Tyle rzeczy jest teraz niepoprawnych politycznie, że nie wiem, czy się poniższym wyznaniem komuś nie narażę. Zaryzykuję: lubię miód. A teraz skarga pszczoły z disnejowskiej kreskówki: „Ani jednego dnia wolnego od 27 milionów lat! Ludzie kradną nasz miód, nawet niedźwiedzie nie robiły nam czegoś takiego”. No, nie da się ukryć, że nierzadko pszczoły harują, a my zbijamy bąki.
Pewnie ta pracowitość pszczół też przysparza im mojej sympatii. A jeżeli chodzi o miód, to nawet bardziej niż smak lubię jego istotę. Jest pyszny i powstaje w wyniku uczciwej pracy. Nie przeszkadza mi to śmiać się przy scenach z łakomym Misiem Baloo w Księdze dżungli, który niecnie wykrada plastry miodu z barci pełnej pszczół. O innych misiach wzdychających do kubełka z miodkiem też myślę z czułością, nawet gdy tym samym nastają na dobrostan pracowitych pszczół, bo one, koniec końców, zawsze sobie poradzą. To są takie sceny, które zostały we mnie z czasów, gdy czytaliśmy (mąż też) bajki dzieciom, i teraz mogą być antidotum na smutniejsze dni.
Widok pasieki w podlaskim krajobrazie to obietnica czystego powietrza i nieskażonej chemią ziemi, zaś kupowanie słoika miodu z pierwszej ręki wiąże się często z opowieścią o życiowym spełnieniu w wyniku zmiany.
Po co mi te figury pszczoły i miodku? Otóż właśnie po to, żeby powiedzieć o zmianie. Pszczelarze. Znam kilku, którzy nie są pszczelarzami z dziada pradziada, tylko nimi zostali, ponieważ odważyli się pójść za głosem serca – że tak romantycznie się wyrażę.
„Gdy postawiliśmy pierwszy ul, a to był lipiec, i ja się nad nim pochyliłem, i poczułem ciepło bijące z ula razem z wszystkimi zapachami – propolisu, pyłku, świeżego miodu – to wiedziałem, że chcę się tym zajmować”. Michał Sutyniec jeszcze 5 lat temu o pszczołach wiedział tyle co nic. Kojarzyły mu się głównie z Pszczółką Mają.
Tak się złożyło, że mieszkańcy jego Wspólnoty Mieszkaniowej „Słoneczne Skorosze” w Warszawie chcieli mieć pasiekę na dachu, a do takich zadań niezastąpiony jest w stolicy Tomasz Petryka. Pszczelarz przywiózł pszczoły w korpusach i powiedział, że ktoś z zarządu musi z nim wjechać na dach. „Zaczęliśmy je rozstawiać. Tomasz otworzył korpusy, zaczął wyciągać ramki… I ja z nim. Robiliśmy to gołymi rękoma, przy czym on świadomie, a ja nie. Po kilku minutach zapytał mnie, czy nie chciałbym być pszczelarzem. Sądziłem, że to żart, więc zażartowałem: Jeśli mnie weźmiesz na termin”. Potem Michał spędził – jak twierdzi – cudowny rok, chodząc po dachach najwyższych budynków w Warszawie, na których Tomasz Petryka ma pasieki i którymi się opiekuje.
Wreszcie poprosił mistrza, żeby ten odsprzedał mu dwa odkłady, i założył własną pasiekę na Podlasiu. A potem odbył kurs pszczelarza i zdał egzamin przed państwową komisją.
Pasieka się rozrasta. Chociaż Michał, agent celny, jest człowiekiem bardzo aktywnym, i to na wielu polach, nie wyłączając polityki, z pszczelarstwa nie zrezygnuje, może nawet spróbuje z tego żyć. Kryzysy go nie odstraszają. Jakiś czas temu osypała mu się większość pszczół, które miał w pasiece. Został z 2–3 pszczelimi rodzinami. Nie poddał się. Przywiózł pszczoły z głębi Polski i odtworzył pasiekę.
Podobno jeśli pszczołom dzieje się jakaś krzywda, to w 99 procentach przypadków powodujemy to my, ludzie. W najlepszym przypadku uczyni to nieuważny pszczelarz.
„Przez ostatnie 100–200 lat utrudniamy życie pszczołom na maksa”, na przykład niszcząc miejsca, w których mogą żyć dziko, zmieniając naturalne środowisko. Mają się więc nam za co odgrażać. „Miliony lat radziły sobie bez nas. Za to my możemy wyginąć i będzie to tylko jedna sekunda na zegarze świata” – przekonuje mnie Michał.
Nie wiem, co pszczoły na to, ale jeśli czyta to ktoś, kto marzy, żeby zostać pszczelarzem czy pszczelarką, to niech porzuci czekanie. Niech będzie więcej miodu z marzeń niż z przemysłu – mam nadzieję, że nie za dużo tu miodu. î
Tekst: Anna Maruszeczko
Artykuł pochodzi z 38. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep