Żeby opowiedzieć o kredzie na Podlasiu, trzeba by napisać książkę. Bo to kopalina, która nie tylko wrosła w nadbużański krajobraz i dała chleb wielu pokoleniom mieszkańców Mielnika i Kornicy, ale też bywała przedmiotem sporów i fascynowała. Tak jest do dzisiaj.

Kreda jest wapienną skałą osadową – miękką i porowatą, o wysokiej zawartości węglanu wapnia (CaCO3) i bardzo drobnoziarnistej strukturze. Genetycznie złoża kredy występujące w Polsce – informuje Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy – można podzielić na: złoża kredy piszącej i złoża kredy jeziornej. Kreda, jakiej pokłady zalegają po dwóch stronach Bugu, to kreda pisząca. Jest ona pozostałością po wielkim zalewie morskim i toczącym się w nim życiu, a składa się głównie ze szczątków organizmów planktonicznych: kokkolitów i skorupek otwornic. W rejonie Kornicy i Mielnika nad Bugiem, na pograniczu województw mazowieckiego i podlaskiego, udokumentowane zostały 22 złoża tego typu.

— 83 miliony lat temu, w okresie kredy w erze mezozoicznej, rozpoczął się wiek zwany kampanem. Był to czas ekspansji zalewów morskich. Europa składała się wówczas z wielu wysp i wysepek. Zalew morski, który obejmował współczesne tereny nadbużańskie, sięgał aż po Ural — tłumaczy Adam Borowski z Mielnika, właściciel prywatnej wystawy geologicznej, pasjonat prehistorycznych dziejów ziemi mielnickiej. — Tu, gdzie dzisiaj jesteśmy, było dno głębokiego morza zasobnego w plankton, którego obumarłe szczątki utworzyły olbrzymie osady kredy piszącej. Na podstawie skamieniałości, które udaje się wydobyć z tych osadów, możemy poznawać różnorodność życia morskiego, ale też morskie i lądowe warunki klimatyczne tego czasu — wyjaśnia. I dodaje, że większe pole do popisu dają poszukiwaczom takich śladów okolice Mielnika.

Skarby na „Popówce”

Kornica znana była z wydobycia kredy już pod koniec XIX w. I była dla miejscowości ważna na tyle, że w tytule publikacji wydanej w 2009 r. umieścił ją wywodzący się z niej obecny biskup drohiczyński Piotr Sawczuk (Kornica – dzieje pisane krwią i kredą).

— Nasze pokłady kredy charakteryzują się tym, że są bardzo duże i położone bardzo płytko, w niektórych miejscach zaczynają się już pół metra pod ziemią. Z wydobyciem jej nie było zachodu – wystarczyło wbić szpadel i kopać — śmieje wójt gminy Stara Kornica Kazimierz Hawryluk. — Z opowieści starszego pokolenia wiem, że w trudnych latach powojennych na polu należącym do parafii tutejszy proboszcz, wiedząc, że tuż pod ziemią jest kreda, powydzielał ludziom po parę metrów kwadratowych gruntu. Na to pole mówiło się „Popówka”, ponieważ kiedy po powstaniu styczniowym parafię unicką przejęli Rosjanie, przemianowali ją na prawosławną i osadzili popa — wyjaśnia.

Kiedy w 1909 r. oficjalnie powołano tutaj parafię rzymskokatolicką, z biegiem czasu przejęła ona majątek parafii zawłaszczony przez parafię prawosławną. Na „Popówce” powstawały biedaszyby, przypominające studnie. Osoba na dole kopała kredę, wsypywała ją do kosza, druga, stojąca na górze, przy pomocy sznura wyciągała ją na powierzchnię. W okresie międzywojennym nie było domu, w którym nie trudniono by się wydobyciem kredy. Niestety, zdarzało się też, że niezabezpieczone ściany szybu zaczynały się nagle osuwać, co dla kopiącego kończyło się tragicznie.

Pokłady pieniędzy

Kazimierz Hawryluk zaznacza, że kreda, którą potocznie nazywano „gliną”, zawsze była dla mieszkańców wielkim dobrodziejstwem. Dawała chleb. — Ludzie handlowali tą kredą, gdzie się dało. Jeździli z nią nawet do Warszawy. Była potrzebna choćby do wapnowania ścian czy pieców itd. — dopowiada. A widok przypominających osełki masła gomółek kredowych suszących się na podwórkach był powszechny – tak w Kornicy, jak i w sąsiedniej Rudce. Z kredy wypalano też wapno – trudnili się tym Żydzi – służące jako budulec dla mieszkańców pobliskich miast: Łosic, Siedlec czy Białej Podlaskiej. W czasie I wojny światowej piece do wypalania wapna przejęli Niemcy, którzy podczas kolejnej wojny – przez Niemojki i Platerów – wywieźli setki ton kornickiej kredy.

Wydobycie „białego złota” na własną rękę ukrócone zostało w Kornicy w latach 50. XX w. Najpierw powstała Spółdzielnia Produkcyjna „Kreda”, która zajmowała się skupem kredy, a z czasem zaczęła też dzierżawić grunty od parafii mającej dostęp do najbogatszych złóż. Taki był początek Kornickich Zakładów Kredowych Przemysłu Terenowego, które później bazowały na znacjonalizowanym w 1955 r. gruncie należącym do parafii.

— Wydobycie szło non stop. Zapotrzebowanie nigdy nie malało. Z odkrywkowej kopalni kreda trafiała do zakładu przeróbki wstępnej. Stąd wychodziła już w postaci produktu mającego zastosowanie w przemyśle chemicznym, szklarskim, papierniczym, w rolnictwie i budownictwie. Kiedy jako dziecko po szkole biegłem do domu, zawsze widziałam wracających ze zmiany mężczyzn – jechali rowerami cali biali, jak posypani mąką — wspomina „tłuste lata” Kornickich Zakładów Kredowych wójt.

W nowych rękach

W 1961 r. załoga zakładu licząca około 120 osób po raz pierwszy uroczyście świętowała Barbórkę. Gorsze czasy zaczęły się po roku 1970. W latach 90. przedsiębiorstwo sprywatyzowano, co stało się początkiem jego końca.

— Zakład został sprzedany przez poprzedniego wójta na zasadzie ogłoszenia w sądzie upadłości. Uważam, że był to błąd i strata dla mieszkańców. Trzeba było spisać ugodę, wypuścić obligacje… — mówi Kazimierz Hawryluk. Tereny po kopalni zaczęły marnieć w oczach. Po paru latach zarośnięte chaszczami, z zalanymi wodą wyrobiskami, miały więcej wspólnego z pejzażem księżycowym niż pokładami złota, jak jeszcze parę lat wcześniej nazywano dawną „Popówkę”.

W połowie 2013 r. do urzędu gminy w Starej Kornicy wpłynęło pismo od nowego właściciela o wydanie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach i zgody na realizację przedsięwzięcia polegającego na wznowieniu eksploatacji złoża kredy piszącej „Kornica – Popówka”. w 2010 r. Omya Sp. z o.o. kupiła tereny kopalni w Kornicy. Wydobycie wznowiono w 2018 r. — Dzisiaj poza spółką Omya na terenie naszej gminy działają trzy mniejsze zakłady górnicze, będące w rękach polskich przedsiębiorców, które mają pozwolenie na wydobycie: Kredowe Zakłady w Kornicy, Koszelowskie Zakłady Kredowe oraz Kopalnia Kredy „Rudka II”. Kolejny inwestor wystąpił do nas z wnioskiem o zgodę na badania. Bo jadąc od strony Konstantynowa mamy pokłady ciągnące się pasem aż do Łuzek, tyle że są one na różnej głębokości — wyjaśnia wójt. Korzyści są oczywiste. — Całość procesu produkcji odbywa się transparentnie. Przedsiębiorstwa dają miejscowym pracę, a do urzędu gminy wnoszą stosowne podatki — stwierdza.

Nie tylko szkolna tablica

Firma, dzięki której do dawnej kopalni „na Popówce” wróciło życie, jest światowym potentatem wydobycia i przerobu kredy. Działa m.in. w Anglii, Belgii, Francji, w Rumunii, w Hiszpanii. W 1996 r. Omya wykupiła prywatyzowaną wtedy kopalnię w Mielniku. Ale to kopalnia w Kornicy jest największym kredowym zagłębiem, którym rządzi spółka Omya. Zarówno w Mielniku, jak i w Kornicy przy kopalniach spółki istnieją zakłady przetwórstwa. Jednak o ile mielnickie złoża kredy są już w dużym stopniu wyeksploatowane, po drugiej stronie Bugu w perspektywie przynajmniej kilkudziesięciu lat pracy nie zabraknie.

— Kreda wydobywana w Kornicy w stu procentach jest przetwarzana na naturalne nawozy granulowane, wykorzystywane w rolnictwie do regulacji pH gleby. Ich atutem jest duży udział węglanu wapna – powyżej 90 procent — wyjaśnia Rafał Bodek, kierownik kopalni kredy w Mielniku i Kornicy, zaznaczając, że przeciętny zjadacz chleba o zastosowaniu kredy wie mało, poza tym, że kojarzy ją ze szkolną tablicą. — A ma zastosowanie wszędzie. Gdzie się nie obejrzymy, potrzebna jest kreda: materiały budowlane, papiernicze, przemysł chemiczny, farmaceutyczny, kosmetyczny, ceramiczny, produkcji farb i lakierów, tworzyw sztucznych, rolnictwo, uzdatnianie wody, oczyszczanie powietrza ze spalin — wylicza.

Nie jest biała

Składając wizytę w odkrywkowej kopalni w Kornicy, mam okazję z bliska zobaczyć, jak dzisiaj odbywa się wydobycie kredy. Zgodnie z zasadą „safety first” ubrani w buty na solidnej podeszwie, kamizelki odblaskowe, kaski i okulary, ruszamy na teren kopalni. W odróżnieniu od wapieni czy marmurów, przy których eksploatacji stosuje się materiały strzałowe, kreda jest minerałem miękkim, dzięki czemu – dowiaduję się na początku tej niecodziennej wycieczki – w jej wydobyciu wystarczą proste metody rolnicze.

— Eksploatacja jest sezonowa, ponieważ nasze złoża kredy charakteryzuje dość wysoki poziom wilgotności w depozycie wynoszący ponad 20 procent. Zimą eksploatacja jest nie tyle niemożliwa, co wymagałaby zupełnie innych metod, a wysuszenie mokrego surowca wiąże się z kosztami. W miesiącach letnich, gdy świeci słońce i wieje wiatr, wilgotność w gruncie spada do kilkunastu procent, dlatego wtedy staramy się uzyskać jak najwięcej kredy i wysuszyć ją w naturalny sposób. Jest ona bardziej sypka, łatwiej się transportuje, a suszenie nie stwarza problemów — wyjaśnia Rafał Bodek, kiedy dochodzimy do wałów otaczających ogromną nieckę, głęboką na jakieś 15 m. Żółtawa barwa jej gładkiego jak stół dna i zwężających się ku dołowi ścian w pełnym słońcu bije w oczy, przekonując, że „kreda” wcale nie jest biała… — Eksploatacja uzależniona jest od geometrii terenu. Stosujemy się do tzw. planu ruchu, zgodnie z którym musimy m.in. zachować statyczność skarp, żeby się nie osunęły. Dlatego kolejne poziomy wydobycia wytyczają poziome tarasy — tłumaczy mój przewodnik dodając, że co roku kopalnia przechodzi kontrolę Urzędu Górniczego.

Najprościej pod słońcem

Eksploatacja zaczyna się zwykle w kwietniu i trwa do października. Zapas surowca musi być solidny, ponieważ produkcja w zakładzie granulacji trwa przez cały rok. — Gdy pada deszcz, złoże jest miękkie, sprzęt grzęźnie, ślizga się – wjechać da się zawsze, ale już wyjechać niekoniecznie — tłumaczy Rafał Bodek, wyjaśniając, że praca przy kredzie zawsze uzależniona jest od pogody. Z tego też względu nie da się określić, ile kredy wydobywa się dziennie.

Już na pierwszy rzut oka widać, że w kopalni ręcznie nie robi się dzisiaj nic. Po dnie niecki kręci się spycharka. Ciągnie za sobą zrywak, który wydrapuje ok. 20-centymetrową warstwę kredy. Gdy przeschnie na słońcu, zostanie rozdrobniona przy pomocy zwykłych bron talerzowych z ciągnikiem.

Niedaleko nas wywrotka z urobkiem z poprzedniego dnia z hałasem wspina się na potężną pryzmę żółtawej kopaliny. — Kreda ma to do siebie, że złożona w hałdy zachowuje swoje parametry. Jeżeli w chwili składowania jest sucha, pozostanie sucha przez całą zimę; nie zamoknie — podpowiada mój przewodnik z uwagą, że wilgotność w hałdzie zostanie utrzymana na tym samym poziomie jak w czasie eksploatacji. Inaczej jest w Mielniku, gdzie kopalnia jest dużo głębsza, co ogranicza ekspozycję pozyskanego materiału na słońce. To dlatego jest on wywożony do wysuszenia poza teren urobiska. Przechodząc obok hałdy, udało mi się wypatrzyć krzemień jakby otulony kredą i kilka rdzawożółtych „strzałek piorunowych”, tj. pozostałości belemnitów, świadczących o tym, że dawniej rządziło tutaj ciepłe morze. Z punktu widzenia wydobywcy takie okazy, choćby najpiękniejsze, są złem koniecznym i najzwyczajniej zaśmiecają wydobywany surowiec.

Konkurencja? Brak

Z szosy prowadzącej z Łosic do Kornicy dobrze widać hałdę kremowej kopaliny wyraźnie odcinającej się na tle lasu po prawej stronie trasy. — Złoża kredy w Rudce bardzo długo nie były ujęte w oficjalnych zestawieniach górniczych dotyczących złóż kopalin w Polsce. Dlatego nie jest żadną tajemnicą, że jeszcze za komuny z kredy żyli tutaj wszyscy. Całe rodziny robiły w kredzie „na dziko”. Wilgotną kredę po przewiezieniu wozem na podwórko wkładano do form zbitych z kawałków desek i na specjalnych podestach zostawiano do wysuszenia. Z opowieści moich dziadków wiem, że w latach 50–60. zapotrzebowanie na „glinę” było ogromne. Jeździli z nią do różnych miast, m.in. do Radzynia Podlaskiego, i sprzedawali — mówi Marek Sadowski, właściciel kopalni „Rudka II”, działającej od 2002 r. Do dzisiaj we wsi pozostały ślady po piecach, w których na początku XX w. Żydzi wypalali wapno z kredy. Przetrwały też wspomnienia.

Pytany o początki swojej kopalni, Marek Sadowski zaznacza: fakt, że wcześniejsze pokolenia jego rodziny parały się kopaniem kredy, nie oznacza, że było mu łatwiej zaistnieć w branży górniczej. — Musiałem kupić grunt, maszyny, zdobyć uprawnienia do ich obsługi, nauczyć się nowoczesnej technologii wydobycia kredy. Ale najtrudniej było wejść na rynek. Dwadzieścia lat temu nikt nie myślał o wapnowaniu gleby, gospodarka była słaba. Ruszyło się dopiero, jak weszliśmy do Unii i popłynęły dopłaty do rolnictwa. Jeszcze dzisiaj niektórzy rolnicy próbują mnie przekonać, że wapnowanie pola niczego nie daje… Może nie mają wiedzy, może mówią to z przekory? — śmieje się Sadowski. Bo nie zmienia to stanu rzeczy: popyt na kredę w rolnictwie rośnie z roku na rok.

Rytm pracy także w małej kopalni wyznacza pogoda. — Pracujemy sezonowo, ale ze względu na ocieplenie klimatu praktycznie cały rok jest co robić — mówi właściciel kopalni „Rudka II”. Dzieli się też spostrzeżeniem, że największym stereotypem, z jakim się spotyka, jest postrzeganie właścicieli kopalń kredy w gminie jako konkurencji. — Mimo że działamy obok siebie i tak nie jesteśmy w stanie zaspokoić potrzeb rynku, dlatego nie ma mowy o jakiejkolwiek rywalizacji. „Omya ruszy, to ciebie wykosi” – słyszałem kilka lat temu. Ja od początku byłem dobrej myśli, że nikt mi nie zagrozi. Powiem szczerze — żyjąc „w cieniu” większego zakładu, te mniejsze skorzystały, ponieważ to Omya rozreklamowała kornicką kredę — dopowiada.

To dopiero historia

Początki wydobycia kredy w Mielniku giną w mrokach historii. Źródła pisane wskazują na wiek XVI w., ale nie jest wykluczone, że pozyskiwano ją znacznie wcześniej. Można spotkać się z teorią, że sama nazwa ‘Mielnik’ etymologicznie pochodzi od staro­ruskiego ‘mieł’ – kreda. Potwierdzić ją, a wykluczyć wcześniejszą, wiążącą nazwę Mielnika z młynami usytuowanymi na Bugu, mają badania archeologiczne prowadzone w 2017 r. w rejonie dawnego rynku miejskiego. Wynika z nich, że tzw. wychodnie litej kredy w średniowieczu były widoczne gołym okiem – musiały zwracać uwagę każdego, także podróżnych. To, co dzisiaj je przykrywa, to nawarstwienia powstałe przez wieki. Wypalanie wapna z kredy wymagające dużych ilości materiału opałowego było zakrojone na tak dużą skalę, że przyczyniło się do znacznego zubożenia Puszczy Mielnickiej.

W XX w. pozyskiwanie materiału budowlanego, bo głównie w tym celu kopano kredę, było tak powszechne, że nawet gdy w 1954 r. ruszył państwowy zakład, nie zaprzestano kopania. — Były ku temu warunki, bo kreda „wychodziła” na powierzchnię na naszych podwórkach, w ogródkach — mówi Adam Borowski, którego dziadek – Paweł Terpiłowski – kredę wyciągał jeszcze ze skarpy nad samym Bugiem.

W najlepszych latach mielnicka kopalnia, suszarnia i przemiałownia zatrudniały do 140 osób – także kobiety, które zajmowały się głównie pakowaniem wysuszonej w piecu kredy do papierowych toreb. Chociaż praca była ciężka – bo na początku surowiec kopano ręcznie, kilofami, łopatami, z pomocą drewnianych klinów wbijanych w skałę – kreda dawała ludziom coś więcej niż tylko zarobek. Do dzisiaj wspomina się kino „Górnik”, które pełniło rolę domu kultury, i spotkania z okazji Barbórki.

Tak rodziła się pasja

Odkrywkowa kopalnia kredy w Mielniku mieści się dzisiaj pod adresem „ul. Biała”, za to kierując się na ulicę Dubois, dojedziemy do tarasu widokowego, z którego dobrze widać kilkakrotnie większą niż w Kornicy nieckę. Do powstania „białej dziury w ziemi” – bo z takimi opisami kopalni można spotkać się w internecie – przyczyniło się kilka pokoleń mielniczan.

— Mój ojciec pracował już w kopalni, a pod koniec lat 70. ub. wieku zatrudniłem się tutaj i ja — mówi Adam Borowski, pokazując duże czarno-białe fotografie na tle hałdy kredy ze świadomością, że mają dzisiaj wartość dokumentalną. Pracował jako mechanik, przy maszynach. Z czasem wnikliwiej zaczął obserwować urobek, w którym co i rusz udawało się wypatrzeć coś ciekawego, ślady dawnego życia: odbite w kredzie kształty roślin, muszle o niezwykłych formach, zęby, fragmenty kości, oryginalne kształtem i barwą kamienie, narzędzia z krzemienia. Zaczął je zbierać i przynosić do domu, nie wiedząc jeszcze, że to zaczątek prawdziwej kolekcji, która 40 lat później stanie się wystawą. Od 2019 r. czeka na zwiedzających w niewielkim budynku na posesji Adama Borowskiego przy ul. Sadowej 33. Niektórzy nazywają je – wcale nie na wyrost – muzeum geologicznym. Składają się na nie prawdziwe skarby, umieszczone obecnie częściowo w gablotach, częściowo na powietrzu. Ich poszukiwanie i wydobywanie z mielnickiej ziemi stało się pasją Adama Borowskiego – i trwa po dziś dzień.

Kopalnia wiedzy

Zwykłe hobbystyczne zbieractwo, bo od tego wszystko się zaczęło, z biegiem czasu zaczęło nasuwać pytania i zrodziło głód wiedzy: co działo się na ziemi mielnickiej tysiące, miliony lat temu? Co tak naprawdę kryją skamieliny? Jak doszło do ich powstania? — Żeby w latach 80. poczytać o paleontologii, nie wystarczyło pójść do biblioteki czy do księgarni. Trzeba było prawdziwej determinacji, żeby dotrzeć do fachowej literatury dającej wiedzę z pogranicza geologii i paleontologii i pojęcie o tym, co znajdowałem — wspomina Borowski.

Zebrane na wystawie skarby sprzed milionów lat ilustruje m.in. zdjęcie rozświetlonej słońcem plaży z żółtym piaskiem i ścianą palm. — W epoce eocenu, około 56 milionów lat temu, panowało tutaj wieczne lato. Dzięki temu zdjęciu możemy sobie wyobrazić krajobraz tropikalnego klimatu, który zadomowił się tutaj na jakieś 7 milionów lat: ciepłe morze, spienione fale bijące o brzeg plaż, dużo soczystej zieleni — opisuje, wskazując na „dowody” złożone w gablocie: zęby wielkich ryb i rekinów, szkielety koralowców czy różnych rodzajów gąbek. Może też pochwalić się skamieniałym orzechem kokosowym, stanowiącym kolejne potwierdzenie obecności tropikalnego klimatu w tej części Podlasia. Przy takich znaleziskach najczęściej spotykane formy, jakimi są fragmenty belemnitów – prehistorycznych krewnych obecnej kałamarnicy, uważane dawniej za materialne pozostałości „piorunów” – wydają się całkiem pospolite.

Mielnickie El Dorado

Małe i duże muzea historii naturalnej na świecie posiadają wielkie bogactwa zbiorów przyrodniczych i geologicznych. Z malutkich okruchów skamieniałości czy z wielkich szkieletów organizmów odczytywana jest historia Ziemi. Ziemia Mielnicka, a także moja wystawa jako malutkie miejsce na mapie świata, wplata się w ciąg wydarzeń sprzed tysięcy, a nawet milionów lat, dokładając mały „kamyk” do budowy wielkiej opowieści o planecie Ziemia – pisze na face­bookowym profilu „Wystawa geologiczna skarbów Ziemi Mielnickiej” Adam Borowski, zachęcając do odwiedzenia jego ekspozycji. Zamieszczone tutaj zdjęcia dają przedsmak spotkania z odkryciami, które stały się udziałem jej autora.

A pole do działania wciąż jest duże. Tym bardziej że poza naturalnymi wytworami tego terenu tkwiącymi ciągle w pokładach kredy, na ziemi mielnickiej można odnaleźć ślady obecności lądolodu, który ze Skandynawii przywędrował tutaj 140 tys. lat temu i ukształtował falisto-pagórkowaty krajobraz urozmaicony wzgórzami morenowymi, który współcześnie do Mielnika przyciąga turystów. — Lodowiec przyniósł mnóstwo takich „prezentów”. Należą do nich m.in. głazy narzutowe, jakich tutaj sporo. Ale również skamieliny i piękne okazy kamieni — śmieje się Adam Borowski, zaznaczając, że w Kornicy takich się nie uświadczy. Równie chętnie opowiada o szczegółach swojej kolekcji, jak dzieli się wiedzą paleontologiczną. Zdobyte doświadczenie pozwala mu dzisiaj czytać w ścianie kopalni – fachowo nazywanej profilem kopalni – jak w książce. Naprawdę warto posłuchać.

Kreda się nie kończy

Od początku zgłębiania tematu złóż kredy na Podlasiu nie opuszcza mnie refleksja, że przecież eksploatowane intensywnie od tylu lat bogactwo kiedyś musi mieć kres. Wątpliwości rozwiewa „Bilans zasobów złóż kopalin w Polsce” według stanu na koniec 2021 r., opracowany przez Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy (geo­portal.pgi.gov.pl). Z zestawienia wynika, że zasoby bilansowe kredy piszącej na koniec 2021 r. wynosiły w Polsce 35 752 mln ton. W 2021 r. eksploatowano dziewięć z nich, a wydobycie wyniosło ogółem 0,258 mln t kredy piszącej.

Zasoby geologiczne bilansowe złóż na Podlasiu należących obecnie do spółki Omya wynoszą: na stanowisku Kornica–Popówka – 8640 tys. ton (przemysłowe 7680), przy wydobyciu rocznym 114 tys. ton; w Mielniku – 2449 tys. ton, przy wydobyciu 67 tys. ton. Dla porównania: pokłady przemysłowe kredy w kopalni „Rudka II” to 192 tys. ton, a wydobycie – 8 tys. ton.

Jakiekolwiek złudzenia rozwiewa wykres wielkości pokładów kredy w Polsce oraz wysokość rocznego wydobycia: surowca długo jeszcze nie zbraknie.

Po dwóch stronach Bugu

Historia wydobycia kredy w Kornicy aż prosi się o upamiętnienie. Jest ciągle żywa, chociaż ubywa ludzi pamiętających najdawniejsze czasy związane z wydobyciem surowca prymitywnymi metodami. Temat jest ciągle nośny, o czym świadczy chociażby powołanie w 2010 r. Stowarzyszenia Kreda, skupiającego się głównie na celach społecznych. Pytany o to, czy nie zabiegano o stworzenie muzeum, izby pamięci czy jakiejś innej formy utrwalenia tradycji, wójt rozkłada ręce. — Czy do dzisiaj przetrwały jakieś pamiątki, narzędzia, zdjęcia? Wątpię. Po za tym jak to utrzymać? Był pomysł, żeby utworzyć muzeum krzemienia, ale też upadł — tłumaczy.

Pytany o możliwość zwiedzenia kopalni, Rafał Bodek przyznaje, że po wznowieniu wydobycia zorganizowano dni otwarte, w ramach których zakład gościł uczniów z miejscowej szkoły. Znalazłoby się więcej chętnych do odwiedzin, ale organizacja takiego eventu nie jest prosta ze względu na specyfikę kopalni – obecność ciężkiego sprzętu, ruch maszyn itd.

Urząd gminy Mielnik wykorzystał rozległe wyrobisko górnicze jako atrakcję turystyczną, budując od strony ulicy Duboisa taras widokowy. Przed wejściem na zadaszoną platformę, z której dobrze widoczna jest niecka i trwające tutaj prace, można zapoznać się z informacjami o kopalni umieszczonymi na tablicy edukacyjnej, obejrzeć zdjęcia i przyjrzeć się ustawionym nieopodal zabytkowym wagonikom, jakimi dawniej, zaprzęgając do nich konie, transportowano urobek. Rzut oka na kopalnię przede wszystkim koryguje wyobrażenie o tym, czym jest i jak wygląda kopalnia odkrywkowa.

W 2021 r. Gminna Biblioteka Publiczna w Mielniku w partnerstwie z Zespołem Szkół im. Unii Mielnickiej w Mielniku opublikowała sporych rozmiarów broszurę zatytułowaną Białe bogactwo Mielnika — ocalić od zapomnienia. Zawiera ona wywiady z osobami pracującymi przed laty w zakładach kredowych, w różnych działach, bądź z ich bliskimi. Przeprowadziła je grupa 12 uczniów. Publikacja – wydana, jakżeby inaczej, na kredowym papierze – opatrzona została zdjęciami wykonanymi zarówno współcześnie, jak też archiwalnymi, i stanowi część większego projektu, którego celem było przybliżenie młodzieży dziejów wydobycia i produkcji wyrobów kredowych na terenie Mielnika.

Historię kredą pisaną popularyzuje też Adam Borowski. W jednym z postów na swoim facebookowym profilu przekonuje: Podczas gdy inni poszukują pociągu ze złotem, my na wyciągnięcie ręki mamy skarby, które stanowią swoiste „złoto” ziemi mielnickiej. Znaleziska z mojej kolekcji są potwierdzeniem tego, jak wielką wartość historyczną i geologiczną posiada ta okolica.

Krok na południe

Niezwykłe spotkanie z kredą może przeżyć każdy, kto wybierze się do Chełma. Znajdują się tutaj zasoby kredy o podobnych walorach, tj. o wysokiej zawartości węglanu wapnia, jak te w Mielniku i Kornicy, tyle że jej wydobycie jest tutaj ukierunkowane na przemysł budowniczy. Od 1926 r. kreda wydobywana jest na skalę przemysłową. Początkowo wożono ją do cementowni w Rejowcu. Dzisiaj w większości trafia do Cementowni Chełm. Rocznie, jak czytamy w „Bilansie zasobów złóż kopalin w Polsce”, wydobywa się tutaj prawie 2,5 mln ton kredy piszącej, przy czym wielkość zasobów przemysłowych to 176,6 mln ton. Ich ogrom oddaje zdanie „Chełm na kredzie stoi”, jakie powtarza się najczęściej na portalach i forach turystycznych. I nie kłamie – o czym można przekonać się naocznie, zwiedzając Chełmskie Podziemia Kredowe. To niespotykany nigdzie indziej labirynt podziemnych korytarzy wykutych w skale kredowej, na której usytuowane jest miasto. Ciągną się one na kilku kondygnacjach. Korytarze utworzone z połączenia wybierzysk kredowych liczą łącznie ok. 40 km.

Jak szwajcarski ser

Opisy wydobycia chełmskiej kredy pozyskiwanej od ok. XIII w. przypominają te, które zachowali w pamięci mieszkańcy Mielnika i Kornicy. W XVII w. w księgach grodzkich odnotowano, że na 100 domów aż 80 miało tzw. szyje murowane, tj. zejście do podziemi, zwykle bezpośrednio w piwnicy. Kredę, która z Chełma trafiała jako budulec m.in. do Krakowa, pozyskiwano nie tylko kopiąc w głąb, ale też drążąc tunele. Z czasem zaczęły się one łączyć. Są dowodem nie tylko ludzkiej przedsiębiorczości – w czasie wojen czy najazdów kredowe lochy służyły jako najlepsza kryjówka.

Na początku XX w. władze miejskie ukróciły proceder kopania na własną rękę, uznając, że sieć podziemnych korytarzy zagraża miastu. Nie zmieniło to faktu, że skała pod Chełmem przypominała ser szwajcarski. Górnicza przeszłość o uwagę upomniała się na przełomie lat 60. i 70., kiedy zapadł się fragment ul. Lubelskiej, a jeden z korytarzy zawalił się pod ciężarówką. Do zabezpieczenia wyrobisk ściągnięto wówczas górników ze Śląska, a część podziemnych wykopów przystosowano do potrzeb turystycznych. Na początku 1995 r. kompleks wywierzysk górniczych znajdujących się pod Starówką w Chełmie został wpisany do rejestru zabytków województwa chełmskiego.

Wędrówki w kredowej skale

Trasa turystyczna w obecnej postaci powstała w 1985 r. Można dyskutować ze stwierdzeniem, że to dzisiaj największa atrakcja Chełma, ale liczba turystów mówi sama za siebie. Jeżeli ktoś miał okazję zwiedzać neolityczną kopalnię krzemienia pasiastego w rezerwacie Krzemionki Opatowskie (woj. świętokrzyskie), a na mnie zawsze robi ona wielkie wrażenie, można powiedzieć, że doświadczył tylko namiastki przygody, jaką można przeżyć w Chełmie. Kredowy szlak liczy ok. 2 km i biegnie na głębokości 40 m pod ziemią. Wejście do podziemi znajduje się w skarpie poniżej kościoła pw. Rozesłania św. Apostołów przy ul. Lubelskiej 55a. Trasa prowadzi przez trzy kompleksy korytarzy w pobliżu kościoła i pod rynkiem staromiejskim. Odbywając niezwykłą wycieczkę w czasie (z oczywistych względów nie polecamy jej osobom cierpiącym na klaustrofobię), historię wydobycia kredy w Chełmie poznamy dzięki przewodnikom, a także kolekcjom narzędzi, wystawom geologicznej i archeologicznej. No i duchom, które zwykle kryją się w podziemiach… 

Tekst: Monika Lipińska
Zdjęcia: Jacek Dryglewski

Artykuł pochodzi z 34. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep