Właśnie przeczytałem, że rząd Brazylii wystawił na sprzedaż, za równowartość 3 milionów złotych, tropikalną wyspę na jeziorze niedaleko miasta Manaus w Amazonii. Ma ona 11 hektarów i kiedyś produkowano tam olejek różany, więc wszystko nasiąkło specyficznym aromatem.
W pierwszej chwili pozazdrościłem ewentualnemu nabywcy, ale… Ale uświadomiłem sobie, że przecież i ja mam swoją wyspę, którą regularnie odwiedzam raz na jakiś czas i to nawet nie musząc przebierać nogami, a tylko palcami – na klawiaturze.
Moja wyspa jest dużo mniejsza niż ta amazońska, bo jej długość wynosi 29 cm, a szerokość 21 cm. Nie pachnie olejkiem różanym, lecz papierem drukarskim, który jest jednym z najbardziej treściwych intelektualnie aromatów, jakie wyczarował w swej historii człowiek. Niech się schowają „hugobosy” i inne „szanele”… Ten papier jest wysokiej klasy, w pełnych kolorach, a wyspa nie jest tropikalna, lecz klimatycznie umiarkowana, co może i lepiej, bo mniej na niej gryzącego robactwa i jadowitej gadziny, a więcej dobrotliwej żywiny takiej jak krasule, mućki, kobyły, źrebaki i kozy. Czasem trafi się i żmija, ale ona ma uczciwe zasady: jak nie zaczepisz, to sama nie ukąsi. Ptactwo się tu nie papuzi, nie popisuje kolorami, może poza sójką i kogutem zagrodowym, ale i tak najmodniejszym ptasim ubraniem jest nieodmiennie czarno-biały bociani frak. Plus czerwone kozaki do tego.
Wyspę porastają świerkowe bory, sosnowe zagajniki, cieniste dąbrowy, kępy olch, łaciate brzeziny. Łąki są kwietne, szuwary gęste, piasek żółciutki. Tu i ówdzie sterczy dumnie stara lipa z przytwierdzoną do kory drewnianą kapliczką, która jest jak certyfikat poczciwości i swojskości terytorium wyspy. I wszystko to mieści się bez problemu na wspomnianym formacie A4.
Ale przecież są tam jeszcze ludzie, na tej wyspie, których spotykam, gdy do niej przybijam raz na trzy miesiące. Wspaniali, bezinteresowni, ciekawi, skromni, dobroduszni. Podczas ostatniej wizyty natknąłem się na wybitnego jazzmana; na dzielne strażaczki ochotniczki, które nie ustępują mężczyznom; na dziennikarskie małżeństwo szukające zaginionych grobów; na muzyków, którzy odtworzyli starodawny instrument – sukę; na intrygującego artystę tworzącego swoisty wodny bestiariusz; i na ornitologa, który zbudował Ptasi Azyl; a także na kucharzy, serwujących tatarskie jadło, które zadowala nawet księcia z Londynu.
A iluż tam się kręci wspaniałych fotografów na tej mojej wyspie! Jakże ja lubię oglądać ich nastrojowe zdjęcia. Wschody, zachody, łaty na krowach, cętki na skrzydłach, grzywy na koniach, krople na wodzie, krople na źdźbłach, krople na liściach i tęcze, niedoprawione żadną ideologią, a wyłącznie pięknem.
Jakże ja się tam czuję inaczej, lepiej, spokojniej, na tej wyspie, niż w krainie, w której przebywam na co dzień. Gdzie panuje gorączka, zegarki chodzą szybciej, a rządzą doraźność, nerwowość i podstęp. Gdzie o poranku budzi cię nie skowronek za oknem, tylko muzyczka ze smartfona. Gdzie konieczność zapewnienia sobie pełnej miski i czegoś na grzbiet, ale przecież i polemiczny temperament, zapędzają mnie na publicystyczny ring, na którym uprawiam wrestling, targając się po szczękach z takimi samymi jak ja nerwusami.
Tak, lubię tę swoją wyspę i cenię sobie to, że raz na kwartał mogę się na niej schronić przed zgiełkiem świata i nacieszyć oko jej urodą, a duszę – jej normalnością. Ta wyspa znajduje się na Bugu, a jest nią magazyn, który, Czytelniku, trzymasz w dłoniach.
Tekst: Zbigniew Górniak
Artykuł pochodzi z 24. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep