Wywiady

Czesław Czapliński

„Fotografia daje nieśmiertelność. I energię. Staram się traktować życie tak, jakby każdy dzień był ostatnim. Nie mam, odpukać, jakichś chorób, ale wiem, że tak może się stać. To, co zrobiłem, jest moje. To, co przede mną, nie wiem. Mam plany na parę lat do przodu. Z ludźmi, których fotografuję, zaprzyjaźniam się. To jest skarb.”

­Czesława Czaplińskiego, jednego z najwybitniejszych ­fotografów ­europejskich, mistrza portretu, wysłuchał Waldemar Sulisz

Początki

Urodziłem się w Łodzi. Właściwie zacząłem fotografię od biologii. W piątej klasie szkoły podstawowej interesowałem się owadami. Najbardziej fascynowały mnie ważki. Ta pasja mnie pochłonęła. W drugiej klasie szkoły średniej wyjeżdżałem na obozy studenckie. Właściwie miałem być entomologiem. Na pierwszym roku studiów zoologii asystentem był Stefan Niesiołowski. Powiedział mi: panie Czapliński, pan to już chyba nie potrzebuje studiować, pan doktorat powinien robić.

Fascynacja

Równocześnie z biologią przyszła fascynacja fotografią. Na początku nie wiedziałem o niej zupełnie nic. Pamiętam, jak w 1969 r. szedłem Piotrkowską i w witrynie salonu fotograficznego zobaczyłem ogłoszenie, że wykładowcy ze szkoły filmowej prowadzą seminaria o fotografii. Poszedłem tam, okazało się, że to genialni ludzie. Zacząłem pytać. Jak to właściwie te zdjęcia się robi? Po co jest ciemnia, co trzeba mieć, żeby zrobić odbitkę? Patrzyli na mnie z niepokojem. Odleciał facet czy co!? Ale od słowa do słowa, dwa lata seminariów i zacząłem wystawiać swoje prace. Wtedy fotografia w Polsce to nie była taka prosta bajka. Szare, gazetowe zdjęcia. A na seminariach oglądaliśmy zaproszenia na konkursy fotograficzne, które przychodziły z całego świata, katalogi i albumy, które nas zachwycały. Wpadłem na pomysł, żeby w Łódzkim Towarzystwie Fotografii wydawać pismo. Usłyszałem, że się nie da, bo jest cenzura. Mówię, spróbujmy. Wydałem cztery strony na powielaczu. Taki był początek.

Nowy Jork

Zacząłem robić zdjęcia, wystawiać swoje prace. W 1979 r. wyjechałem z Polski, żeby wygłosić wykład entomologiczny w Kanadzie. Wysiadłem w Nowym Jorku i już zostałem. Nie dojechałem na wykład, ale miałem paszport z pieczątką: ważne na wszystkie kraje świata. To było dwa tygodnie po pierwszej wizycie papieża w Polsce. Udało mi się zdobyć miejsce w sektorze „O”. Podczas trzeciej pielgrzymki Ojca Świętego byłem jako fotograf na Majdanku.

Do Polski zacząłem przyjeżdżać w 1985 r., kiedy dostałem obywatelstwo amerykańskie. Przy pierwszej wizycie wzięli mnie z lotniska do hotelu Forum, postawili na stole magnetofon: „Niech Pan mówi”. Ja mówię: „Panowie, o czym?”. „Wszystko nas, proszę pana, interesuje”. Nie udał im się wywiad ze mną. Powiedzieli: „Mamy lepsze wyjście. Będzie pan pisał, my fantastycznie płacimy”. Nie zdecydowałem się. Jeszcze ze dwa razy mnie próbowali brać. Dwa lata temu przechodziłem koło IPN-u, złożyłem prośbę o moje papiery. Po kilku miesiącach odebrałem dwa pięknie zapakowane pliki dokumentów. I muszę powiedzieć, że ci ludzie, którzy próbowali mnie werbować, napisali: „inteligentny, zręcznie omija pytania, jest problem z nim”.

Gwiazdy

Liza Minelli. Fotografowałem ją w Nowym Jorku. Dwa razy. Pierwszy raz podczas obchodów stulecia Statui Wolności. To jedna z wielu gwiazd, które tam przyjechały. Fotografując, szukam ludzi. Dla przykładu, bardzo byłem nieszczęśliwy, że nie udało mi się sfotografować Pabla Picasso. Na początku lat osiemdziesiątych dostałem w Nowym Jorku od Davida Douglasa Duncana, słynnego fotografa, album. Opisał tam niezwykłą historię. Jako młody chłopak poleciał na południe Francji, gdzie mieszkał Picasso, i bez umówienia zapukał do drzwi. Powiedział, że jest fotografem z Nowego Jorku i chciałby zrobić mu zdjęcia. „No to chodź, chłopcze” – miał odpowiedzieć Picasso. David mieszkał w jego domu przez pół roku i zrobił całą serię zdjęć.

Powiedziałem sobie: „Straciłem Picassa”. Zastanowiłem się: ale czy ja nie mógłbym zrobić wszystkiego wokół Picassa? Na przykład sfotografować Francoise Gilot, żonę artysty, poetkę i malarkę. Dostałem wiadomość, że przyjechała z Francji do Nowego Jorku. Znajoma mnie umówiła. Pojechałem, zapukałem do drzwi. Wyjąłem aparat. Zacząłem mówić o Picassie. A ona coraz bardziej smętna, wściekła. Prawie chce mnie żegnać. Zrobiłem ze dwie rolki filmów, wracam do domu. Dzwonię do znajomej, opowiadam. Coś ty narobił, nie czytałeś jej książki „Żyć z Picassem”? To był toksyczny związek. Mówię, koniec świata, przegrałem. Zrobiłem odbitki, wysłałem do Francoise. Po paru dniach dostaję list, w którym pisze: „Jesteś pierwszym, który nie zrobił ze mnie uśmiechniętej idiotki. To są najlepsze zdjęcia, będę używała ich do publikacji”.

Zadzwoniłem i poprosiłem ją o kontakt do Palomy Picasso, projektantki mody, ich córki. Naoglądałem się jej fotografii, zanim do niej pojechałem. I zobaczyłem zupełnie inną osobę. Zrobiłem jej zdjęcia, na których jest zwyczajną kobietą. Wysłałem. Dostałem list od adwokata, że jeżeli gdziekolwiek użyję tych zdjęć, to poda mnie do sądu. Powtórzyłem sesję. Udała się.

Catherine Deneuve

Piękna. Wybrałem ją do zdjęć, fotografowałem dwa razy. Zrobiłem jej kilkadziesiąt zdjęć i każde jest piękne. Po spotkaniu z Catherine przekonałem się, że nie ma ludzi niefotogenicznych. Złe zdjęcie to wina fotografa.

Kiedy ją fotografowałem, miała koło pięćdziesiątki. Właśnie rozkwitała w promieniach legendy. Jest jakiś układ kości policzkowych, w połączeniu z oczami i nosem, jej spojrzeniem – zupełnie nieprawdopodobny. W fotografowaniu nieustannie konfrontuję się z mitem ludzi, który wytworzyły filmy i media.

Michael Jackson

Największa różnica między tym, co zobaczyłem, a tym, co czytałem i widziałem, to Michael Jackson. Spędziłem z nim 48 godzin. Byłem jedynym fotografem, który non stop towarzyszył mu w helikopterze. Zobaczyłem i dotknąłem skromnego, miłego człowieka, profesjonalisty do granic, geniusza. Wszystko wyglądało inaczej niż to, co o nim się powszechnie mówiło i pisało.

Brałem udział w dwóch wizytach papieża. W sektorze „O”. Widziałem, jak ludzie podchodzą, nogi im drżą ze wzruszenia. To jest nic w porównaniu z tym, jak podchodzili do Jacksona. Mdleli, wstawali, upadali. Z tego powstały trzy albumy i wystawy. Kiedy czekałem na lotnisku na jego przylot, stałem koło profesora Kwiatkowskiego, który powiedział: „Czesław, gdyby Chopin żył i przylatywał, to ja rozumiem. Ale ten?”. Po spotkaniu zmienił zdanie o 180 stopni. Kwiatkowski dostał kurtkę, która jest teraz warta krocie, mnie Jackson podpisał album.

Kiedy Jackson zmarł, zadzwonił do mnie kurator muzeum z Niemiec i zapytał, czy na poniedziałek dostarczę mu wystawę. Mówię, że jest weekend. On na to, że cena nie gra roli. W poniedziałek miał wystawę. Była to pierwsza wystawa Jacksona na świecie.

Pamiętam, jak podpisywałem mój album o Jacksonie w Łodzi, podczas zlotu jego fanów. Podjechała do mnie na czarno ubrana kobieta na wózku. Podpisuję, pochylam się, chcę powiedzieć coś miłego. „Niech się pan nie lituje, jestem szczęśliwa, Jackson uratował mi myślenie”. On jej dawał siłę. To jest nie do wyobrażenia. Nie do pojęcia.

Pavarotti

Fotografowałem go w Metropolitan Opera. Zacząłem od zdjęć w drzwiach obrotowych. Wszedłem, on zamiast zaczekać na następny przedział, wszedł ze mną. Musiałem mocno powietrze wciągać, ledwo się zmieściliśmy, pękał ze śmiechu, że jeszcze nie jest taki gruby. Akurat wyszła jego nowa płyta. Przykleił ją sobie na czoło.

Kapuściński

Pierwszy mocny portret, który do dzisiaj pamiętam, to Ryszard Kapuściński. 1986 rok. Dla Polaków to był reportażysta, dla Amerykanów wybitny pisarz. Zacząłem go fotografować na zjeździe światowego Penklubu. A on, że nie. Potem się zgodził, zrobiłem serię zdjęć. On wrócił do Polski, ja zostałem w Nowym Jorku. Akurat w Random House wychodziła jego nowa książka, pokazałem edytorce, kupiła zdjęcie. Kapuściński dostaje książkę z moim zdjęciem, którego wcześniej nie widział – i oszalał na jego widok. To był początek naszej przyjaźni. Później napisał esej na temat tego zdjęcia, opowiadając historię spotkania ze mną.

Kiedy Związek Polskich Artystów Fotografików zaproponował mi, żebym na specjalnych warunkach do niego przystąpił, a Edward Hartwig i Benedykt Jerzy Dorys napisali mi rekomendację, to osoba przyjmująca dokument powiedziała: „To niemożliwe, żeby dwóch takich fotografów naraz”, nie chcieli wierzyć. Powiedziałem, że wstępuję, ale postawiłem warunek, że razem z Kapuścińskim. Tak też się stało.

Kosiński

Zdążyłem przed śmiercią. Jego książki leżały w najlepszych księgarniach, występował w najbardziej oglądalnych show telewizyjnych, przez dwie kadencje był szefem amerykańskiego Penklubu. W 1981 r. robiłem pierwszą swoją wystawę „Polacy w Ameryce”. Zorientowałem się, że Kosiński urodził się w Łodzi, tak jak ja. Powiedziałem: „Jeśli ja jego nie będę miał na wystawie, nie uda mi się go zdobyć, to trzeba do Polski wracać”.

Zdobyłem telefon do niego z polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku, którego był członkiem. Dzwonię. Odbiera jego asystentka Kiki. Mówię, że robię wystawę. Mówi: „Zadzwoń za pół roku, bo teraz jedziemy do Szwajcarii na narty”. „Muszę teraz”. Odłożyła słuchawkę. Co mam zrobić? Napisałem po polsku list od Kosińskiego. I zaniosłem do domu. Na 57 ulicy, gdzie mieszkał. Odebrał lokaj w liberii. Zdążyłem wrócić do domu, dzwoni Kosiński. Proszę jutro przyjechać, mam też sesję dla „Playboya”. Na 15 minut. Wziąłem portfolio, jak pojechałem rano, to wróciłem w nocy.

Tak się zaczęła przyjaźń. W trzy miesiące po przyjeździe do Nowego Jorku na 42 ulicy napadło na mnie trzech Murzynów, przyłożyli mi nóż pod szyję, zabrali sprzęt. Pieniądze, które miałem przeznaczone na życie, wydałem na drugi sprzęt. Opowiedziałem mu o tym. Minęło trochę czasu, spotkaliśmy się w San Francisco na balu, zapytał, czy udało mi się skompletować sprzęt. Mówię, że trochę, że dalej jestem na minusie. Powiedział: „Widzisz tamtą parę, zrób im parę zdjęć, później powiem ci, o co chodzi”. No dobrze. Powiedział: „To jest Ted Field, amerykański potentat medialny, przedsiębiorca i producent filmowy, z którym pracuję. Tu masz jego adres, wyślij mu zdjęcia. Wystaw rachunek na tyle, ile potrzebujesz, żeby kupić sprzęt”. Jak powiedziałem o tym żonie, ona na to: „No, bajka”. Wysłałem. Za parę dni przyszedł czek. Taki był Kosiński.

Przez lata namawiałem go na biografię. Nie było szans. Na trzy lata przed jego samobójstwem wymyśliłem projekt. Wiedziałem, że jak pisał na starej Olimpii, to z wrażenia przestawał oddychać. Jak fotografował, to całym sobą. Powiedziałem: „Zrobię Twoje pasje”. Zaniosłem mu kartkę, na której wypisałem: pisarstwo, życie towarzyskie, fotografia, seks i parę innych dziedzin. „Co to jest?” – pyta. To są rozdziały. Powiesił kartkę nad biurkiem i powiedział: od poniedziałku robimy. Ostatni rozdział powstawał na dwa tygodnie przed śmiercią. Koniec.

Konwicki

Po raz kolejny fotografowałem Tadeusza Konwickiego. Akurat szedłem na wernisaż Lebensteina w Warszawie i widzę Konwickiego. Podszedłem. Przypomniałem, jak robiłem mu portrety w ciemnym mieszkaniu, będąc po lekturze „Małej Apokalipsy”. Po dwudziestu paru latach zrobiłem mu na Nowym Świecie serię portretów.

Mistrz

Benedykt Jerzy Dorys. Pamiętam do dziś, kiedy po obejrzeniu moich fotografii, powiedział: „Pan robi zdjęcia tak jak ja. Odarł pan je z niepotrzebnych elementów. Ale do tego trzeba dojrzeć, trzeba mieć tyle lat, co ja, a przecież pan jest gówniarzem. Pan ma trzydzieści lat”. Zapytałem, czy mogę to nagrać, bo miałem magnetofon. Powtórzył. Mam to nagranie do dziś.

Na koniec mówi tak: „Pan robi dobre zdjęcia. Czy to się będzie ludziom podobać czy nie, to nie wiem. Niech pan zrobi to, co ja przed wojną zrobiłem”. „Ale co by to miało być?”, pytam. „Niech pan będzie najdroższy. Tak jak ja byłem. I muszę powiedzieć, że w latach osiemdziesiątych powiedziałem sobie: „Nie ma zabawy, jestem najdroższy” – to otworzyło mi nową drogę. Jak ktoś miał do mnie poważną sprawę, zdjęcie, relację ze mną, to musiał być do tego przygotowany. Co nie znaczy, że nie dam swojego zdjęcia na charytatywny cel.

Fotografia

Jak każda sztuka, fotografia jest poważną dziedziną. I kosztuje. Ktoś mi mówi, że za 200 dolarów można kupić dobry aparat. Odpowiadam: po co dwieście dolarów masz wydawać. Za dwa dolary możesz kupić sobie zeszyt do pisania i długopis, i zacząć pisać powieść. Słyszę, to trzeba umieć pisać. To co, aparat sam zrobi zdjęcie? Każdy ma dziś aparat, biega po ulicy i robi zdjęcia. Każdy telefon komórkowy ma dobry aparat. Każdy ma telefon komórkowy. Tylko dlaczego jest tak mało dobrych zdjęć? Tylko sieczka. Dlaczego? Ludzie nie umieją patrzeć. Patrzą na rzeczywistość bez składu i ładu. Wychodzi banał.

Portret

Fotografia to najpierw zrozumienie. Żeby zobaczyć, trzeba zrozumieć. Jak jestem przygotowany, jak nawiązuję z osobą portretowaną rozmowę i ten drugi wie, o czym mówię – to wtedy rodzi się fotografia. Osoba zaczyna się otwierać. W portrecie oczy są bardzo ważne. Jak kogoś fotografuję, to mówię właściwie trzy rzeczy. Pierwsza: „Spróbujmy nie otwierać ust”. Druga. „Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to powiedz oczami”. Trzecia. „Patrz w obiektyw”. Wtedy zdjęcie będzie szło za oglądającym. Jeśli coś robimy w fotografii, warto wiedzieć, co i dlaczego robimy. Dziś fotografia jest środkiem komunikacji. Słowo było pierwsze. Ale dziś ile trzeba napisać słów? Kto ma na to czas i energię? Zdjęcie powie wszystko. Tylko że my nie umiemy czytać zdjęć. Gdy zaczniemy uważnie patrzeć, wgłębimy się w zdjęcie, możemy wszystko z niego wyczytać.

Przemijanie

Lubię ludzi dojrzałych. Kosiński mówił, że na własną twarz trzeba sobie zapracować. Na niej musi się coś odcisnąć. Tak naprawdę, kiedy patrzymy na taką twarz, to widać na niej całe życie. Przemijanie też. Rzadko fotografuję życie, które dobiega kresu. Kiedyś Paweł Pierściński poprosił mnie, żeby zrobić portrety Witoldowi Dederko. Weszliśmy po schodach, leżał w nieładzie w łóżku, za nim na szafce zauważyłem równiutko ułożone prace. Wyciągał i czytał mi swoje wiersze. Zapytałem, czy mogę zrobić mu zdjęcie. Umarł za dwa tygodnie. Zdecydowałem się pokazać je w Zachęcie. W krakowskim „Życiu Literackim” napisano, że Czapliński sfotografował śmierć, która patrzyła z oczu Dederki.

Nieśmiertelność

Fotografia daje nieśmiertelność. I energię. Staram się traktować życie tak, jakby każdy dzień był ostatnim. Nie mam, odpukać, jakichś chorób, ale wiem, że tak może się stać. To, co zrobiłem, jest moje. To, co przede mną, nie wiem. Mam plany na parę lat do przodu. Z ludźmi, których fotografuję, zaprzyjaźniam się. Niektórzy odpływają w kierunku wieczności. To jest skarb. Wyjątkowa bajka. Czy boję się śmierci? Jak mi przyłożyli nóż do gardła w Nowym Jorku, to w ciągu ułamka sekundy pojawiły mi się przed oczami piękne, kolorowe sceny z mojego życia. Więc jeśli tak wygląda przejście do innego świata, to możemy się nie bać. Ludzie przez to przechodzą.

Szczęście

Czy jestem człowiekiem spełnionym? Szczęśliwym? Zawsze czegoś brakuje. Generalnie jest OK. Robię to, co chcę, nie narzekam, nikt mnie do niczego nie zmusza. Co jest ważne w życiu? Rodzina, zaufanie do drugiej osoby, miłość, pasja. Kocham, to co robię. I co tu więcej mówić.

Inna bajka

Opowiadam, że fotografowanie sławnych ludzi to nie jest bajka. Kiedy mam dość, wtedy fotografuję kwiaty. Ale tylko te wyjątkowe, wybieram je jak ludzi. Na przykład storczyki, lilie. Wchodzę bardzo głęboko z obiektywem, ingeruję w tkankę, tnę. Ale doszedłem do wniosku, że – niszcząc je – daję im życie wieczne. Z ludźmi tego nie mogę zrobić.

Lublin

Między Bogiem a prawdą, jestem tu drugi, trzeci raz. Raz z Mądzikiem. Drugi raz na Europejskim Festiwalu Smaku, gdzie poprowadziłem warsztaty z fotografii. Wstawałem rano, kiedy Stare Miasto było jeszcze we mgle. Jakie to widoki. Niebywałe.

To zapraszamy nad Bug

Dziękuję. To jest wywiad życia. O pewnych sprawach nikomu jeszcze nie mówiłem. Nigdy…

Czesław Czapliński
Artysta fotograf, dziennikarz i autor filmów dokumentalnych, urodzony w 1953 r. w Łodzi. Od 1979 r. mieszka w Nowym Jorku i Warszawie. Autor i współautor ponad 30 albumów i książek, miał ponad 100 wystaw fotograficznych, m.in. w: Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta” w Warszawie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowym w Warszawie, Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie, a także w Nowym Jorku, Chicago, Nicei, Moskwie, Londynie, Monachium i Brukseli. W ciągu ponad 30 lat kariery fotografował najbardziej znane osobistości ze świata biznesu, kultury, polityki, sportu, wśród których znajdziemy takie postacie, jak: Muhammad Ali, Maurice Béjart, Leonard Bernstein, Bernardo Bertolucci, Cindy Crawford, Oscar de la Renta, ­Catherine Deneuve, Placido Domingo, Umberto Eco, Michael Jackson, Henry Kissinger, Calvin Klein, Jerzy Kosiński, Luciano Pavarotti, Paloma Picasso, Roman Polański, Isabella Rossellini czy Andy Warhol. Zdjęcia Czaplińskiego publikowane były na całym świecie, m.in. w pismach: „The New York Times”, „Time”, „Vanity Fair”, „The Washington Post”, „News­week”, „Twój Styl”, „Viva”, „Rzeczpospolita”. Prace artysty znajdują się w zbiorach: Library of Congress w Waszyngtonie, New York Public Library, Muzeum Narodowym w Warszawie i Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi, Bibliotece Narodowej w Warszawie i wielu kolekcjach prywatnych na całym świecie.

www.czaplinski.com

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów