Lach bez konia jak ciało bez duszy – głosi powiedzenie. Artystka Katarzyna Krzykawska pozostawiła na łące białego rumaka – pięknego, dumnego, takiego jak z muzeum. Aż pewnego dnia zniknął.

Wyglądał trochę, jakby pojawił się za sprawą uderzenia piorunem albo gdyby dzięki ingerencji nieziemskich sił nagle wyrósł spod ziemi. Otaczał go równie oślepiający biały krąg, coś w rodzaju symbolicznego postumentu godnego władcy nadbużańskich łąk. Najbardziej majestatycznie prezentował się o zmierzchu albo w szarym, burzowym świetle. W pełnym słońcu, za dnia, z pewnej odległości wyglądał zupełnie niewinnie i naturalnie, ot, koń, spacerujący nad rzeką.

Gdy w 2015 r. Katarzyna Krzykawska przygotowywała swoją pracę pt. „Koń a sprawa polska”, miała w głowie szereg treści, które chciała przekazać. Bo dumna, potężna istota jest z jednej strony wpisana w historię i narodową mitologię, z drugiej to zwierzę wykorzystywane do pracy, nieraz zupełnie bezwstydnie, co znajduje odbicie w porównaniu do konia pociągowego. Biały koń, jaśniejący na łące, ma w sobie również coś nierealnego, magicznego. Może uosabiać lęki, tęsknoty i fantazje.

Koń a sprawa polska

O co w tym chodzi, że patrząc na konia na łące odczuwamy nieraz irracjonalne zauroczenie? Dlaczego „kossaki” wszelkiej maści to obowiązkowy punkt programu każdego targu staroci od morza po Tatry?

— Gdy się nad tym zastanowimy, to pejzaż z koniem, w szczególności taki batalistyczny, jest symbolem polskiej historii. To pejzaż często idealizowany, o patriotycznych, romantycznych konotacjach, gloryfikujący przeszłość i walkę o wolność, jak byśmy jej nie rozumieli. To coś potężnego w naszym zbiorowym imaginarium, obecnego w malarstwie Kossaka, Grottgera, Brandta, w filmach Munka i Wajdy — tłumaczy artystka.

Jednocześnie chciała pokazać konia w sytuacji realnej, wręcz banalnej. To przecież zupełnie prawdopodobne, by zwierzę skubało spokojnie trawę na łące. Przez wieki towarzyszyło przecież naszej codzienności.

— Jeszcze całkiem niedawno koń był naturalnym towarzyszem Polaka: dla chłopa był maszyną do pracy, ale i żywicielem i przyjacielem; dla szlachcica głównie przyjacielem, a jak trzeba było, to i maszyną wojenną. Akurat figura konia w pewien sposób łączy historię pańską i chłopską — dodaje Katarzyna Krzykawska.

A ta współczesna jest często pełna resentymentów, żalów i kompleksów. Dla szlachcica koń był niczym luksusowe auto, dla chłopa – towarzyszem niedoli. Ma to swoje reperkusje. Odmiennym obyczajom transportowym towarzyszy bowiem przypisany status, co jest odczuwalne do dziś. „Jeździmy tak, jak jeździli panowie szlachta” – dowodził w kąśliwym tekście sprzed lat Samochodoza polonika Arkadiusz Pacholski: Szlachcic nawet wtedy, gdy jechał na drugi kraniec wioski na mszę, wiózł swoje litery konno (szlachcianka kolasą), podczas kiedy chłop na targ w odległym miasteczku człapał piechotą. Godność szlachecka nie pozwalała chadzać pieszo. (…) Jeśli plebejusz lub nawet herbowy podlejszego rodu wszedł mu w paradę, rugał go albo i chlastał nahajką. Czy takie zachowanie czegoś nie przypomina?

Rewolucja niewidzialnych

W tym samym roku, gdy biały rumak stanął nad Bugiem, ukazała się książka Andrzeja Ledera Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej. Jest poświęcona przemianom, które dokonały się w latach 1939–1956, gdy mentalność określoną przez wieś zastąpił miejski sposób życia, ale już sam sposób tej przemiany pozostał niezauważony. Filozof wskazuje na fakt, że tak jak niegdyś szlachta utożsamiała siebie z narodem kreując mity na swój temat (czyli jak to Sarmaci, potomkowie Gotów i Rzymian, podbili gorszą, lokalną ludność), tak dziś nowoczesne społeczeństwo utożsamia się z dawną szlachtą. Ludności wiejskiej jakby zupełnie w tej opowieści nie było. Gdy zaś największa siła społeczna jest pozbawiona adekwatnej tożsamości, całe polskie społeczeństwo gubi się w niedzisiejszych wyobrażeniach na swój temat, nie mogąc odpowiedzieć sobie na najprostsze pytanie: kim jesteśmy i kim chcemy być, dzisiaj, tu i teraz, oraz jutro? – pisze.

Dla Katarzyny Krzykawskiej, która sama o sobie mówi „dziewczyna ze wsi”, to pozycja ogromnie ważna, która potwierdziła jej artystyczne intuicje. — Miałam przeczucie, że coś się nie zgadza, że czegoś brakuje w tych wszystkich etosach, w historii, której byliśmy uczeni w szkole jako elementu edukacji na dobrego człowieka-Polaka. Nie pokrywało się to z tym, co odbieramy przez bebechy, na przykład będąc u dziadków na wsi. Z tych intuicji powstała moja praca — wyjaśnia.

Tematy tożsamości są dla niej niezwykle ważne. W 2010 i 2011 r. skupiła się na czerwieni, zestawiając maki służące do ozdabiania kapliczek z flagą i czerwoną farbą. Kilka lat później w podkrakowskim Kryspinowie stworzyła instalację z narzędzi rolniczych pożyczonych od okolicznych mieszkańców. Widły, kosy czy sierpy służące do prac polowych, w czasach wojennych stawały się bronią. Pomalowała je fluorescencyjną farbą, dzięki czemu w nocy jaśniały nienaturalnie i niespokojnie, trochę jak na scenie w teatrze.

Krajobraz surrealny

Epoksydowy model to ten sam, który kupują muzea, aby prezentować uzbrojenie, stroje czy aranżację bitewnych scen. W pewien sposób rumak przeniósł tę muzealność w przestrzeń przyrody, uruchamiając całą lawinę skojarzeń, zaczerpniętych z kultury i rozmaitych wyobrażeń, również na temat samej sztuki. Koń na tle kraj­obrazu jest to bowiem pewien wizualny kod, któremu podlegamy – od niego nie ma ucieczki. Tytuł pracy brzmiał wprawdzie poważnie, ale czy ona taka była? Sama historia sztucznego rumaka o kolorze nieziemskiej bieli może wydawać się niezłym żartem, zwłaszcza że nietrudno było uwierzyć w jego prawdziwość. Plastikowe zwierzę umieszczone w naturalnym dla siebie otoczeniu uderza swym absurdem, a jego obecność wywołuje znaki zapytania.

Koń Katarzyny Krzykawskiej, istota trochę nie z tego świata, a trochę z podręcznika historii, był swego rodzaju eksperymentem, sprawdzającym, co możemy w nim dostrzec, a żeby ułatwić to zadanie, artystka, ubrana w biały, roboczy kombinezon, symbolicznie oczyściła otoczenie pracy wapnem, stosowanym także do dezynfekcji. Biel przeniesiona z wnętrz chałup, ceremonii ślubnych i żałobnych stała się scenerią dla rozmyślań o tym, co nieobecne, zapomniane, wyparte. Ale i o tym, co cenne, tajemnicze i niezbadane. Koń stał się elementem surrealnego, poetyckiego pejzażu, który wciąż czeka na odkrycie.

Gdy na filmie z drona artystka zobaczyła, jak biały koń, zamiast dumnie stać, leży na łące, wspólnie z organizatorami zdecydowała, aby go tam pozostawić. Koń leżący na boku kojarzy się ze śmiercią, jednak równie dobrze mógł przecież spać, a może i śnić.

Tekst: Sylwia Hejno
Zdjęcie: Robert Pranagal, Jacek Dryglewski

Artykuł pochodzi z 33. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep