Magdalena Łotowska‑Kudaszewicz i Tomasz Kudaszewicz pierwsze mydła produkowali w kuchni. Testowali je na sobie i swoich dzieciach. Z czasem odbiorcami stali się rodzina i znajomi, zachwyceni takimi upominkami. Postanowili zrobić z tego biznes. Nie pracowali na etatach. Nie mieli bogatego wujka. Inwestowali własne oszczędności, ponosząc przy tym ogromne ryzyko. Udało się. O drodze do sukcesu „od piwa do mydła” opowiada Grzegorz Sienkiewicz, dyrektor zarządzający i wspólnik Mydlarni Cztery Szpaki, która w 2021 roku otrzymała Ambasadora Wschodu w kategorii biznes.
Mydlarnia Cztery Szpaki powstała z miłości do…
Natury i estetyki, która tkwiła w Magdzie i Tomku. Jako studenci pasjonowali się rzemiosłem, warzyli m.in. piwo. Kiedy wyemigrowali do Norwegii, oczarowały ich królujące tam prostota, minimalizm i naturalność. Jako że posiadali już wtedy dzieci, zwrócili uwagę na ich pielęgnację – na to, jak ona wyglądała versus jak wyglądać powinna. Chcieli, aby była jak najlepsza, czego nie gwarantowały dostępne w drogeriach produkty, których skład często był wątpliwy. Pomyśleli, że skoro umieją już w domowych warunkach stworzyć piwo, to może spróbują wyprodukować mydło. Zainspirowani przywożonymi z Grecji przez rodzinę i znajomych mydłami oliwkowymi i Aleppo, postanowili wykorzystać dotychczasowe doświadczenie i stworzyć mydło piwne. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę – powstał produkt prosty, do tego skuteczny i estetyczny, ale też dający mnóstwo radości podczas tworzenia.
Proszę wybaczyć, ale brzmi to abstrakcyjnie: „od piwa do mydła”.
Rozumiem (śmiech), bo dla mnie brzmiało to podobnie. Okazało się jednak, że droga rzemieślników, którzy warzą piwo, bardzo często prowadzi do mydła.
Rozumiem, że to pierwsze mydło robili w warunkach domowych?
Dokładnie w kuchni, za dojrzewalnię służyła zaś garderoba. Jak by nie patrzeć, prawdziwe rzemiosło (śmiech). Uczyli się wszystkiego dosłownie na własnej skórze. Czasem wychodziło, czasem nie. Wiedzę czerpali z internetu, głównie z europejskich i amerykańskich blogów i forów. Było to w 2014 roku, w Polsce powstawały wtedy pierwsze firmy produkujące naturalne kosmetyki, ale wszystkie były mniej więcej na tym samym poziomie zaawansowania. Przełomowe na rynku polskim produkty – szampon w kostce i dezodorant w kremie – to efekt prób, błędów i sukcesów z początku działalności Magdy i Tomka. A tak na marginesie, dziś procedury i receptury mamy na najwyższym poziomie, zgodnie z GMP (Good Manufacturing Process – przyp. red).

Byli zadowoleni z dziewiczego wyrobu?
Nie do końca, choć wyszedł bardzo dobrze. To tak jak z pieczeniem chleba, któremu Tomek oddaje się z pasją. Jego pierwszy wypiek bardzo mi smakował, natomiast sam twórca uznał, że jeszcze długa droga przed nim, zanim dojdzie do momentu, kiedy chleb będzie wspaniały. Podobnie było z mydłem: z konsumenckiego punktu widzenia było zadowalające, natomiast z punktu widzenia pasji trzeba było jeszcze wiele rzeczy udoskonalić. To kwestia perfekcjonizmu i potrzeby „dopieszczania” szczegółów.
Co było potem?
Powstawały nowe rodzaje mydeł, do których z czasem doszły oliwki przeznaczone głównie dla dzieci. Krąg odbiorców poszerzył się o rodzinę i znajomych, którzy dostawali prezenty świąteczne w oryginalnej formie. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, a to potwierdzało przekonanie, że kiełkująca w głowie Magdy i Tomka myśl, aby spróbować rozwinąć produkcję na większą skalę, jak najbardziej ma sens. W 2016 roku wrócili do Polski i zamiary przełożyli na działanie. Wynajęli kilkudziesięciometrowy lokal w Białymstoku i tam stworzyli mały zakład rzemieślniczy. Aby sprzedać to, co wyprodukowali, jeździli na targi i festyny, których do dziś są wielkimi fanami. Wszystko znikało ze stoisk po kilku godzinach. Wracali i produkowali nową partię. Dawało to im poczucie, że trzeba wytwarzać więcej i szukać dalszych sposobów na rozwój portfolio. Wtedy też produkty zaczęły pojawiać się w sklepie internetowym. Bez tego firma nie mogłaby się rozwijać. To pociągnęło za sobą decyzję o zatrudnieniu pierwszych osób do pomocy.
Można rzec, że Cztery Szpaki nabrały wiatru w skrzydła.
Firma rozwijała się rzeczywiście szybko. Pomieszczenie, w którym się mieściła, zaczęło być za małe, nastąpiły więc przenosiny do większej przestrzeni w miejscowości przylegającej do Białegostoku – tam powstał pierwszy zakład z zalążkami działu produkcyjnego i wysyłkowego, w którym pracowało sześć osób. To był czas wielkiego boomu na kosmetyki naturalne, rozchodziły się one jak świeże bułeczki, nie wymagały wielkiego wsparcia marketingowego.
Jakie znaczenie w początkowym rozwoju firmy miało wykształcenie Magdy i Tomka – architektki i fotografa?
Zdecydowanie bardzo duże. Fotograficzne zamiłowanie Tomka, estetyka i wrażliwość wpłynęły na walory wizualne tych produktów i na całe otoczenie związane z tym, jak te produkty powinny powstawać. Tomek jako starej daty fotograf pracował bardzo dużo z chemią fotograficzną, więc kwestie ciemni, mieszania odpowiednich składników, czasu, mierzenia, moczenia, wywoływania filmu miał w jednym palcu. Ta dyscyplina pracy pomogła w tworzeniu i realizowaniu receptur mydlanych. Jego pasja ornitologiczna miała wpływ na nazwę firmy.
Magda jako architektka krajobrazu miała zamiłowanie do natury, szukania kompozycji i czegoś oryginalnego. W konsekwencji i w nazwie, i w recepturze, i w estetyce te produkty wymykają się przyjętym powszechnie standardom.


Z tego, co Pan mówi, wynika, że produkcja mydła idzie jak po maśle. Czy to rzeczywiście takie proste?
Wbrew pozorom bardzo proste, podobnie zresztą jak wytwarzanie wina w domowych warunkach. Każde wino praktycznie robi się tak samo, ale różnice w odbiorze są ogromne. Z mydłem jest podobnie, stąd to nawiązanie do wina. Cała filozofia polega na tym, żeby złapać odpowiednie proporcje pomiędzy składnikami i stworzyć właściwe warunki.
W skrócie wygląda to tak: najpierw rozpuszcza się tłuszcze twarde i miękkie, tworząc z nich jednolitą masę, do której dodaje się zasadę, czyli ług sodowy w odpowiednim rozcieńczeniu, co w konsekwencji daje proces chemiczny, zwany zmydlaniem. Tak przygotowane mydło przelewa się do foremek i odstawia na dobę, aż się ustabilizuje. Następnie kroi się mydło w kostki i odkłada na kilka dni, aby dojrzało. I gotowe. Cały czar mieści się w temperaturze, wilgotności, odpowiednich proporcjach, odpowiednim tempie pracy, bo nawet kierunek mieszania ma znaczenie (śmiech).
Żartuje Pan?
Trochę tak, ale chodzi generalnie o to, że przy produkcji każdego rodzaju mydła procedura jest taka sama, ale rytuał trochę inny. Jest ona rozpisana krok po kroku w formie instrukcji, bo każdy, nawet najmniejszy niuans, ma znaczenie. Dla przykładu: mydła porzeczkowego nie można robić w poniedziałek, ponieważ temperatura stołów i otoczenia po weekendzie jest niższa niż każdego innego dnia, co powoduje, że szybciej ono tężeje i nasi pracownicy nie są w stanie zdążyć ze wszystkimi etapami produkcji, przez co efekt końcowy nie jest taki, jaki być powinien.
Niewiarygodne. Czy jest Pan w stanie wskazać kluczowy moment w dotychczasowej historii firmy?
Najbardziej do rozwoju marki przyczyniły się Ekocuda – Targi Kosmetyków Naturalnych. To impreza z dużą ilością wystawców, dała nam więc możliwość porównania się z innymi firmami. I wypadliśmy naprawdę dobrze. Poza tym było na niej sporo influencerów, którzy bardzo nam pomogli w promowaniu naszych wyrobów.
Przełomowy był rok 2019, kiedy wprowadziliśmy do oferty dwa wyjątkowe produkty – szampon do włosów w kostce i dezodorant w kremie. To spowodowało piorunujący rozwój firmy. Wtedy najważniejszym wyzwaniem było zapewnienie odpowiedniego poziomu produkcji. Popyt zdecydowanie przewyższał podaż.
W jakim momencie znajduje się obecnie Mydlarnia Cztery Szpaki?
Jesienią 2020 roku przenieśliśmy się do dzisiejszej siedziby – wierzę, że nie docelowej. Dzięki specjalnym warunkom technologiczno-lokalowym, które teraz mamy, uruchomiliśmy produkcję wyrobów emulsyjnych, czyli powstałych z połączenia olejów i wody, m.in. kremów. Nie odcięliśmy się jednak od tego, co było na początku, i pielęgnujemy ten pierwotny nurt, który przyświecał powstaniu Mydlarni. Cały czas mamy w ofercie mydła, które jako pierwsze zrobili Magda i Tomek. Ich receptura nie uległa zmianie. Tworząc nowe produkty – średnio mamy premierę jednego mydła w miesiącu – nadal bazujemy wyłącznie na naturalnych olejkach eterycznych, co też jest wyzwaniem, bo ich ilość jest ograniczona.
Obecnie zatrudniamy 50 osób, a w ofercie mamy około 90 produktów. Mamy dwa własne sklepy stacjonarne – jeden w Białymstoku, drugi w Warszawie. Planujemy dalszą ekspansję. 1 czerwca otworzyliśmy sklep w galerii handlowej w Białymstoku. Poza tym nasze wyroby są dostępne w drogeriach u naszych partnerów.
Bardzo mocno koncentrujemy się na ludziach, bo to jest podstawa wszystkiego. Staramy się być firmą, w której chce się pracować i do której chce się wracać. Większość naszej załogi to kobiety. Wszystko złe, czego doświadczyliśmy w życiu, jest dla nas przestrogą, żeby postępować zupełnie inaczej, by dać poczucie radości i satysfakcji nie tylko z korzystania z naszych produktów, lecz także z doświadczania firmy jako całości zarówno od zewnątrz, jak i wewnątrz. To daje nam ogromną energię do dalszego rozwoju.
Czy Pan Tomek i Pani Magda uczestniczą dziś czynnie w życiu firmy?
Jak najbardziej, Magda piastuje nawet stanowisko strażniczki fajności (śmiech). Mimo że mamy dziś sześcioosobowy dział badawczo-rozwojowy, aktywnie uczestniczy przy tworzeniu nowych receptur. Pilnuje, żeby były bezkompromisowe – odpowiadały potrzebom klientów – ale jednocześnie oryginalne.
W ciągu kilku lat Cztery Szpaki z dwuosobowej firmy z siedzibą w domu zmieniły się w duży zakład produkcyjny. Czego to zasługa?
Nakładu pracy ludzi, którzy się znają, są przyjaciółmi, dzielą pasje. Wszystko stało się w sposób organiczny. Jak opowiadam o naszej firmie, to widzę, że nie ma się czego wstydzić, że to jest taki poziom, który jeszcze pięć lat temu nie pozwalał mówić o tym biznesie jak o firmie, a dziś jest to poważne przedsiębiorstwo. I nieważne, jak dalej firma będzie się rozwijała. Jest coś, co zawsze będzie łączyło jej początki i stan obecny – to rzemiosło. Bez względu na to, jak urośniemy, nadal będziemy firmą rzemieślniczą z krótkimi partiami produkcyjnymi, z krótkim terminem przydatności, ale z prawdziwą naturą w składzie.
Tekst: Justyna Franczuk
Zdjęcia: Natalia Mantur
Artykuł pochodzi z 32. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep