Echo siedziało na skraju lasu i czekało na robotę. Nudziło się, bo od dawna nikt na nie nie krzyczał. Cisza była wokoło jak uchem sięgnąć, a taka cisza to dla echa nic dobrego.

Nie siedź tak. Idź, poszukaj zajęcia, bo zwolnią cię z pracy — zaszczekała nagle tuż koło niego sarna, której znudziło się jedzenie w lesie. Szukała nowego miejsca na obiad i zatrzymała się koło echa. Spojrzała w dal. Dostrzegła łąkę jak się patrzy, a za nią pole z kapustą, ale bała się zrobić kolejny krok. A jak się bała, to szczekała.

— Mnie? — odszczeknęło echo, bo taką miało pracę. Ale nie zabrzmiało to zbyt pewnie. — Mnie? — powtórzyło więc, tym razem pewnym głosem, chociaż wcale nie było takie pewne, czy sarna przypadkiem nie ma racji.

— No przecież nie mnie — sarna łypnęła okiem w prawo. A później w lewo. Ani śladu nikogo. Uspokoiła się i dodała: — Praca to nie dla mnie. Ja od nikogo nie zależę. Do nikogo nie należę. Chodzę sobie, gdzie chcę, i robię to, co chcę. Jestem wolna.

Echo westchnęło. Ot, i cała prawda o jego losie: ono nigdzie nie chodzi, bo musi siedzieć i czekać, aż ktoś powie mu, co ma robić. Samo nie ma nic do gadania. Może jakby coś powiedziało, to inni by go usłyszeli? I nie byłoby takie samotne? A tak, wciąż na stanowisku, gotowe żeby powiedzieć to, co inni chcą usłyszeć. A przecież ono, echo, też by chciało! Też by mogło!

Zerwało się na równe nogi. Tupnęło lewą, tupnęło prawą. Całkiem nie wiedziało, że ma takie żwawe nogi, bo do tej pory ich nie używało.

— Tak dłużej być nie może. I ja będę mówić to, co chcę, i robić tak, jak chcę — krzyknęło głośno i prawie obudziło echo, które drzemało po sąsiedzku.

— To znaczy co? — zamrugała powiekami zaskoczona sarna.

Tego echo jeszcze nie wiedziało. Skąd miało wiedzieć, skoro do tej pory nigdy niczego nie chciało? Zawahało się. Chcieć? Nie chcieć? Ale skoro już wstało…

— Jeszcze zobaczycie. Jeszcze usłyszycie — zamruczało pod nosem i weszło do lasu, żeby przemówić własnym głosem.

A tam… Puszczyk puszył się na gałęzi i pohukiwał na dzięcioła, żeby nie stukał mu nad głową. Dzięcioł ani myślał słuchać, a nawet gdyby myślał, to i tak by nie słyszał, bo przecież stukał. Korniki zwoływały się szeptem, żeby tuż pod korą wydrążyć tunel, przejść nim bezszelestnie na sąsiednią gałąź i dać w dziób zaskoczonemu dzięciołowi. Mucha bzyczała na biedronkę, która zajęła jej miejsce na liściu paproci. Paproć rozprostowywała kłącza, bo chciała, żeby potknął się o nie dzik. A dzik, jak to dzik, poszedł swoją drogą. Za to o kłącze zawadził jeż i się przewrócił. Wylądował na grzbiecie w miejscu, w którym spał zaskroniec. Zaskroniec syknął, a jeż fuknął, chociaż nikomu nic się nie stało, ale przecież mogło. Jeleń porykiwał, bo szukał łani. Lis kłócił się z drugim lisem o to, który ma ładniejszą kitę. A niedźwiedź siłował się na łapę z kolegą. Pomrukiwali przy tym groźnie i wystraszyli panią głuszcową. Głuszec się zdenerwował i postanowił ich zagłuszyć. Zaczął kłapać, trelować, korkować i szlifować, a jak już skończył swoją pieśń, to był tak ogłuszony, że nie usłyszał, jak żona wróciła i woła go na kolację. I jakby tego wszystkiego było mało, to na dodatek drzewa szumiały i szeleściły liśćmi.

Echu zakręciło się w głowie. I co teraz? Od kogo ma zacząć? Komu najpierw odpowiedzieć?

— Nie wszyscy na raz! — poprosiło, bo chciało zabrać się do pracy. Zawahało się, bo przypomniało sobie, że przyszło do lasu nie po to, żeby mówić to, co inni, tylko żeby się dowiedzieć, co samo ma do powiedzenia. — Ja… — zaczęło nieśmiało. I zaraz powtórzyło z przyzwyczajenia: — Ja, ja, ja, ja, ja…

Ale żadne „ja“ nie dotarło do jego uszu. Wszystkie zagłuszył leśny gwar. „Ja“ zawstydziło się, że go nie słychać i ukryło się w mchu, a echo poszło w ślad za nim. Zagrzebało się w mchu i zasnęło.

Po kilku godzinach echo otworzyło oczy. Chciało też otworzyć usta, ale przypomniało sobie, że choć postanowiło przemówić własnym głosem, to wciąż nie wie, co chce powiedzieć. Wysunęło głowę spod mchu. Była noc. Gwiazdy mrugały to lewym, to prawym okiem, a księżyc się uśmiechał.

— Ciekawe, co go tak cieszy — echo rozejrzało się, ale chociaż z góry bił blask i rozświetlał cały las, nie dostrzegło niczego, co mogłoby wywołać uśmiech. Wstało, strzepnęło z ­siebie resztki mchu i ruszyło w drogę.

W lesie panowała cisza. Echo miało nadzieję, że nieniepokojone przez nikogo zbierze myśli i wymyśli, co chce powiedzieć. A jak już będzie mówiło swoim głosem, to na pewno znajdzie kogoś, z kim będzie mogło porozmawiać. Echo bardzo tego pragnęło. Czuło się samotne.

Nagle usłyszało świst. A po nim drugi. I trzeci. Echo przystanęło i świsnęło. Raz, drugi i trzeci, bo taką miało pracę.

Zza kępy paproci wysunął głowę pająk.

— Dlaczego mnie budzisz? — mru­knął niezadowolony.

Echo wcale nie było zachwycone tym, że zamiast myśleć, musi znowu wziąć się do roboty i powtarzać za innymi to, co mówią. Nawet jak nie mówili nic mądrego.

— Jest noc, idź spać — pająk przekręcił się na drugi bok i zasnął. A zaraz później znowu zaczął świstać. Tak robią niektóre pająki, kiedy śpią, zwłaszcza jak nie mają jednego zęba.

Echo nie wiedziało, co ma robić. Zawsze przecież starannie wywiązywało się ze swoich obowiązków. Powinno więc zostać na ścieżce i świstem odpowiadać na świst. Ale jeśli to zrobi, to nigdy nie dowie się, czy samo też ma coś do powiedzenia. A jeśli ma, to co powie?

I wtedy echo przypomniało sobie, że przecież ma uszy!

— Najpierw zapomniałem, że mam nogi do chodzenia. Na szczęście sobie przypomniałem i wszedłem do lasu, zamiast siedzieć na jego skraju i czekać, aż ktoś coś powie, po to tylko, żeby powiedzieć to samo. Całe życie słuchałem i zapomniałem, że przecież mogę zatkać uszy, żeby nie słuchać innych, tylko ­pomyśleć, czy i ja mam coś do powiedzenia!

Echo tak się ucieszyło z odkrycia, że aż się uśmiechnęło. Zabolały go od tego i usta, i policzki, bo nie miało w tym wprawy. Księżyc uśmiechnął się do niego, a gwiazdy zamigotały zupełnie tak, jakby i one cieszyły się razem z echem.

— A to co? — zdziwiło się echo. — Dlaczego oni robią to samo co ja? Czy to znaczy…, że nie tylko ja robię to samo, co robią inni?

Możliwe, że dziwiłoby się tak do tej pory, gdyby nie to, że nie miało czasu do stracenia. Musiało szybko sprawdzić, czy wie, jak się zatyka uszy. Podniosło ręce do góry. Przykryło nimi uszy i zadowolone ruszyło w drogę. Przeszło ledwie kilka kroków i zatrzymało się gwałtownie.

— A jeśli nie usłyszę tego, co samo mam do powiedzenia?

Opadły mu ręce.

Tymczasem zbliżał się świt. Las budził się ze snu. Zaczynał szumieć, szeleścić, stukać, bzyczeć i pohukiwać, a do tego syczeć, fukać i ćwierkać. Echo usiadło i zapłakało.

— Nie nadążam za wami. Nie mogę jednocześnie bzyczeć, huczeć, syczeć, ćwierkać i myśleć na dokładkę. A jak nie będę myśleć, to nie wymyślę, co mam do powiedzenia. A jak nie wymyślę, to na zawsze zostanę echem, które mówi tylko to, co chcą usłyszeć inni. I nigdy z nikim nie porozmawiam. Nie mówcie wszyscy naraz, proszę — wyszeptało pochlipując.

Ale las ani myślał słuchać echa. Wszyscy byli wsłuchani w swoje własne szumy, stuki i szelesty.

Echo pracowało cały dzień. Szumiało, bo szumiały korony drzew. Szeleściło jak liście. Stukało jak dziesięć dzięciołów. Dobrze, że pięć pozostałych nie było głodnych i nie szukało korników w korze, bo echo mogłoby nie dać rady stukać w ślad za wszystkimi. Musiało jeszcze bzyczeć jak pszczoły, huczeć, bo huczała sowa, pohukiwać jak sowiątka, syczeć jak wąż, a do tego fukać, ćwierkać, kłapać, trelować… Na szczęście wieczorem las usnął. Echo było wykończone. Postanowiło wrócić do siebie.

— Nie dam rady tak dłużej pracować. Każdy chce, żebym go wysłuchał. I wszyscy mają tyle do powiedzenia! Ja nie mam nic do gadania. Trudno, taki już mój los. Nigdy z nikim nie porozmawiam i na zawsze zostanę samotne — rozżaliło się echo, westchnęło i już miało ruszyć w drogę powrotną, kiedy się obudziło.

— Gdzie ja jestem?

— U siebie, na skraju lasu — uśmiechnął się do niego księżyc.

— Już wróciłem? — zapytało go echo.

— Przecież nigdzie nie byłeś — zamrugały zdziwione gwiazdy.

— Byłem w lesie.

— A co tam robiłeś?

— Pracowałem. — Echo chciało odpowiedzieć, że stukało, bzyczało i syczało… Księżyc roześmiał się:

— Coś ci się przyśniło. Echo nie ma w lesie nic do roboty.

— Jak to?

— Tak to — odpowiedziały echu gwiazdy echem, a księżyc przypomniał, że echo jest tu, przed ścianą lasu, a tam, gdzie jest las, to go nie ma. To znaczy jak chce, to może być, ale tylko w gościach i nie musi pracować.

— Coś podobnego! To znaczy, że niepotrzebnie ich wszystkich naśladowałem? Mogłem spróbować przemówić własnym głosem?

— Mogłeś — odpowiedziały chórem gwiazdy, a księżyc zapytał:

— A co chciałeś powiedzieć?

— Ja… ja nie wiem. Chyba nie umiem rozmawiać.

— Nie umiesz? — zdziwiły się gwiazdy. — Przecież rozmawiamy. Umiesz słuchać, umiesz mówić, umiesz robić po kolei jedno i drugie.

— A więc to jest rozmowa… Tak?

— Tak — odpowiedział echu księżyc echem i uśmiechnął się. A echo do niego. Ich uśmiechy odbiły się echem w świetle gwiazd i już po chwili rozpromieniły całą okolicę.

Las obudził się i zaraz zaczął szumieć i szeleścić, bzyczeć, huczeć, syczeć, ćwierkać i trelować.

A echo nic, tylko rozmawiało sobie z gwiazdami. 

Tekst: Grażyna Lutosławska
Zdjęcie: adobe stock

Artykuł pochodzi z 31. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep