Naszą małą przygodę z historią i naturą zaczynamy w Kuligowie, wsi położonej na północno-zachodnim krańcu powiatu wołomińskiego. Niezmotoryzowani mogą dostać się tam autobusem linii R4 z Radzymina, która jest bardzo dogodnym środkiem transportu od poniedziałku do piątku. W soboty linia oferuje jedynie trzy kursy w ciągu dnia, co wymaga bardzo uważnego planowania wycieczki, a w niedzielę – niestety – autobusy nie kursują. Doświadczeni rowerzyści mogą pokusić się o wyruszenie z Warszawy, kierując się wzdłuż Kanału Żerańskiego do Nieporętu i dalej lokalnymi drogami asfaltowymi do Kuligowa. To wyzwanie na razie jeszcze przed nami, dziś zostawiamy nasze auto na parkingu w Kuligowie i ruszamy pieszo zaplanowaną wcześniej trasą.
Podróż w czasie
Punktem startowym będzie dla nas skansen w Kuligowie. Uff, udało nam się w ostatniej chwili, skansen jest czynny w sezonie letnim od wtorku do niedzieli, ale jesienią tylko w soboty do 15 października, po czym zapada w sen zimowy. Zanim to jednak nastąpi, gościnne wnętrze pokrytego strzechą domostwa oferuje nam podróż w czasie do epoki naszych pradziadków i prababek. Osmolony chlebowy piec wciąż czeka na bochen żytniego chleba, gliniany dzban – na mleko z porannego udoju. Czy w żeliwnym saganie gotuje się barszcz? Wspomóżmy naszą wyobraźnię zapiskami doktora Leona Bokiewicza z 1872 r.: Pierwsze pożywienie, tak zwane śniadanie, składa się zwykle z ziemniaków i mleka kwaśnego lub słodkiego. Jest to powszechne i ulubione jedzenie włościan i rzemieślników w tutejszym Powiecie. Drugiego dania na śniadanie zwykle nie podają. Niektóre jednakże gospodynie w pewne tylko dnie przyrządzają białą kawę, którą się z mężami swemi lub dziećmi dzielą. Pomiędzy 12-ą a 1-ą godziną, drugie obfitsze jedzenie zastawia gospodyni na stole i stołku, które z barszczu, ziemniaków […] z kaszy, klusków i chleba razowego składa się. Na wieczerzę znowu ziemniaki ze słoniną lub barszcz z chlebem. Po tym skromnym posiłku nasz prapradziad udawał się do pracy w polu lub do stojącej na obszernym skansenowym podwórcu kuźni. Może wykuwał w pocie czoła podkowy i naprawiał właśnie oglądane przez nas sanie, przygotowując się do nadejścia srogiej zimy? Zanim opuścimy przyjazne obejście, przysiądziemy jeszcze na chwilę na drewnianej ławie i podzielimy się kanapkami i zawartością termosu. Tak posileni udajemy się w kierunku rzeki, do której schodzimy na wysokości kuligowskiej pętli autobusowej. Wkraczamy w przybrzeżne zarośla i oto jest – potężny meander Bugu utworzył tu malowniczą wyspę, witającą nas trzepotem skrzydeł zrywającego się do lotu ptactwa. To dopiero początek „ptasiego bufetu”, który będzie się ciągnął przez następnych kilka kilometrów, karmiąc oczy każdego podglądacza ptaków niezapomnianymi widokami.
Tuż obok czeka na nas doskonała ścieżka spacerowa i taras widokowy w jednym – wał przeciwpowodziowy. Ta otoczona bujnymi zaroślami arteria poprowadzi nas aż do punktu końcowego wycieczki – plaży w Arciechowie.
Królestwo ptaków
Zanim jednak wkroczymy na ten wyjątkowy szlak, raz jeszcze zagłębiamy się w nadbrzeżne zarośla, by po chwili stanąć na trawiastym brzegu rzeki. Sterczące tu i ówdzie wędziska świadczą o obecności amatorów wędkowania, naszą jednak uwagę zwraca przede wszystkim sunący po wodzie niczym fregata w pełnym ożaglowaniu łabędź niemy. Wspinamy się na szczyt wału przeciwpowodziowego z postanowieniem, że będziemy zbaczać po drodze na wijące się między zaroślami wędkarskie ścieżynki w poszukiwaniu kolejnych przyrodniczych niespodzianek. Następna ciekawostka nie każe jednak szukać się w krzakach: majestatyczny orzeł bielik zatacza złowrogi krąg nad morzem trzcin, powodując wyraźny niepokój stadka kaczek. Król mazowieckich przestworzy krąży coraz niżej i niżej, aż w końcu znika gdzieś na tle drzew rosnących na drugim brzegu rzeki. Kaczki mimo wszystko postanawiają się przenieść nieco dalej, więc i my zachęceni przykładem ruszamy w dalszą drogę. Mijamy obwieszoną błyszczącymi koralami owoców kalinę i kilkadziesiąt kroków dalej natrafiamy na spokojne wody starego koryta Bugu, na których z wdziękiem lądują cyraneczki. Po drugiej stronie wału, w falujących trzcinach, próbuje skryć się czapla biała, jednak niskie jesienne słońce maluje jej pióra niemalże oślepiającą bielą, uniemożliwiając jakikolwiek kamuflaż. Tu też trafiamy na punkt orientacyjny, który wyznaczyliśmy sobie planując dzisiejszą wycieczkę – to kładka urządzeń hydrotechnicznych. Schodzimy z wału, by skręcić w arciechowskie łąki i odpocząć chwilę w cieniu rozłożystych dębów. Dopijamy wciąż gorącą herbatę w towarzystwie pracowicie uwijającej się w koronach drzew wiewiórki i wracamy na szlak, płosząc niechcący po drodze ukrytą w trawach sarnę. Jeszcze tylko miniemy grupkę kormoranów, suszących pióra na wystającym z nurtu pniu i oto jest meta naszej wyprawy – długi na półtora kilometra piaszczysty odcinek brzegu wyznaczający miejsce, w którym Bug spotyka się ze swoją siostrą Narwią.
Na północnym brzegu Bugu miejsce spotkania rzek podobnie wyznacza plaża w znanej ze swych bocianich gniazd wsi Cupel. Na zachodnim brzegu Narwi rozłożył się tysiąc lat temu Serock, który z naszej perspektywy prezentuje się wśród zieleni drzew całkiem nieźle jak na takiego staruszka. Przed nami ciemne wody Narwi mieszają się z jaśniejszymi wodami Bugu, by zgodnie popłynąć razem w kierunku Jeziora Zegrzyńskiego i Wisły. Zygmunt Gloger w 1881 r. tak oto pisał na łamach „Wędrowca”: Sinawa, a jak Długosz zowie czarniawa (arras) barwa Narwi pochłaniająca barwę Bugu jest zdaje się powodem, dla którego ustaliło się przekonanie w narodzie, że nie Narew do Bugu, ale Bug do Narwi wpada. Narew i Bug, łącząc się pod Serockiem, mają jednakową prawie szerokość i ilość wody; zdawałoby się więc, że ponieważ Bug jest znacznie od Narwi dłuższy, powinien utrzymać swoją nazwę aż do połączenia z Wisłą. Tymczasem stało się przeciwnie. Czy to Długosz w wieku XV, czy minister Mostowski w XIX, czy prosty wieśniak z okolic pobliskich, wszyscy mówią, że Bug wpada do Narwi, a Narew do Wisły. Dwie są tego podług nas przyczyny dość zasadne. Pierwszą jest powyższa okoliczność zewnętrzna, że płowy kolor Bugu ginie w falach Narwi, która właściwą sobie barwę zachowuje aż do połączenia się z Wisłą. Drugą przyczyną jest może ta, że w lata suche Bug daleko więcej traci wody niż Narew i bez porównania gęstszymi prześwieca mieliznami, dopływy bowiem jego nie zabierają tylu wód z lasów, gdzie wieczna panuje wilgoć. A wtedy to wody Narwi są widocznie obfitsze niż Bugu.
Bez powodzenia usiłujemy wśród nadbrzeżnego serockiego drzewostanu zlokalizować przy pomocy lornetki domek państwa Syrkusów, pary architektów pracujących przy odbudowie stolicy, z którego dwie rzeki podziwiał Pablo Picasso we wrześniu 1948 r. (dowiedzieliśmy się później, że domek został rozebrany dwa lata temu). Niestety wielki malarz nie pozostawił nam impresji na temat spotkania Bugu z Narwią. Jego myśli zajęte były tego dnia pięknem innej natury – w Serocku powstał portret Mercedes Sánchez Cruz-López, który po raz pierwszy został wystawiony publicznie dopiero w 2020 r. w Madrycie. Cieszymy więc wzrok autoportretem malowanym na naszych oczach przez Matkę Naturę, niedoścignioną mistrzynię gry światła i barwy.
Dzisiejsza ciepła, jesienna paleta kolorów przypomina nam o dziełach innego malarza. Tworzone pod gorącym, błękitnym niebem Izraela obrazy Yehoshuy Grossbarda naturalnie przesiąknięte są pastelowymi barwami tego pustynnego kraju. Czy jednak urodzony i wychowany w Serocku malarz nie zabrał ze sobą wspomnień takich jesiennych dni? Czy w brązach i żółciach jego płócien nie kryją się kolory dzieciństwa? Odpowiedzi na to pytanie będziemy musieli poszukać we własnej wyobraźni, trochę tylko wspomaganej słowami wiersza zamordowanego w Auschwitz brata Yehoshuy, Josela:
[…] Wody naszych rzek, Narwi i Bugu, płyną bez zatrzymywania się
Na kontemplowanie swoich brzegów,
Nie zmieniając spokoju miasteczka.
W ten sposób, tak pełne dziecięcej niewinności
W swych szarościach i żółtawych świtach
Zawieszone jest nasze miasteczko w swoich wiosnach,
Kiedy poranki przychodzące w rosie
Przekształcają się w promienie słońca.
Jak kochane dziecko opiera się na tkliwym łonie swej matki
I budzi się ze słodkiego snu, o zmroku,
Kiedy ostatnie promienie popołudniowego słońca spadają na rzekę,
Nasze miasteczko śni o następnym dniu. […]
(Josel Grosbard Nasze miasteczko, tłum. z jidysz Aleksandra Jakubczak)
Brodząc w piasku arciechowskiej plaży, obserwujemy samotny biały żagiel przesuwający się powoli w kierunku Serocka. Ten widok przypomina o historycznej roli rzek: niegdyś łączyły ludzi z odległych miejsc, umożliwiając podróże, handel, wymianę międzykulturową. Jeszcze 200 lat temu obie rzeki zaczynały i kończyły swą podróż w tym samym kraju – Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Współczesna historia odcisnęła bolesne piętno na ludziach zamieszkujących brzegi rzek, granice podzieliły narody. Dziś Narew swe źródła ma na Białorusi, podczas gdy Bug wypływa z Ukrainy, by spotkać swą siostrę w Polsce. Czy dwie rzeki, które jednak cierpliwie i niezmiennie kontynuują swą podróż, by złączyć się w siostrzanym uścisku, będą kiedyś znowu zbliżać nas do siebie? Miejmy taką nadzieję.
Rozmyślając o trudnej przeszłości i spoglądając z nadzieją w przyszłość udajemy się w powrotny marsz szczytem wału przeciwpowodziowego do Kuligowa. W dzisiejszej wędrówce wiernie towarzyszyły nam natura, historia, poezja i malarstwo oraz – jak zawsze niezawodna – wyobraźnia! Na pewno powrócimy tu jeszcze w tej samej kompanii. Do zobaczenia nad Bugiem!
Tekst: Karol Suchocki
Zdjęcia: Damian Kruk, Kamil Oleksiuk
Artykuł pochodzi z 33. numeru Krainy Bugu.
Wszystkie wydania w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep/