Graniczny Bug dawał biały piasek, lasy – drewno do opału pieców, a ludzie ręce do pracy, dlatego huty szkła wyrastały na Polesiu Lubelskim jak grzyby po deszczu. Czasy, kiedy jedna z nich była sercem Woli Uhruskiej w powiecie włodawskim, minęły bezpowrotnie. Ale pamiątek jest tyle, że gdyby dzisiaj znalazło się lokum na muzeum, jutro można by otworzyć drzwi dla zwiedzających.
Historia „Nadbużanki” ma związek z hutą szkła w nieodległym Józefowie, powstałą w drugiej połowie XIX w. W 1922 r. odeszło z niej 50 pracowników, w większości niemieckich majstrów, zwanych Glassmaisters. Z wpłat utworzyli fundusz, z którego pobudowali po zachodniej stronie Woli Uhruskiej drewnianą halę, pierwszy budynek huty – w gołym polu, za to w sąsiedztwie linii kolejowej, która w 1778 r. połączyła Chełm z Brześciem. Rozpoczynali działalność pod szyldem „Fabryka Szkła Spółka Robotnicza Nadbużanka Uhrusk, Ziemia Siedlecka”. Główny surowiec – piasek szklarski z kopalni piasku przy hucie – przywożono wozami zaprzężonymi w konie. Tak samo transportowano inne materiały do wyrobu szkła i węgiel do opału pieców dostarczane pociągami, a w drugą stronę – gotowe wyroby. Produkcja szła dobrze, dlatego właściciele w pobliżu huty zaczęli stawiać sobie domy. Od huty wzięła nazwę osada – Nadbużanka, która z czasem zrosła się z Wolą w całość. Granicę nadal wyznacza, tak jak 100 lat temu, nitka kolejowa. To właśnie obok niej, przy zabytkowej, wyremontowanej stacji kolejowej w Woli Uhruskiej, zaczynamy swoją podróż w przeszłość.
Przesiąknięci hutą
— Dzisiaj za torami stoją zakładowe bloki, ale zanim powstały w najlepszym okresie działalności huty, przy torach ciągnęła się ściana lasu, stary sosnowy bór — wyjaśnia Zbigniew Lipert, wnuk pierwszych właścicieli huty, z zawodu technolog szkła. W hucie przepracował całe życie. Najcenniejsze, co ma dzisiaj oprócz zdjęć i dokumentów zachowanych w rodzinnym archiwum, to świetna pamięć i dar opowiadania. Drugi z przewodników to Piotr Kańczugowski. W hucie byli zatrudnieni jego dziadkowie, co tłumaczy sentyment wnuka do tego miejsca. Z Lublina, gdzie na co dzień mieszka i pracuje, do Woli Uhruskiej wraca, kiedy tylko może. Od lat zbiera zabytkowe rowery. Jest też współzałożycielem Lubelskiego Towarzystwa Retro Cyklistów, które utrwala historię lubelskich cyklistów. Kolekcjonerski instynkt przydaje się w poszukiwaniu pamiątek po „Nadbużance”. Tym bardziej że – jak mówi – do działania nakręca go marzenie, które roboczo zatytułował „Zróbmy muzeum”. Chwilę później poznajemy Katarzynę Wnuk. Do grona pierwszych udziałowców należał jej pradziadek. Urodziła się i wychowała w Mielcu, ale podobnie jak Piotr, każde wakacje spędzała w Woli Uhruskiej. Do huty często zabierał ją dziadek, dlatego ma dzisiaj co wspominać.
Każde z nich w inny sposób przesiąkało tematem huty, ale dzisiaj mają jeden cel: ocalić dzieje „Nadbużanki”, zgromadzić jak najwięcej pamiątek i doprowadzić do utworzenia jeśli nie muzeum, to przynajmniej stałej ekspozycji.
Huta i hossa
Idąc w kierunku dawnej huty główną ulicą Woli – 1 Maja, zatrzymujemy się najpierw przy kapliczce, której poświęcenie w 1928 r. było w hutniczym środowisku wielkim wydarzeniem. Za kapliczką – dom jednego z udziałowców. — Huta miała na początku tylko jedną halę z piecem i jedną wannę, ale właściciele nie narzekali na dochody. Po II wojnie światowej trochę się między nimi „gotowało”, było też sporo inwestycji i przyszły problemy. Ale w końcu huta wyszła na prostą. W latach 50. hutę, już upaństwowioną, zmodernizowano. Powstała jeszcze jedna hala, dobudowano bocznicę kolejową. Piece – duże: 30 i 60 ton – zaczęto opalać gazem ze zgazowanego węgla — opowiada Zbigniew Lipert. Ponieważ zapotrzebowanie na szkło gospodarcze i techniczne było duże, „Nadbużanka”, podlegająca wtedy pod Lubelskie Huty Szkła, pracowała pełną parą. Bywało, że koleją w Polskę wyjeżdżało stąd dziennie od trzech do pięciu wagonów towaru.
W latach 70. huta zatrudniała 500 osób, głównie z okolicznych miejscowości, jak Bytyń czy Siedliszcze. Zaczęła stawiać mieszkalne baraki, potem drewniane domy, z których wyrosło osiedle robotnicze. — To domy dwurodzinne z wejściami z dwóch stron. Małe, parterowe – ale wtedy to było wielkie „halo”. Ci, którzy w nich mieszkali, nosili się wysoko — tłumaczy pan Zbyszek. I pokazuje niski budynek, na który mówiono: kantor. Dzisiaj nazwalibyśmy go biurowcem. Tutaj pracownicy podpisywali umowy o zatrudnieniu i odbierali pensję. W drewnianym budynku obok jeszcze po wojnie działała spółdzielnia hutnicza, z czasem przejęta przez GS – sklep spożywczy i tekstylia, wszystko dla hutników.
Na niewielkim skwerku w pobliżu zabudowań huty w 1997 r. na lastrykowym fundamencie umieszczono głaz wraz z tablicą upamiętniającą 30 żołnierzy tworzących Lotny Oddział Partyzancki Armii Krajowej „Nadbużanka”. Wielu z nich zginęło w walkach z Niemcami stoczonych na Lubelszczyźnie. O historii huty w skrócie można przeczytać z kolei na tablicy informacyjnej, ustawionej na przebiegającym tędy szlaku dydaktycznej ścieżki przyrodniczo-historycznej „Dolina Bugu”.
No entry
Z drewnianego, pomalowanego na ciemny brąz domu, „przyklejonego” z jednej strony do huckiego „kantoru”, z koszem orzechów włoskich wychodzi do nas pani Tereska. — Częstujcie się. W tym roku jest ich jak lodu — śmieje się. Orzechowiec rośnie na skraju działki „Nadbużanki”. Podziwiamy kwiatowy ogródek przed domem i skręcamy w prawo, w kierunku bramy prowadzącej na teren dawnej huty, zamkniętej na amen na początku XXI w. U schyłku jej działalności brakowało węgla, był kłopot z surowcami. Załoga liczyła wtedy niespełna 200 osób. Budynki po hucie kupiła firma z zamiarem przemianowania jej na cegielnię, ale z powodu różnych trudności pomysł upadł. Przez chwilę szła tutaj produkcja zniczy. W końcu niszczejące budynki sprzedano na rzecz Skarbu Państwa.
„Military area. Keep out. No entry” – informuje tablica przy wejściu. Dzisiaj stacjonuje tutaj jednostka Wojsk Obrony Terytorialnej. Wejść nie można, a sprzed bramy – oprócz baraku z blaszanym kurem na dachu i napisem „Ochotnicza Straż Pożarna, Wola Uhruska, Nadbużanka” – widać niewiele. — Z wyposażenia huty, zniszczonego albo rozszabrowanego, nie zostało kompletnie nic. Już na zdjęciach z lat 90., po przejęciu przez nowego właściciela, przedstawiała okropny widok. Napis, który był nad bramą: „Huta Robotnicza Nadbużanka”, podobno został pocięty na złom — tłumaczy Piotr Kańczugowski. I dodaje, że dla ludzi stąd znakiem końca huty było tak naprawdę zburzenie 4 czerwca 2008 r. górującego nad okolicą murowanego komina.
Żal tego, co było
Wysadzenie ogromnego huckiego komina dobrze pamięta Emilia Brzozowska, którą odwiedzamy w jej mieszkaniu w jednym z dawnych zakładowych bloków. — Coś okropnego. Ludziom było strasznie szkoda. I do tej pory żal! — zaznacza córka założyciela i współwłaściciela „Nadbużanki”. Pracę w huckiej księgowości zaczęła w 1951 r., za dyrektora Jana Koperskiego. — Był po podstawówce. Tak jak Błogosz Czesław czy Walczuk Stanisław, który skończył cztery klasy. Ale hutą dobrze kierowali — zdradza ze śmiechem. — Najlepiej pracowało się chyba za dyrektora Adamczuka Mieczysława. Miał człowiek głowę na karku. Przyszedł w 69 roku ze Śląska. Huta kwitła. Bardzo dobrze działała rada zakładowa, co roku paczki dla dzieci przed świętami, latem dwie tury kolonii, zabawy sylwestrowe dla pracowników. Była kasa pożyczkowo-zapomogowa. Mieliśmy hucką orkiestrę, klub sportowy „Sokół” i swoją świetlicę — wylicza. W świetlicy, jak mówiło się na dom ludowy, pani Emilia występowała w kółku teatralnym i tutaj poznała swego męża Józefa. — Ale hutnicy po wojnie mieli przecież nawet teatr, a z widowiskami jeździli po całej Lubelszczyźnie! Przedstawiali taki słynny wodewil „Bosman z bajki” — dopowiada Zbigniew Lipert. I dodaje, że w domu ludowym był telewizor, scena z ekranem, w czwartki, soboty i niedziele wyświetlano filmy dla dorosłych i bajki dla dzieci. Świetlica tętniła życiem. Dzisiaj drewniany budynek stojący obok bloków jest zamknięty na cztery spusty. I – jak widzieliśmy, przechodząc obok niego – powoli popada w ruinę.
Kumin hut!
Pani Emilia pokazuje prawdziwe skarby: udział wartości 100 tys., druki, archiwalne zdjęcia. Także kopię dokumentu upamiętniającego poświęcenie krzyża ustawionego przy huckiej kapliczce z racji „Jubileuszu Nadzwyczajnego odkupienia świata”. Miało to miejsce 28 kwietnia 1935 r. Dokument podpisany przez mieszkańców osady Nadbużanka, współudziałowców i gości złożono w szklanej butelce, zalakowano i zakopano pod krzyżem. „Kapsułę czasu” wydobyto podczas prac remontowych w 1990 r. Ale poza tymi pamiątkami, które można wziąć do ręki, jest ogrom wspomnień, które nabierają kolorów, gdy spotkają się byli pracownicy huty. Jak teraz, gdy twarzą w twarz siedzą księgowa i technolog. Sypią się wspomnienia, nazwiska skojarzonych przez hutę małżeństw, anegdoty.
— Środowisko „Nadbużanki”, zwłaszcza na początku, w latach 20., 30., stanowiło zamkniętą enklawę. Właściciele huty byli zamożni i nie pozwalali swoim córkom wychodzić za mąż za zalotników spoza tego środowiska. Do mojej kuzynki Marty chodził chłopak z Bytynia, z rolniczej rodziny. Ale jej rodzice nie dali mu się z nią ożenić. Bo nie był swój, hucki — podaje przykład pan Zbigniew. — Później to się zmieniło. Tym bardziej że dla tych mieszkających w Nadbużance praca w hucie była jedynym źródłem dochodu, za to ci z Bytynia czy okolicznych wsi w większości byli rolnikami. Żyli z ziemi. Huta dawała im czysty pieniądz. A jeszcze sprzedawali nam śmietanę, masło, jajka. Szybko się dorabiali. Wiele z tych rodzin pobudowało się później w Woli. Żyć, nie umierać — kręci głową pani Emilia.
Dzięki hucie kwitło też życie towarzyskie. Kobiety spotykały się po pracy na kartach, przy kieliszeczku. Grały na pieniądze. „Teraz kumin ruch!” – powtarzały, jak się któraś zagapiła. Z czasem ukuły zdanie „Teraz kumin hut!”, i wiadomo było, o co chodzi. Mężczyźni ze zmiany potrafili prosto z pracy usiąść przy stole w domu jednego z nich i przy wódce przegryzanej słoniną z cebulą toczyć dysputy bez końca. O czym? Oczywiście o hucie.
Tysiące syfonów
Wyroby przedwojenne opatrzone były sygnaturą „Huta Szklana Nadbużanka”. Te z lat 60. i późniejsze poznać można po stempelku „HN”, umieszczanym np. na denku butelek. Wydanie „Kuriera Lubelskiego” z 9 sierpnia 1973 r. donosi, że tylko w lipcu „Nadbużanka” jako jedyna w Polsce produkująca szklane syfony wysłała ich w Polskę tysiące. — Obok kufli na piwo były one sztandarowym produktem naszej huty — zaznacza Zbigniew Lipert. Szklany zbiornik na wodę pokrywała zabezpieczająca go przed stłuczeniem metalowa siateczka. „Główki” sprowadzano najpierw z Gliwic, potem z Siedlec. Ale bezpośrednio po wojnie z huty wychodziły głównie szyby. Polska się odbudowywała i zapotrzebowanie na szkło okienne było ogromne. Wcześniej była koniunktura na szkło apteczne i butelki monopolowe. Był czas, kiedy z Woli Uhruskiej wyjeżdżały tony kieliszków i szklanek, powstała wtedy kuglernia, w której je zdobiono. Szefostwo huty zawsze trzymało rękę na pulsie – to tajemnica jej prosperity. W latach 70. przyszła moda na kryształy – więc w hucie powstała szlifiernia kryształów. Polskie rybołówstwo potrzebowało szklanych pływaków do sieci – robiła je „Nadbużanka”. Przemysł włókienniczy poszukiwał ceramicznych części do maszyn przędzalniczych – brała się za to „Nadbużanka”. Tak samo było z izolatorami elektrycznymi, osłonami na liczniki, wkładami do termosów czy bańkami felczerskimi. Każdy nowy asortyment wymagał zmiany procesu technologicznego, ale tutaj każda nowość była nie przeszkodą, a wyzwaniem.
Poszukiwacze zaginionych skarbów
— Zdarzało się, że hutę odwiedzały jakieś delegacje i trzeba było szybko wydmuchać suveniry. Najczęściej szklane podpórki do kwiatów, wyglądające jak miniaturowe laski. Ale po godzinach hutnicy robili też różne drobiazgi dla siebie: cygarniczki, szklane ptaszki — wspomina Zbigniew Lipert, kiedy docieramy do kolejnego przystanku – składziku w dawnej hali sportowej, gdzie na swój czas czekają szklane pamiątki po hucie: syfony, kufle, pływaki czy nietypowe drobiazgi, jak właśnie podpórki do kwiatów, ale też narzędzia: drewniane formy, szczypce do przenoszenia szkieł, chodaki. Każda z pamiątek to osobna historia. Odnalezione na strychach, targach staroci, wyproszone od ludzi, którzy rodzinnie związani byli z hutą, wypatrzone na składowisku śmieci… Piotr Kańczugowski, sprzątając kiedyś składzik dziadka, wyciągnął z kąta zakurzone płyty ze sklejki. Oddał je do spalenia sąsiadowi, który znalazł między nimi listy pracowników z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Czasami uda się coś wyszperać na aukcjach internetowych. — Zafiksowaliśmy się na tym punkcie — śmieje się pani Katarzyna. Na strychu domu dziadków odkryła zapakowany w firmowy papier nowiutki komplet kufli. Na poczet muzeum przekazany też został mundur strażacki z kaskiem i pasem. — Kiedyś odwiedziłam mamę koleżanki. Na ławie stała piękna popielniczka, więc zaczęłam dopytywać, skąd ją ma. Okazało się, że zrobił ją tata tej kobiety. Wyszłam od niej z tą popielniczką — opowiada.
Poszukiwania dokumentowane są na facebookowym profilu „Huta Szklana Robotnicza Nadbużanka”. Okazuje się, że cennym znaleziskiem może być nawet tłuczeń szklany, na który trafiono przypadkiem podczas remontu drogi w Woli. — Były tam nieznane nam wcześniej szkła produkowane przez hutę, które zostały wyrzucone jako „braki”. Dzięki tym pracom remontowym poznaliśmy też inne sygnowania szkła z lat 70., a mianowicie „N-ka” — dopowiada pan Piotr.
Marzenie pt. „Zróbmy muzeum”
Najwięcej dla ocalenia huckiej historii udało się zrobić dzięki rocznemu projektowi „Historia zapisana w szkle”, realizowanemu w latach 2021–2022 w nawiązaniu do 100-lecia „Nadbużanki”. Przede wszystkim skompletowane i uporządkowane zostały dokumenty związane z hutą, które udało się wydobyć z archiwów w Lublinie. Ich bogactwo oddaje pokaźna objętość teczki, w której zostały złożone kopie. — Mamy dokumenty przedwojenne, od aktu notarialnego założenia „Nadbużanki” wraz z podpisami wszystkich udziałowców poczynając. Poza tym plany, projekty, wykazy pracowników i listy płac, jak też zestawienia wysokości produkcji, asortymentu itd. Mamy także takie kwiatki, jak choćby donosy pracowników — wylicza Piotr Kańczugowski. Osobny zbiór to fotografie, które zainteresowanym losami huty niosą ogrom informacji. Kiedy do ręki bierze je Zbigniew Lipert, można odnieść wrażenie, że jest w stanie opisać każdą z zamkniętymi oczami…
W ramach projektu wiosną 2021 r. zaproszono żyjących pracowników huty na spotkanie. — Był to ciekawy eksperyment społeczny. W jednym pokoju przed kamerą przeprowadzaliśmy wywiady. W drugim siedzieli nasi goście. Niektórzy nie widzieli się od czasu zamknięcia zakładu. Odnowili znajomości, pogadali o hucie, pośmiali się. Miło było patrzeć. Poza tym prawie każda z osób zaproszonych do podzielenia się wspomnieniami przyniosła jakąś pamiątkę: karafkę, talerzyki, solniczkę — wspomina Piotr Kańczugowski. Film rejestrujący rozmowy to również cenny i jedyny w swoim rodzaju dokument. Zawiera też fragmenty materiału nakręconego w hucie w Dubecznie, gdzie do dziś wytwarzane jest szkło artystyczne metodą ręczną, czyli tak, jak kiedyś w „Nadbużance”.
Finałem projektu był festyn na 100-lecie powstania huty, zorganizowany 22 czerwca 2022 r. — Zaprosiliśmy dmuchacza szkła spod Lubelskiego Wronowa, który przyjechał z małym piecykiem i pokazywał, jak wytwarza się różne szklane cacka. Były stoiska przygotowane m.in. przez koła gospodyń wiejskich. Zrobiliśmy też wystawę szkieł z naszych zbiorów. Jeden ze starych hutników podszedł, popatrzył nic nie mówiąc, a potem poszedł do domu i wrócił z pływakiem w rękach — tłumaczy pani Katarzyna. Na koniec wyświetlono film, który byli hutnicy i ich rodziny obejrzeli z wielkim zainteresowaniem, ale i wzruszeniem.
Kartka z życzeniami
Opowieści o Nadbużance to niekończąca się historia. Dwa lata temu Piotr wynalazł na internetowej aukcji wystawioną na sprzedaż kartkę świąteczną wysłaną w 1942 r. z Włodawy do Nadbużanki – z życzeniami z okazji Bożego Narodzenia, na nazwisko Janina Pasikowska. Kartkę kupił i niczym po nitce do kłębka z pomocą Emilii Brzozowskiej ustalił, kim jest adresatka. Janina pracowała w czasie wojny na Woli, jako kierownik poczty, natomiast jej rodzice i rodzeństwo w hucie. Bracia, podobnie jak wielu młodych chłopaków zatrudnionych jako hutnicy, należeli do Lotnego Oddziału AK „Nadbużanka”. 11 grudnia 1943 r. Niemcy zrobili nalot na dom Pasikowskich. „Tygrysowi” i „Visowi”, bo takie nosili pseudonimy, udało się uciec. Niemcy aresztowali ich ojca i siostrę. Ojciec więziony był na Zamku w Lublinie, Jankę wywieziono do Ravensbrück. Po wyzwoleniu obozu w 1945 r. wraz z kilkoma tysiącami innych kobiet trafiła do Szwecji, gdzie wyszła za mąż i gdzie mieszka do dzisiaj. Ma 104 lata. W grudniu ubiegłego roku udało się jej dostarczyć kartkę – po 82 latach! — Wysłaliśmy również archiwalne zdjęcia, na których są jej bliscy, oraz kopie dokumentów z podpisami jej rodziców, współczesne zdjęcie rodzinnego domu i opłatek na Boże Narodzenie. Warto było, bo pani Janina hutę nosi w sercu do dzisiaj — puentuje Piotr Kańczugowski. I dodaje, że już kilka razy dzwonił do Janiny Pasikowskiej i wysłuchał jej wspomnień o tym, jak zapamiętała Wolę i życie w Nadbużance.
Co zyskała Wola
Sto lat temu Wola Uhruska była niewielką wsią: kilka domów przy piaszczystej drodze, parę żydowskich sklepów, a wokół gęsty las. — Jak powstała huta, Wola zaczęła się budować — przypomina Zbigniew Lipert. Dzięki „Nadbużance” z niewielkiej wioski przeobraziła się w wieś gminną z dużą szkołą, halą sportową, kościołem i parafią. — Naturalne plaże nad Bugiem już w latach 50. przyciągały latem chmary ludzi, szczególnie w niedziele. Przyjeżdżali porannymi pociągami, najwięcej z Chełma, wracali po południu — wylicza. Dzisiaj centrum rekreacyjne nad Bugiem usytuowane jest przy starorzeczu, w miejscu zwanym Pompką, ponieważ dawniej to stąd pompowano wodę z rzeki do wieży ciśnień, znajdującej się niedaleko dworca kolejowego, a zaopatrującej w wodę parowozy. W okresie letnim do dyspozycji turystów jest strzeżona plaża, pole namiotowe, duży plac zabaw, lotnisko dla śmigłowców, scena.
Wójt Jan Łukasik, który gminą Wola Uhruska kierował od 1990 r., kilka miesięcy przed zakończeniem kadencji chwali się dobrymi drogami, trasą Green Velo, nową szkołą i halą sportową z prawdziwego zdarzenia. Od początku lat 90. w Woli organizowane są plenery artystyczne „Kresy 92”, które do pandemii miały rangę międzynarodowych. Piękne kolumnowe rzeźby, które rzucają się w oczy każdemu, kto z ulicy 1 Maja skręca w kierunku dawnego dworca, w aleję rzeźb, to owoc tych właśnie spotkań plenerowych. Podobnie jak obrazy na ścianach urzędu gminy. Na koniec urzędowania Jan Łukasik doprowadził do odnowienia zabytkowych obiektów w centrum miejscowości: dworca, wieży ciśnień i piwnicy. Razem z podświetlaną fontanną na skwerku stworzyły one miejsce, które robi wrażenie na każdym, kto tutaj przyjeżdża, i cieszy miejscowych.
— Widzę szansę na stworzenie wystawy eksponatów związanych z hutą. Obiekty, o których myślę w kontekście takiej ekspozycji, to dworzec, wieża ciśnień i piwnica — wylicza, z zastrzeżeniem że w dworcu chciałby urządzić dom pracy twórczej pełniący rolę ośrodka kultury, którego gmina, niestety, nie ma.
Pomysły niekoniecznie szalone
Wycieczkę śladami huty kończymy nad przebogatym archiwum, jakie udało się zgromadzić: dokumenty i zdjęcia. Dla pana Zbyszka to nie tylko pasja, ale kawał życia jego rodziny. Zatrzymując się nad kawałkiem papieru czy niewyraźną fotką, dopowiada, co podsuwa mu pamięć, przywołuje smaczki. Przypomina, jak po wojnie szefostwo stawało na rzęsach, żeby odwlec nacjonalizację huty. Z detalami tłumaczy, jak wyglądało robienie szyb z rozgrzanego do granic możliwości wielkiej porcji szkła, przypominającej kształtem ogórka. Wyjaśnia, czym był „wygas” i dlaczego ludziom opłacało się w tym czasie wyjeżdżać na miesiąc do pracy w hucie, np. na Krymie. Opisuje, jak wyglądała praca w kuglerni i dlaczego hutników robiących na syfonach dopadała rozedma płuc…
— Nikt nie ogarnął historycznie hut tworzących w czasach PRL-u Lubelskie Huty Szkła, chociaż to materiał arcyciekawy. My mamy wspomnienia, szkła, zdjęcia, dokumenty. I plany pt. „Marzy nam się muzeum” — śmieje się Piotr Kańczugowski ze świadomością, że takie zbiory z pocałowaniem ręki przyjęłoby każde muzeum. Ale oddać to nie sztuka. Straciłoby na tym to miejsce, które wyrosło na hucie, i tysiące turystów, którzy poza czystym powietrzem, zielenią, szukają lokalnych tradycji i historii.
W otwartych głowach rodzą się kolejne pomysły – niekoniecznie szalone. Jednym z nich jest mural, który przypominałby w Woli o hutniczej przeszłości. — Kiedy czasami zastanawiam się, jak wyglądać mogłoby muzeum, oczami wyobraźni widzę młodych ludzi jednym dotknięciem ekranu odtwarzających film, w którym ich dziadek czy babcia opowiadają o hucie — zdradza pan Piotr. — Chodzi mi po głowie, żeby w nieużywanej kotłowni przy starej hali sportowej „Vitrum” [łac. szkło], postawić drumlę – mały, gazowy piec do wytopu szkła, żeby turystom oraz potomkom hutników pokazywać ich rodowód — mówi Zbigniew Lipert.
Historii ciąg dalszy
W sobotę 13 kwietnia po uroczystej sesji podsumowującej mijającą kadencję samorządu gminy Wola Uhruska z udziałem wielu gości miało miejsce otwarcie i poświęcenie zrewitalizowanego centrum Woli z budynkiem dworca PKP, wieżą ciśnień oraz skwerem z fontanną. Wydarzenie pt. „Nadbużańskie Skarby Woli Uhruskiej” poprzedził quest, w którym wystartowali uczniowie miejscowej szkoły podstawowej. Ustępujący wójt zaproponował pasjonatom dziejów „Nadbużanki”, by w wieży ciśnień przygotowali wystawę eksponatów związanych z hutą. Mieli na to dziesięć dni. — Musieliśmy się szybko zorganizować. Wypożyczaliśmy dwupoziomowe stoły, na których ustawiliśmy wybrane szkła ze wszystkich etapów pracy „Nadbużanki”. Zaprezentowany też został mundur strażaka OSP i dwa zdjęcia założycieli huty z 1921 r. Dokumentów nie pokazywaliśmy, bo nie było do tego przestrzeni — tłumaczy Piotr Kańczugowski. Jest satysfakcja, bo widać było ogromne zainteresowanie historią zapisaną w szkle. Ale i niedosyt, bo „skarbiec” kryje dużo więcej, niż znalazło się na ekspozycji. Nadal nie ma też formalnej zgody na utworzenie muzeum.
Tekst: Monika Lipińska
Zdjęcia: Jacek Dryglewski
Artykuł pochodzi z 38. numeru Krainy Bugu.
Wydania papierowe są dostępne w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep/