Po powrocie stamtąd zawsze opowiadałem, że Wschód jest niezwykle literacki. Że podróżując po Rosji i sąsiadujących z nią krajach ma się wrażenie zanurzenia w fabule, osobistego udziału w jakiejś opowieści.

To uczucie na pewno wynika z niejednoznaczności czasu (dziewięć stref czasowych), ogromu przestrzeni (na terytorium Rosji zmieści się 50 krajów powierzchni Polski), ale też z jakichś fabularnych zawodów i profesji, które, mimo że archaiczne i gdzie indziej zapomniane, wciąż w tej Rosji były ważne, czasem podstawowe: miedwieżatnik, czyli myśliwy na niedźwiedzie, poszukiwacz złota, budowniczy tratew albo żołnierz – ale żołnierz w drodze na wojnę.

Miał być literacki też dlatego, że tkanka życia codziennego, jego treść, czyli ludzkie wybory, postawy i zachowania takie były. Ot, utonęła w błocie ciężarówka z drewnem, to można ją wyciągnąć za pomocą lokomotywy. Że spod kół pociągu sypią się iskry, a wokół sucha tajga? To nic, wszak zapowiadali deszcz na dziś.

Drewniany most jest pełen dziur i nieprzejezdny? Charaszo, ale przecież można namalować dwie linie legarów, na których most jest zbudowany i nimi powoli jechać, jak po sznurku. Nie tak szto li?

Sąsiad Grisza dokucza mi swoimi uwagami? Ubiju jewo sabaku, czyli zastrzelę mu psa. Skąd teraz wziąć psa dla Griszy, kiedy już wytrzeźwieliśmy? A ponoć Misza przyniósł wilki z tajgi i ma jeszcze do rozdania – dam mu wilczka. Ile takich sytuacji słyszeliście? Czy nie podobała nam się barwna opowieść ze Wschodu? O ludziach, którzy z cech uważanych za wady zbudowali sobie pozytywną tożsamość i są z niej dumni?

Pociągała podróżników ta odmienność zachowań, to Jądro dziwności, jak nazwał swoją książkę o Rosji Peter Pomerancew. Pozwalała realizować specyficzny skandalizująco-zadziwiający styl pisania, jak np. w przypadku opowieści Jacka Hugo-Badera, który jako jeden z pierwszych dostrzegł potencjał Rosji jako kraju-tekstu. Wręcz pokazał Rosję jako literacki samograj (wystarczy zapisywać, co ludzie mówią). Jedni, jak Wolfgang Buscher, wędrowali pieszo z Berlina do Moskwy, żeby tę Rosję zrozumieć. Inni, jak Mariusz Wilk, sugerowali, że nie da się tego osiągnąć bez zamieszkania tam na lata. Czy zrozumiał? Nie wiadomo, z Rosji musiał wyjechać.

Wspólną, w owym zadziwieniu Wschodem, była refleksja, że coś tam dzieje się z czasem. Że czas się tam zatrzymał. Albo że płynie inaczej. Że dłuży się jak na obrazach Salvadora Dali (to Ryszard Kapuściński, Imperium). Cóż by to miało oznaczać? Że czas biegnie bardzo szybko, niezauważalnie, albo wolno, jak w czasie podróży koleją trans­syberyjską. A może oznacza to, że w niektórych dziedzinach życia jest tam jak dawniej? Że życie i zdrowie nie są najważniejszymi wartościami, którym podporządkowane są inne? A może że średnia długość życia jest dużo niższa niż na Zachodzie?

Inne wspólne spostrzeżenie opowiadaczy Rosji z całego świata to śmierć. Że dużo jej w każdym domu, w wielu rodzinach. Nie brak jej w opowieściach o wojnach w Afganistanie albo Czeczenii, we wspomnieniach o atakach terrorystycznych na Dubrowce i w Biesłanie. O porachunkach gangów, o utonięciach w wielkich rzekach albo o wielodniowych libacjach alkoholowych. Ale też w zwykłych scysjach sąsiedzkich, które czasem kończą się strzelaniną. Udomowili tę śmierć – pisał któryś z reporterów opisując życie syberyjskich pasterzy reniferów.

Czytaliśmy zatem tę opowieść, pod wielkim wspólnym tytułem „Rosja”, z wypiekami na twarzy. Uwodziła i wciągała bardzo głęboko, aż po Amur, po Pacyfik. A teraz, kiedy opowieść dzieje się dalej, dziwimy się. Opadają nam szczęki, ręce i łuski z oczu. Tymczasem – proszę mi wierzyć – to ta sama opowieść, którą czytaliśmy wcześniej. 

Tekst: Michał Książek
Zdjęcie: adobe stock

Artykuł pochodzi z 32. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep