam, wcześniej rzadziej, teraz częściej. Latem mieszkam w Wyszkowie, a zimą siedzę na letniskowej działce na miejscu. Teraz jestem na emeryturze — opowiada, a ja zbieram kolejne zdania pomiędzy poszczególnymi mszami i pieśniami, gdy on wyłącza mikrofon (tylko raz zapomni, a proboszcz nerwowo spojrzy w stronę chóru).

Tadek Mielcarz ma 67 lat. Lubi muzykę country, jazz, bluesa. Po rozrywkowym repertuarze w „Wyszkowiance” zostało mu śpiewanie rzewnym głosem. Kiedy wydaje dźwięki, to idą długimi trajektoriami prosto do ołtarza i wracają z powrotem, obijając się po drodze o ściany. Na przykład przy pieśni “Jezu, ufam tobie”.

— Lubię to, co robię. Wie Pani, jak to teraz jest? W Warszawie ludzie po szkołach muzycznych grają na ulicy i przechodnie wrzucają im kapsle od piwa do kapelusza, a zarabiają ci, co nie mają pojęcia o sztuce. Wiem, bo mój syn w szkole Komedy w Warszawie uczy się grania na gitarze, i też go czeka ciężki los muzyka.

W kościele w Kamieńczyku bywa tak zimno, że woda w kropielnicy zamarza. Tadek zakłada wtedy rękawice. — Takie z odkrytymi palcami. Bez nich grabieją ręce i nie da się grać. A myśli Pani, dlaczego styropianem musiałem się obłożyć dookoła? Nie dla dekoracji przecież, a żeby trochę cieplej było na chórze. Inaczej to masakra! Nie dałoby się wytrzymać!

Ale teraz na zewnątrz ciepło, więc i w środku świątyni przyjemnie. Jedna msza się skończyła, zaraz zacznie się następna, celebrans wyjdzie z zakrystii, organista zaśpiewa na rozpoczęcie, zadzwoni dzwonkami, włączy rzutnik. Jest w gotowości. Na dole kilka osób, dzisiaj pojedyncza intencja. Żadnych obcych dzieci, które krzyczą “tata, tata”, pokazując palcem na chór (a tak się zdarzyło i zawstydzony organista musiał się żonie tłumaczyć).

Za plecami Tadka stoją 15-głosowe organy, które cieszyły parafian od 1966 roku. — Trochę próbowałem na nich grać. Dopóki nie padł jeden klawisz, drugi, potem piszczało, huczało. Ksiądz proboszcz mówił: to niech pan klawisz obok naciśnie. Ale z czasem brakowało już sprawnych przycisków w manuale. Tak się mówi na klawiaturę organów.

Dziś na naprawę sprzętu nie ma pieniędzy. Naciska więc Tadek skarpetami w sandałach na pedały elektrycznych organów i wydobywa z siebie: „W twojej dobroci wysłuchaj mnie Panie”. Najbardziej marzy o tym, żeby wyzdrowiała jego chora na nowotwór żona. — Może dzięki mojemu graniu Bóg trzyma ją jeszcze przy życiu? Przecież wiadomo, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli. Tak jest w Ewangelii, nie?

Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu Krainy Bugu.

Tekst Agnieszka Żądło, zdjęcia Bartek Kosiński.

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów