Sztuka

Lalkarska emigracja od codzienności

Dwadzieścia trzy lata temu Maria Kępińska zamieszkała w małej Goździówce. Wzięła pod rękę męża i dzieci, w dużej Warszawie zostawiła piękny dom z ogrodem. Miasto ją ograniczało, wieś dała jej wolność tworzenia i pozwoliła na rozwój emocjonalny. Z tej mieszanki rodzą się piękne owoce – lalki, które uczą, bawią, a nawet są swoistą terapią dla okaleczonych przez los dzieci i dorastającej młodzieży.

Przeprowadzka na wieś była w zasadzie tylko zmianą adresu, bo wszystko, co do jej momentu pasjonowało panią Marię, pasją pozostało. Jak sama mówi, przenosząc się w inne miejsce, automatycznie przeniosła samą siebie z tym wszystkim, co robiła, co lubiła, z marzeniami i upodobaniami.

 Ostatnio sobie pomyślałam, że lalki robię dlatego, iż uwielbiam tkać, uwielbiam haftować, uwielbiam malować, i w coś to wszystko trzeba było wsadzić, żeby tego nie rozdzielać. Nie byłabym w stanie na przykład tylko malować albo tylko haftować. Te wszystkie moje umiejętności wepchnięte zostały w lalkę — mówi Maria Kępińska. Fascynacja zabawkami dla dziewczynek wzięła się też po części z posiadania licznej gromadki własnych pociech. Wszystko to się jakoś skumulowało i spowodowało samonakręcający się interes, jak swoją pracę nazywa nasza bohaterka. Interes to wyśmienity, bo nie tylko pozwala związać koniec z końcem, lecz także, a może przede wszystkim, pozwala na życie w harmonii i radości z robienia tego, co się kocha i w czym jest się naprawdę dobrym.

Zastanawiam się, czy zrobienie lalki to taka wielka filozofia. Może wystarczą do tego podstawowe umiejętności manualne? Tylko czy aby na pewno fakt, że potrafię zszyć pęknięte na szwie spodnie, automatycznie oznacza, że dałabym radę uszyć na przykład pacynkę? Moje wątpliwości szybko rozwiewa lalkarka:

— Jeśli ktoś chce zrobić lalkę, to musi umieć dużo rzeczy, na przykład barwić tkaniny, nici albo wełnę, bo akurat nie ma odpowiedniego koloru. Wbrew temu, co mówią, nie można dziś wszystkiego dostać, nie ma chociażby dobrych barwników, więc samemu trzeba pokombinować.

Pani Maria robi to znakomicie, choć większość rzeczy jednak kupuje. Zamawia je przez internet, a potem odbiera tylko przesyłkę ze Stanów, bo tam jest o wiele taniej niż w Polsce. Z drugiej jednak strony – znów wracam do moich początkowych rozważań – skoro lalki robią sześcio- i siedmioletnie dzieci, które przyjeżdżają do Goździówki na zielone szkoły, to może i ja bym potrafiła?

Pierwsza pracownia Marii Kępińskiej była metrażowo bardzo mała, mieściła się w domu, w starej garderobie. Potem udało się zrobić nową – już większą – w starej piwnicy, którą początkowo mąż pani Marii chciał zburzyć, ta jednak go przekonała, że może kiedyś to pomieszczenie na coś się przyda. Ujęła ją w nim szczególnie wyłożona kamieniami ściana, która dziś zdobi zabawkarnię – miejsce magiczne, stworzone w momencie, kiedy okazało się, że piwnica jest już za mała na pracownię. Tę zaś z powrotem przeniesiono do domu, do pokoi pozostawionych przez pięcioro dzieci państwa Kępińskich, które dorosły i wyfrunęły z gniazda. O zabawkarni pani Maria mówi, że to punkcik turystyczny. Zamieszkują go lalki z przeróżnym rodowodem i przeznaczeniem: teatralne, kolekcjonerskie, do zabawy, zrobione przez naszą bohaterkę albo przez dzieciaki, które niemal przez cały rok przyjeżdżają tu na warsztaty. Jest też najważniejszy eksponat, noszący zacny tytuł „Lalki roku”. W tym niezwykłym miejscu znajdują się też inne przedmioty, które pani Maria z uporem maniaka zbiera przez całe życie: a to stare pocztówki, a to zdjęcia zabawek i dzieci z nimi.

— Dla mnie to jest bardzo ważne, ale śmieję się, że spadkobiercy będą mieli problem, co z tym badziewiem zrobić.

Lalkarka z Goździówki tworzy przeróżne lalki: rosyjskie pacynki, włoskie marionetki, polskie kukiełki. Niektóre powstają z materiałów, niektóre z papieru. Jedne robi się szybciej, inne ożywają dopiero po kilku tygodniach. Każda z nich jest jednak wyjątkowa, bo odzwierciedla pasję, z jaką została stworzona. Lalki to nie tylko zabawki, to także rodzaj terapii dla dzieci i młodzieży, które przyjeżdżają do państwa Kępińskich na zielone szkoły.

— Gdyby te ściany mówiły, to wyszeptałyby takie tajemnice tych dzieciaków i młodzieży, że to się w głowie nie mieści. Z wybraną grupą zamykamy się tutaj wieczorem, gasimy światło, siedzimy parę godzin i gadamy. Te dzieci wiedzą, że cokolwiek tutaj powiedzą, ich słowa nie wyjdą poza to miejsce. Myślę, że to jest jego najważniejsza rola.

Maria Kępińska ma to szczęście w życiu, że jej zawodową ścieżkę akceptują najbliżsi. Od zawsze miała oparcie w mężu, który – widząc, że żona potrzebuje oddechu od codzienności – przejmował opiekę nad potomkami, a ją wysyłał na „ładowanie akumulatorów”.

— Lalki to czasami była taka moja emigracja od codzienności, bo piątka dzieci to nie w kij dmuchał, czasem trzeba było od nich odsapnąć. Musi być taka chwila, żeby odpocząć, mój mąż na szczęście był zawsze za tym. Jak już dochodziłam do ściany i musiałam odsapnąć, to robiłam lalkę. Jak mówiłam, że nie mam co ze sobą zrobić, to mąż odpowiadał: „W koszu na śmieci sobie pogrzeb”. Śmieszne, ale tam można znaleźć dużo ciekawych rzeczy na zajęcia ekologiczne.

Pasję tę podzielały również dzieci pani Marii, i choć żadne z nich nie poszło jej drogą, to każde ma w sobie jakieś zacięcie artystyczne.

— Jedno dziecko świetnie tka, drugie bardzo dobrze haftuje, trzecie i czwarte bardzo dobrze rzeźbi. Powstałaby z tego świetna lalka, a całość ogarniałaby moja najstarsza córka, która jednocześnie by o tym opowiadała — podsumowuje artystka.

Prace Marii Kępińskiej można podziwiać w zasadzie tylko w Goździówce. Kiedyś były one prezentowane na wystawach, dziś jednak lalkarka stroni od takich wydarzeń ze względu na brak czasu. Jedynym wyjątkiem jest coroczny lokalny festyn kończący wakacje, na którym można oglądać prace zrobione przez panią Marię i jej podopiecznych.

Co pomaga w tworzeniu tych małych dzieł sztuki? Dobry warsztat, odpowiednie materiały, wszechstronne umiejętności manualne i… strach.

— Bać się to przyjemne uczucie. Czasem jak szyję, to włączam sobie horror psychologiczny i radio, a wtedy dźwięk z radia rozbija strach płynący z telewizora. To jest bardzo przyjemne. 

Lalkarz to zajęcie tak stare jak ludzkość, jego wyroby uważane były za przedmioty magiczne. Poprzez wyobrażenie sobie w formie postaci ludzkiej, nieznanych sił przyrody i zjawisk starano się te nieznane moce przebłagać i odstraszyć, z tego też powodu lalki jako symbole bóstw strzegły ludzi przed nieszczęściami.

Lalkarz w swej pracy używał przeróżnych materiałów: traw, drewna, kamieni, skóry, papieru, wełny, filcu, jedwabiu, gipsu, kości słoniowej czy mamuciej, ale także złota i drogich kamieni, którymi zdobił swe dzieła, bowiem w pewnym momencie lalki symbolizowały także status materialny ich posiadacza, stanowiły dekorację, zabawką zaś stawały się dopiero w końcowej fazie.

Lalki ludowe wykonywane były na poczekaniu, chociażby przez dzieci pasące krowy. W poszczególnych regionach Polski różniły się jedynie proporcjami. Lalki, które można dziś czasem spotkać na jarmarkach, były już trudniejsze, wykonywali je rzemieślnicy wiejscy z drewna lipowego.

W miarę rozwoju gospodarczego kraju zaczęły powstawać fabryki produkujące lalki na skalę przemysłową. Dziś lalka sprowadzona została do przedmiotu codziennego użytku, produkowanego taśmowo przez zachodnie koncerny. Lalki wykonywane ręcznie, z określonych surowców naturalnych, są rzadkością /Źródło: Muzeum Lalek w Pilźnie/

Rozmawiała: Katarzyna Karczewska

Tekst: Justyna Franczuk, zdjęcia: Sylwia Garucka

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów