Siedlisko

Gdzie sikorki mówią dobranoc – Cyryla i Andrzej Niewiadomscy

Kiedy Cyryla i Andrzej Niewiadomscy kupowali zapuszczoną działkę pod Węgrowem, mało kto dawał im szanse na uczynienie z tego miejsca miłej dla oka przystani. Dziś Skansen Sikory jak nazywają siedlisko miejscowi, jest powodem do dumy nie tylko mieszkańców cichej mazowieckiej wsi. Gospodarze tego pięknego zakątka witają w swoich progach coraz więcej gości z Polski i ze świata. 

 O każdej porze roku powietrze w Sikorach drży od ptasiego jazgotu. I można powiedzieć, że od ptaków się wszystko zaczęło, a dokładnie od sikorek. — To prawda. Jak Pani za chwilę zauważy, na każdym kroku symbol sikorek jest tutaj obecny — wyjaśnia Andrzej Niewiadomski, przedsiębiorca z Węgrowa.

 

— Dawny właściciel siedliska nazywał się Mieczysław Sikorski, prawdopodobnie miał herbowych przodków (herbu Ślepowron z Sikor). Uchodził za bogatego gospodarza, ale mieszkał samotnie i na starość nie radził sobie z obowiązkami. Po jego śmierci gospodarstwo, pozbawione fachowej opieki, zaczęło podupadać. Kiedy 12 lat temu kupiliśmy je od jego siostrzenicy, w zasadzie wszystko było już ruiną.

Do stupięćdziesięcioletniego domu wchodziliśmy dosłownie na czworakach, tak był zarośnięty chaszczami i opleciony dzikim bluszczem niczym pajęczyną. Z głównej drogi w ogóle go nie było widać – opowiada pan Andrzej.

— To nie było lepszej działki w pobliżu? — zagaduję przekornie. — O to samo zapytał mnie mój ojciec. Kiedy zobaczył nasz nowy nabytek, złapał się za głowę i szepnął z lamentem w głosie: „To ty takie dziadostwo kupiłeś?” — śmieje się.

— Szukaliśmy dogodnego dla nas siedliska przez rok — wtrąca małżonka. — Obejrzeliśmy bardzo wiele miejsc na styku Mazowsza i Podlasia, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na Sikory, bo wszystko tutaj było bardzo stare, a my uwielbiamy starocie — wyjaśnia z promiennym uśmiechem.

Drugie życie

Przyglądając się fotografiom, dokumentującym prace remontowe, trudno uwierzyć, że to jest to samo miejsce. — Zaczęliśmy od domu, najstarszego obiektu na tej działce. Wszystko w nim było przegniłe i zarobaczone — od podłogi aż po sufit. Myszy harcowały tu w najlepsze. By dobrać się do oryginalnych bali, z których zbudowano ściany, musiałem zedrzeć 15 warstw tapet. Zbutwiałe, solidne niegdyś drzwi z charakterystycznymi okuciami, w ostatniej chwili udało się uratować. Zachował się też wspaniały piec z ogromną spiżarką – to nasza duma — podkreśla gospodarz. — Niestety, niewiele pozostało z oryginalnego wyposażenia tej chaty, poza pojedynczymi sprzętami i szafą. I oczywiście obrazem z Bogurodzicą, który wisiał nad łóżkiem właściciela. „Matko Boska pociesz nas” – czytam na głos wyblakły napis pod wizerunkiem ślicznej Madonny.

 Najstarsi mieszkańcy Sikor pamiętają, że dom ten był często napadany przez różne bandy, a podczas wojny i tuż po niej tychże w okolicy nie brakowało. W trakcie remontu znalazłem wiele dziur po kulach… Te ściany zapewne mogłyby niejedno opowiedzieć — wspomina Andrzej Niewiadomski.

— Daliśmy temu domostwu drugie życie — dodaje. — Każdy, kto tu zagląda, jest pod wrażeniem jego wyjątkowego klimatu. A tworzą go dawne, piękne przedmioty, które zdobywam na przeróżnych giełdach i targach staroci, oraz dusza tego miejsca – jego historia i ludzki los, jaki się dopełnił pod tym dachem.

Przyglądając się dziełu państwa Niewiadomskich, trudno pominąć pytanie o koszty. — O, proszę Pani! — śmieje się pan Andrzej. — Na początku zapisywałem wszystkie wydatki w zeszycie, ale rosły tak lawinowo, że w końcu go spaliłem. I dobrze, bo gdyby żona zobaczyła, to by dopiero było… — przezornie ścisza głos.

— W momencie transakcji — opowiada dalej — wielu pukało się w czoło, przestrzegając, że zakopiemy się w bagnie. Rzeczywiście byli bliscy prawdy. Położyłem na tym terenie 280 rur drenarskich, by go osuszyć. Przy okazji odkryłem oryginalny bruk. Nie każdy rozumie ten nasz pęd za tym, co stare. Wiele razy się zdarzyło, że wyrwałem jakiemuś rolnikowi dębowe drzwi albo stół, które miały iść na podpałkę… Ja to wszystko biorę, bo w tym jest duża wartość. „Podnoszę z ziemi dla uszanowania…” – jak mówił Norwid.

Ogród marzeń

Nie bez przyczyny miejscowi nazywają siedlisko Cyryli i Andrzeja Niewiadomskich skansenem. Na półhektarowej działce, oprócz XIX-wiecznej chaty, stoi stara obora i spichlerz, przeniesiony od drogi na sztucznie usypaną górkę. To istne muzeum etnograficzne. Pasja gospodarzy objawia się tutaj najpełniej. Czego tu nie znajdziemy! Tary, balie, kijanki, dzieże, niecki, sita, beczki, sagany, dzieżki oraz kierat i sieczkarnia. Obok pokaźnych rozmiarów obory, która wkrótce zostanie kreatywnie przerobiona, wyrasta pobielana piwniczka, gdzie poprzedni gospodarz trzymał świnie. Dziś to doskonałe miejsce do przechowywania żywności i różnych kulinarnych zapasów. Panuje w niej bowiem stała temperatura 16°C. Dach pokrywa łan szaroniebieskiej trawy, zwanej wydmurzycą, pośród którego wybija się w niebo smukła brzoza. Wokół piwniczki kwitną różnokolorowe byliny, jak z obrazów Stanisławskiego. — Kwiaty to moja miłość. Dobieram je pod kątem wysokości, koloru i kształtu liści — podkreśla Cyryla Niewiadomska. — Sadzę też mnóstwo miododajnych roślin, bo słońca na naszej działce jest pod dostatkiem. Motyle, pszczoły i trzmiele mają u nas prawdziwy raj — zauważa. — Od wczesnej wiosny mamy swoje nowalijki, a latem dorodne pomidory, ogórki, dynie i paprykę. Zioła w naszym ogrodzie dosłownie szaleją. Tu jest doskonała ziemia, użyźniona przez zwierzęta gospodarskie, które jeszcze parę lat temu swobodnie chodziły po podwórku — tłumaczy właścicielka siedliska w Sikorach.

Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu Krainy Bugu.

Tekst: Monika Mikołajczuk, zdjęcia: Sylwia Garucka-Tarkowska

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów