Patrząc na Bug, na to, jak pracowicie i wszechstronnie wiosną przyroda budzi się do życia, a potem przechodzi w kolejne fazy, widząc wzajemne zależności i powiązania – rozbrajającą płynność i spójność otaczającego świata, znowu nabieram pewności, że wszystko pracuje jak dotąd, jak zawsze. Rozwija się, zamiera, umiera, a potem się odradza. Widzę naturalną kolej rzeczy. I doświadczam ulgi.
Gdy brakuje nam poczucia więzi z czymś większym od nas, jest tak, jakbyśmy utracili część duszy. A dlaczego nam brakuje takiej więzi? Z powodu ego. Ego blokuje nam dostęp do piękna i historii świata. I kto to mówi? Rayan Holiday, strateg i przedsiębiorca, teoretycznie wielkie ego.
To ego zawęża nam perspektywę. Wmawia, że życie polega na byciu zajętym, że znaczenie kryje się tylko w działaniu, że pozostawanie w centrum uwagi to jedyny sposób na to, by być ważnym. Fundujemy sobie taką myślową ciasnotę – chociaż nie wiem, czy to zawsze jest kwestia wyboru – a potem nie rozumiemy, dlaczego nie układa nam się z otoczeniem. Nie jesteśmy w stanie znieść inności, braku wpływu na rzeczy, na które de facto nie da się mieć wpływu. Gdy coś nie idzie po naszej myśli, gdy ktoś inaczej myśli, pojawia się frustracja i strach. Można z tym żyć, ale można też wyrwać się swojemu ego, które na dodatek – jeśli się dobrze przyjrzeć – wcale takie nasze nie jest. Nie jesteśmy swoimi myślami.
Jak wyrwać się z własnej głowy? Rozejrzeć się wokół, popatrzeć w dal. Na rzekę, na góry, na doliny. Nawet na siłę zobaczyć i poczuć ich siłę, większą od naszej. Nawet na siłę, bo umysł wierzga, zawraca na utarte ciasne myślowe tory. Gdy utkniemy w czterech ścianach ego, sam na sam ze stałym natłokiem tych samych powracających myśli, z tymi samymi nieszczęsnymi próbami wymyślenia przyszłości, niechybnie pojawia się egzystencjalny strach.
Zgadzam się, nie trzeba jechać na drugi koniec świata, na przykład do Gwatemali, i zgłębiać duchowości Majów – chociaż wiem, że warto, bo niedawno byłam – by zobaczyć, co to znaczy życie w symbiozie z czymś większym, z pamięcią przodków i szacunkiem do natury. Tu, na Podlasiu, czasem też można jeszcze usłyszeć, że trzeba się kłaniać przyrodzie, że „ziemi nie można gniewać, ziemię trzeba szanować“ (cyt. z „Krainy Bugu“ nr 31).
Jednak wdzięczna jestem Majom, że pokazali mi, co to znaczy wielka symbioza z naturą, z wszechświatem – co to znaczy zobaczyć siebie w szerokim kontekście. Oni to w sobie zachowali i pielęgnują. Praktykują wdzięczność za każdy najdrobniejszy aspekt życia. Dziękują za wszystko wszystkim i wszystkiemu: Matce Naturze, Dziadkowi Wiatrowi, Babci Księżycowi, Słońcu (nie pamiętam w jakim rodzaju), Jezioru Atitlán, swoim Przodkom, swoim Bliskim, swoim Dalekim i sobie też. Powtarzają, że by żyć w harmonii, trzeba żyć w zgodzie z naturą.
Dużo mówili o tym, że wszyscy jesteśmy częścią tego samego świata, i o tym, że człowieczeństwo powinno się połączyć: ze sobą nawzajem, z naturą, ze wszechświatem. „Czas się połączyć” – ciągle słyszałam. Jest w nich tak wielkie zaufanie do natury, że nawet trzęsienie ziemi, jakich tam niemało, potrafią przetransformować w dobro. Jak? Nie potrafię wytłumaczyć. Ale widziałam, że i za te wstrząsy dziękowali. Są spokojni, pomimo żywej pamięci wielu lat prześladowań. Dużo w nich pokory. A pokora to drugi biegun ego.
Ludzie to nieskończenie małe punkciki w bezkresnym świecie. Ale czy tracimy na znaczeniu, przyjmując do wiadomości, że jesteśmy cząstką, a nie centrum wszystkiego, i że jednak nie wszystko od nas zależy? Czasem, gdy na tym swoim odludziu popatrzę w dal albo wysoko w gwiazdy, w nadzwyczajnej luksusowej ciszy, nachodzi mnie myśl, że już jestem blisko, że jak się dobrze wsłucham, to już raz na zawsze zrozumiem właściwą skalę wszystkiego, swoje miejsce w świecie i cel. Pogodzę się z realiami życia. Bo poczuję się w harmonii z czymś większym i starszym, w zgodności, w kręgu życia.
Tekst: Anna Maruszeczko
Artykuł pochodzi z 32. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep