Po Bugu pływa coraz więcej drewnianych łodzi. Nowe pychówki, wykonane zgodnie z artystycznym rzemiosłem, mijają się z tymi, które od kilku pokoleń sezon spędzają na wodzie, by późną jesienią wrócić na brzeg. Wszystkie są niepowtarzalne i wyjątkowe. Jedyną „wadą” dzisiejszych pychówek jest to, że żyje coraz mniej osób, które potrafią je zrobić zgodnie z tradycją…
Dawno temu, kiedy w nadbużańskich okolicach transport nie był rozwinięty, na rzece roiło się od drewnianych jednostek. Życie mieszkańców toczyło się blisko wody, a każdy gospodarz miał swoją łódkę. Podstawową formą szkutniczą były dłubanki, czyli łodzie wykonane z jednego pnia drzewa.
Te znad Bugu odznaczały się lekką partią dziobową, podwiniętą ku górze, w której przechowywano ryby, i pełniejszą częścią rufową, z miejscem dla rybaka. Przy wyborze drewna na dłubankę zwracano uwagę na długość i obwód pnia, ważne było, żeby pień był jak najbardziej prosty. Najtrwalsze były łodzie wykonane z dębu, który nie dawał się łatwo obrabiać, więc na dłubanki wykonane nad Bugiem wykorzystywano najczęściej wierzby, lipy i topole. Tradycja wykonywania tego typu łodzi przetrwała do dziś. Niewielu jednak dłubie na własny użytek. Piękny i żmudny proces powstawania dłubanek prezentowany jest głównie podczas flisackich festiwali i nadrzecznych warsztatów.
Od marzenia o własnym „drewnie na wodzie” rozpoczęła się pasja Marka Byliniaka, który zajmuje się wyrobem łodzi jednopiennych. Wykonanie czółna rozpoczyna od poszukiwań odpowiedniego drzewa, a kiedy wielki pień trafia do jego warsztatu, zgodnie z tajnikami tradycyjnego szkutnictwa, oczyszcza siekierą gałęzie i usuwa korę.
— Starą jak świat i niezawodną metodą „na oko” nadaję każdej dłubance kształt, a metodą „na ucho” dbam, żeby i dno, i burty miały odpowiednią grubość. Najpierw za pomocą narzędzi usuwam masę drzewną z wnętrza, a jest to żmudna praca. „Dłubanie”, czyli drążenie, początkowo toporem, potem cieślicą, i gładzenie skoblicą zajmuje wiele dni, a nawet tygodni.
Przy tej pracy nie ma pośpiechu. Trzeba mieć wyczucie. Burty rozginam nad ogniskiem, co poprawia stabilność łodzi, a potem impregnuję, żeby drewno się nie rozsychało. Zakonserwowane i przechowywane na lądzie dłubanki służyły rybakom około 20 lat. Dawniej czółna wykonywano wczesną wiosną, w okresie dłuższych przerw w zajęciach gospodarskich. Nie mam gospodarstwa, mieszkam w Warszawie i pracuję na etat, a czas potrzebny do wykonania dłubanki „wykradam” z codzienności. Kiedyś wyrobem łodzi zajmowali się szkutnicy ludowi. Zdobywali swoje doświadczenie latami i rozwijali umiejętności zgodnie z lokalną i rodzinną tradycją. Każdy rybak dłubał czółno dostosowane do jego wagi i według osobistych upodobań. Prawie wszyscy mężczyźni znali budowę łodzi używanej w danym regionie — opowiada Marek Byliniak.
Tekst: Dagmara Jaworska-Bednarek, Zdjęcia: Bartek Kosiński.
Cały artykuł w najnowszym 25 numerze Krainy Bugu.