Woda, jej istnienie i działanie, prowadzi mnie w świat nierealny, tajemniczy. Organicznie czuję się jego częścią. Odbieram ją bardzo witalnie, życiodajnie. Przypuszczam, że jest ona obecna u podłoża większości moich spektakli, ale nie tylko, jest w snach i na jawie. W tym upatruję cudowne stany, które noszę w sobie.
Znasz Bug?
Tak. Tak sobie myślę, że nawet o tej jesienno zimowej porze jest nad Bugiem pięknie. Nawet, jak nie ma światła, to jest egzystencja. Nawet byłem w Kodniu. Objechałem tamte strony, wędrując wzdłuż Bugu, szukając dla znanej mi osoby kogoś na kształt jasnowidza, co pozwoli zajrzeć za zasłonę losu.
Sięgnijmy do czasów twojego dzieciństwa. Jak pamiętasz wodę?
W latach 50 tych dwudziestego wieku jeździłem na wakacje do moich dziadków. Tam płynęła dziwna rzeka.
Dlaczego dziwna?
Dziwna, bo miała w sobie toń czarną. Była tak otoczona drzewami, że nigdy słońce nie wpadało na jej taflę. Tak, jak by smoła płynęła. To było dla mnie tajemnicze, niezwykłe, niezrozumiałe przeżycie spotkania z wodą. Rzeka ogarniała łukiem dom moich dziadków i dalej się prostowała. Dom stawał się warownią, chociaż przecież nic mu nie groziło. Ale rzeka miała jeszcze inną cechę.
Jaką?
Rzeka była bezszelestna. Dopiero, jak rzuciłeś jakąś rzecz na wodę, usłyszałeś, że ona żyje. Ten wymiar rzeki bardzo mnie zaintrygował. Jakby coś sobie zacznę, wypuszczę i teraz nie wiadomo, gdzie to popłynie. Rzucałem kawałki kory, zdawało się, że sama sunie.
Rzeka zależy od pory roku?
No tak, w tej samej rzece odbywały się kąpiele letnie. W wakacje. Tam, gdzie rzeka zwiększała szerokość, a światło dostawało się do jej nurtu, w wodzie moczyły się konopie. Pływały jak tratwa. Zanurzaliśmy się w nich, wilgotne tkanki obejmowały ciało. Nasza obecność je ożywiała. Aż się dziwię, że wspomnienie Bugu z początku rozmowy wyzwoliło tak silne wspomnienie. A teraz pojawia się kolejne.
Jakie?
Znowu woda. Niedaleko Kielc. „Złota woda”. Nigdy jej nie zobaczyłem, ale w tym haśle budowałem sobie wyobraźnię. Tyle. Może jeszcze bardzo prozaiczna rzecz, ale to już w Kielcach. W lecie nieraz woda zbierała się po deszczu i spływała krawężnikami. Lubiłem coś na nią rzucić i równolegle iść z płynącym obiektem. Gdzieś w tle tych eksperymentów kryła się potrzeba, być dać ciału szansę dryfowania. I tak, wiele lat później w spektaklu „Wrota” się to zdarzyło. Ciała aktorów pływały w sześciu tonach wody.
Pierwsza woda w spektaklu?
Według mnie zdarzyła się w spektaklu „Włókna”. Miałem potrzebę zacząć spektakl od dziwnego ołtarza, jakiegoś źródła. Bohater zaczyna spotkanie przed dziwną skałą. Woda w niej płynąca zacznie jego życie.
Woda bardzo silnie objawiła się w spektaklu „Wilgoć”. Wielokrotnie zanurzałem przez większą część spektaklu wiele rekwizytów, postaci i manekinów w wodzie. Częstotliwość zanurzania powodowała procesy gnilne, które nie dawały szansy grania dalej i zamieniłem materię, z których były robione na tworzywa plastyczne. Nawet scena pulsującego ekranu w „Wilgoci” z wody wychodzi. To miała być ściana wody, światło pełzało po niej blikiem, dotykało jej obłości, tworzyła się lepkość. Za sprawą wody.
Idźmy dalej?
Spektakl „Bruzda” także zanurzył się w wodzie, rzece życia, która niepostrzeżenie przechodziła w drogę krzyżową, na której bohaterzy sukcesywnie padali, ja ich stamtąd zabierałem i ratowałem.
Ta woda zaczęła być w spektaklach wszechobecna?
Tak było w spektaklu „Wrota”, kiedy nad widzami opuszczam w ciemności ekran i po nim nad ludźmi puszczam wodę. Jakby byli pod rzeką.
Czy woda to także czas?
Woda jest dla mnie symbolem czasu. Tego, co już nie wróci. Mówi się, że nie staniemy dwa razy w tej samej wodzie, bo już będzie inna. Tu przypomina mi się takie silne wspomnienie. Kazimierz Braun wywiózł mnie nad Niagarę. Tam spadająca woda zamieniała się w mgłę. To było totalne spotkanie z wodą.
Podobnie jak w buszu w Gwinei?
Zapisałem to w notatkach: „i jeszcze ta ostatnia woda rzeki Cumbija, w którą teraz wchodzę. Jest szeroka i mętna, prawie szara, by po paru godzinach skryć się i obnażyć błotniste brzegi. Jak wąż raz najedzony i opasły, a innym razem ledwie widoczny. Ocean igrał z tą majestatyczną rzeką, wdzierając się do niej z wielką siłą, by ją pod wieczór opuścić. Wyraźny kontur mokrych drzew po obu stronach rzeki dawał pojęcie przypływającej i odpływającej masy wody.
Trafiłem na ucieczkę wody do morza. Z samej lepkiej błotnistej mazi wypełzały malutkie robaczki, rzeczne pająki, biegając we wszystkich kierunkach. Już w odległości metra znikały w malutkich otworkach, z których wcześniej wychodziły. Patrząc przed siebie miałem wrażenie jakbym dostał się do kogoś nagle odartego ze swej tajemnicy. To, co było skrzętnie ukryte z przeświadczeniem, że nikt tego nie widzi, zostało obnażone. Jakaś bezradność tych wszystkich stworzeń, które poczuły się ubogie.
Zawsze chcemy przeniknąć myślami to, co ukryte. Wyobraźnia jest bogatsza niż rzeczywistość, a kiedy ją ujawniamy, mamy uczucie, jakiego doznałem przy prawie pustym dnie wyschniętej rzeki. W nocy wszystko wróci do porządku. Fantazja, wyobraźnia weźmie górę”. Tyle notatki. To był ważny czas, w Gwinei Bissau, w buszu, znalazłem aktorów do Makbeta.
To tam zdarzyło ci się widzieć świątynię w objęciach wody?
Tak, pisałem o tym: „Ożyły wspomnienia. To było chyba 15 lat temu. Rzeka Mondego. To właśnie ona miała kaprys i skierowała swe koryto przed wielu laty do świątyni Santa Clara. Tafla wody obejmowała obie nawy i opuszczała kościół płynąc dalej. Wędrówka wody w Kościele Św. Klary w Coimbrze to nie przypadek. Wierzę, że po opuszczeniu świątyni woda staje się sakralną – świętą. Zapatrzenie w nią jest jak spojrzenie w cyferblat zegara, który odmierza tu naszą obecność. Dziwna optyka patrzenia z brzegu, na którym stoimy – nie wiem, czy ja płynę, czy ona. Do tego jeszcze barwa. Największa ekstaza, kiedy jest przezroczysta, niematerialna – jakby abstrakcyjna. Jest czasem wartka, czasem leniwa. Żyję z nią zgodnie i ufnie – gdy śnię o raju, to widzę mnóstwo nagich ludzi w ciepłej, rozległej wodzie z niewidocznym horyzontem. Mam wrażenie, że tylko tam są szczęśliwi”.
Masz dom nad wodą?
Regularnie jeżdżę dna kanał Wieprz – Krzna. Ktoś mi powiedział, że stamtąd mogę wypłynąć łodzią w świat. I być w Amsterdamie. Ale wróćmy do domu. Uwielbiam porę deszczową. Jak w deszcz wychodzą ślimaki. Z bycia w wodzie czerpię życiowy optymizm. Nie potrzebuje słońca. Marzę, żeby mi padał deszcz w Rogóźnie. Ostatnio dorobiłem dach z tafli szkła, woda płynie nade mną, mogę przez parę godzin posmakować sobie wodny pejzaż. Fascynuje mnie to, jak woda cudownie współgra ze światłem. Kiedyś w Laponii zrobiłem warsztat, w którym tworzywem scenografii był lód.
Idźmy w kierunku innych wymiarów Wody. Wody, które obmywa ludzie ciało z bólu?
Intryguje mnie tkanina, którą zbiera się cierpienie z ciała. Intryguje mnie czytanie tego cierpienia. Dziwi, że ludzie zostawiają bliskich na umieranie w szpitalu, nie chcą być przy nich w niehigienicznych momentach cierpienia. Jestem w trakcie myślenia o spektaklu „Wdowy”. Zobacz tę sakiewkę. Jest napis rok 1834. Po mszy, na wdowy zbierało się pieniądze. Zrobię o nich spektakl. Nie wiem, gdzie, ale to bardzo zaprząta mi głowę.
Silne przeżycia związane z wodą?
W Finlandii. Tam na wodzie stawia się otwarte komory pod dachem, żeby tam łodzie zostawiać. Chciałem zrobić zdjęcie, wpadłem do wody przy minus dwudziestu. Wydobyłem się i woda nagle zamieniła się w lód. Stałem jak w gipsie. Potem przez trzy dni to odchorowałem.
Życie zaczyna się wodą (chrzest) i kończy wodą przy obmywaniu ciała.
Nie mówiąc o tym, że bez niej nie istniejemy. Myślę, że najciekawsza jest refleksja zbieżności życia ludzkiego z wodą. Z jakimś rytmem, przepływem, byciem. Jak patrzę na spektakle, to dużo w nich wody było. Dzięki tkaninie zanurzonej w wodzie mam przykryte ciało, ale wciąż mam anatomię i jego lepkość.
Woda to także studnia?
Tam, gdzie mieszkałem podczas studiów w Lublinie i gdzie był studnia właśnie – o ironio losu – jest dziś prosektorium. Dlaczego mówię o tej studni. Jak powiedziałeś do niej Waldek, Waldek to ci sześć razy odpowiedziała. W tej studni zwielokrotniałem do spektaklu słowa piosenki Aznavoura „Isabel”.
Plany artystyczne?
Wystawa w Wielopolu. A w Rzeszowie, na martwym, nieczynnym cmentarzu, jeżeli władze kościelne się zgodzą zrobię spektakl „Pogrzeb Kantora”. Spektakl plenerowy pod osłoną nocy. Wspomniane „Wdowy”. W Lublinie w kwietniu Festiwal Scenografii. W lipcu robię spektakl z Festiwalem Teatrów Ulicznych w Krakowie. Przygotowuję scenografię do koncertu i festiwalu „Mozartiana” w Oliwie.
A jednak, jakbyś nie był zajęty, wyskakujesz nad swoją wodę?
Tak. Nawet myślami. Jak najczęściej całym sobą.
Na przykład, żeby zobaczyć mgłę?
Tak. To także woda. Pięknie zaciera granice. Wylewa się. Zmienia. Nad tą moją wodą. Tu nie ma tego samego nigdy. Przyroda każdej nocy musi sobie coś nowego wymyślić. A jak to cudownie wygląda, jak się srebrzy w nocy. Kiedy jest pełnia, cała łąka jest jak z „Makbeta”. Jakaś Opatrzność nade mną czuwała, że to miejsce znalazłem. To żaden wykwintny dom. Jest bezpieczny, bo jest ciepły. Uciekam do niego. Jak jestem w środku, nawet zimą uciekam na taras. Ubieram się i sobie wolę tam siedzieć niż przy kominku w środku.
Albo rosę?
Też woda. Najlepiej pod bosą stopą. Wywołałeś we mnie wspomnienie biżuterii żałobnej. Były specjalne naczyńka szklane, w których przechowywano łzy po stracie człowieka. To był rytuał, fenomen narodowej żałoby. A łzy to też woda. Zatrzymać łzę, która jest esencją i syntezą dramatu rozpaczy.
Woda to zapach?
Butwienie, gnicie, przemijanie, oczyszczanie.
A szadź?
Pamiętam, jak w największe mrozy dziadkowie przyjeżdżali saniami, z nozdrzy koni buchała mgła, zamieniając się w szadź.
Wiosną w drzewach budzą się soki, pną się w górę?
Jak zetniesz drzewo, idzie woda. Daje znak. Żal. Rodzaj cierpienia. Jak idzie wiosna, idzie życie. Potoki szemrzą. A kropla żłobi kamień. W dodatku w kropli odbija się cały świat. Nawet Bug.
Rozmawiał: Waldemar Sulisz
Wersja drukowana wywiadu znajduje się w 19. wydaniu Krainy Bugu.