Felietony

Asfalt czy białe niedźwiedzie

Goście – dwaj biznesmeni z Warszawy oraz ich żony – siedzieli w jadalni. Przed chwilą skończono obfitą kolację. Na stole zostało wino i sery. Gospodarz dorzucił do kominka kilka dębowych polan. Ogień najpierw przygasł spłoszony, liznął je nieufnie, w końcu rzucił się na nie łapczywie. Fala ciepła rozlała się po pokoju. Za oknem ustał wreszcie drobny, gęsty śnieg, który padał od rana i zasypał wszystkie zaparkowane na dziedzińcu luksusowe marki samochodów tak, że wszystkie wyglądały jednakowo. Świecił jasny księżyc i ściskał ostry mróz. Podobno w taką pogodę zwierzęta z pobliskich łęgów i starego lasu podchodzą blisko, prawie pod same okna. Goście żartowali, że chętnie zaproszą je do środka. Tymczasem zabawiali się rozmową. Gospodarz – w średnim wieku i pogodnego usposobienia – też był kiedyś miejskim biznesmenem. Ale oszukał go wspólnik, więc przeprowadził się w Dolinę Bugu. Wziął kredyt, zbudował duży dom
i teraz prowadzą tu z żoną pensjonat. Rozmowa dotyczyła zalet i wad wiejskiego życia. Goście perorowali, gospodarz słuchał.

– Polska Wschodnia, jej dziewicza natura i egzotyka kulturalna to nasz unikatowy polski klejnot. Jeździłem sporo po Europie i wiem, że oni tam nic takiego nie mają – przekonywał starszy z biznesmenów.

– Ale zachodni turyści jakoś się tu nie pchają – zauważył młodszy.

– Polscy też się nie pchają – wtrąciła jego żona.

– Bo tu nie ma kiełbasek, gofrów i piwa – wyjaśniła druga.

– I kebabów – dorzucił młodszy.

– Zachodzi pytanie – ciągnął ten starszy – czy tu ma być skansen, czy prężnie rozwijający się region Europy.

– A może prężnie rozwijający się skansen? – zażartował młodszy.

– Jak pan sądzi? – żona młodszego zwróciła się do gospodarza.

– Miastowi chcieliby – powiedział gospodarz – żeby Polesie czy Roztocze zachowały te wszystkie zalety, które są ważne dla miastowych: weekendowa odległość do 200 km, piękna, bujna, dzika przyroda, lasy pełne grzybów i zwierzyny, ludzie prości, usłużni, zajmujący się uprawą roli, krówki, kurki, świnki, wesela, dożynki i prawdziwe wiejskie jadło. Koniecznie ze wszystkimi wygodami, czyli dobry dojazd i łatwy powrót, czyściutka łazienka, ciepła woda i Internet.

– Oni mają w stosunku do tego regionu takie swoiste poczucie własności – zauważyła jedna z żon, jakby nie mówiła o sobie, lecz o respondentach jakiegoś badania. – To jest moje, nie notarialnie, lecz emocjonalnie, bo ja to znalazłem i z tego korzystam, zapraszam tu znajomych, chwalę się tym.

– Czyli cepelia – podsumowała druga. – A co na to miejscowi? – zapytała gospodarza z uprzejmym uśmiechem.

– Miejscowi – wyręczył gospodarza starszy biznesmen – mają gdzieś pracę na roli i zwierzęta domowe. Mam rację? – spojrzał na gospodarza, ale nie czekał na odpowiedź – Też chcieliby mieć wszystkie wygody,
z Internetem włącznie, jak w mieście. Ale przede wszystkim chcieliby, żeby wszędzie było bliżej. Blisko do pracy od ósmej do czwartej, dobra stała pensja, mieszkanie w bloku z garażem, plazma, sklep na rogu, do tego supermarket, galeria handlowa, kino, asfalt i plac zabaw dla dzieci.

– No i jak to pogodzić? – zatroskała się jedna z pań.

– Wystarczy na chwilę zamienić się miejscami – powiedział gospodarz. – Wtedy każdy szybko będzie chciał wracać do siebie.

Zapadło milczenie. Gospodarz dolał wina.

Nagle za oknem zaskrzypiał śnieg. Panie podniosły wzrok jak spłoszone sarny.

– To tylko dziki – uspokoił gospodarz. – Albo białe niedźwiedzie – dodał, dorzucając nowe polano do ognia.

Tekst: Leszek Stafiej

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów