Jej pasja zrodziła się z prostej obserwacji świata. Wizerunki ptaków na jedwabiu, które tworzy Zofia Leszczyńska z Radzynia Podlaskiego, zachwycają subtelnością rysunku i realizmem. Obcując z nimi, mamy wrażenie uczestnictwa w wyjątkowym misterium, jakim jest królestwo skrzydlatych. Ptaki to wspomnienie jej dobrego dzieciństwa na wsi i hołd oddany naturze.
Wola Chomejowa w powiecie radzyńskim – gdzie w 1949 r. urodziła się Zofia Leszczyńska, a gdzie jej przybyły z Holandii prapradziad był ogrodnikiem w folwarku – to piękne miejsce. Na łonie natury można było obserwować zmieniające się wraz z porami roku rośliny, ptaki, motyle… Pójść na wzniesienie porosłe macierzanką i rozchodnikiem, gdzie leżał kamień, i położyć się w słońcu. Wtedy ulatywały wszystkie troski, bo to miejsce dawało ukojenie. Wspomina je jako najwspanialszą przestrzeń, a to odczucie błogości pozostało z nią do dzisiaj. Mimo że Wola Chomejowa leży tylko 15 km od Radzynia Podlaskiego i kamień na pewno jeszcze jest, choć minął ten czas, miejsce pozostało w jej pamięci albo raczej wrysowało się, jak wszystkie dziecięce rysunki, które powstały na wsi, a po których nie ma innego śladu jak we wspomnieniach.
Przyjaźń z krukiem i niechęć do gęsi…
Na wsi można było zaprzyjaźnić się z krukiem, który miał gniazdo nieopodal domu, a który natychmiast sfruwał, kiedy Zofia wychodziła na podwórko. — Siadał na płocie i próbował ze mną „rozmawiać” — opowiada malarka. Trudniej zaś było jej polubić gęsi, które musiała paść od rana, jak każda wiejska dziewczynka. Mama budziła ją około 6.00–7.00 – ale dla niej był to blady świt – i upominała: „Zosiu, wstawaj, bo gęsi rozniosą kurnik”. I chociaż chciało się jej spać, to trzeba było iść z gęsiami na pobliską łąkę. Po drodze musiała je jeszcze pilnować, żeby nie wpadły w kapustę czy sałatę i nie narobiły szkody. Później, jak podrosła, pasła krowy. I wtedy też obserwowała otaczający ją świat… — Bo co można było wtedy robić? — pyta Zofia Leszczyńska. — „Patrzeć i czytać”.
Gdy gęsi albo krowy pasły się, obserwowała florę i faunę, która była w zasięgu wzroku: podpatrywała dzikie rośliny na łące, robaki w trawie, fruwające motyle, jaszczurki wygrzewające się w słońcu, a przede wszystkim ptaki, których na wsi była wielka obfitość. Budziła ją kukułka, były wilgi, jaskółki na drutach, wróble w stodole, bociany w gnieździe, kruki, kury w kurniku… — Byłam zaprzyjaźniona z ptakami. Zachwycały mnie swoim pięknem. Każdy był inny i każdy miał swój charakter, jak ludzie — wspomina.
Dziecięce rysowanie na „wszystkim”
Rysować zaczęła będąc jeszcze dzieckiem. — Malowałam, czym się dało i na czym się dało: patykiem na piaszczystych drogach, kredą na ścianach stodoły i brogu, będąc prekursorką murali na drewnie, określanych dzisiaj jako drewnale — śmieje się. — Nie wolno mi było tylko rysować na ścianie domu. Powierzchnia drewna na stodole z bali od strony południowej była wygrzana od słońca, wygładzona wiatrem i deszczem, tam były najładniejsze deski. Dobrze się po niej rysowało kredą, cegłą… Jak tata przyniósł kredę z kościoła w święto Trzech Króli, by nakreślić inskrypcję K + M + B, to potem używałam tej kredy — dodaje. Nie było wtedy czym rysować, ale zdarzyło się raz, że rodzice kupili jej w mieście kredki i blok. Oglądała je długo i nawet wąchała, zanim zdecydowała się zrobić z nich użytek. Wykorzystywała też papierowe worki, składające się z trzech warstw – ta środkowa nadawała się do rysowania ołówkiem. Można było jeszcze rysować na obrzeżach gazety „Gromada – Rolnik Polski”.
Rysowała, co jej przyszło do głowy: zwierzęta, które znała, ludzi, rodziców, bawiące się dzieci. Jej ówczesną twórczość można nazwać efemeryczną, ponieważ nic po niej nie pozostało. Rysunki były zmywane przez naturę i czas…
Czy zdolności odziedziczyła po którymś z rodziców? Trudno powiedzieć… — Tata był majsterkowaty; co trzeba, to robił: grabie, ławę, kołyskę, stół, strugał nam koniki i pajace. Mama, jak wszystkie kobiety kiedyś, tkała na krosnach kilimy, płótno lniane i chodniki pasiaste, szyła nam sukienki, pościel. Jeśli czas pozwolił, czytała książki. Była wyjątkowa — podkreśla pani Zofia.
Po szkole podstawowej chciała rozwijać swoje zdolności w liceum plastycznym, ale artyści kojarzyli się z lekkoduchami, więc wysłano Zofię do Liceum Ogólnokształcącego w Radzyniu Podlaskim. Później przez 19 lat uczyła plastyki i wychowania technicznego. Wiedziała, że z braku możliwości przygotowania się do egzaminów artystycznych nie miałaby szansy, by dostać się na ASP, ale by podnieść swoje kwalifikacje, studiowała w latach 1967–1975 kierunki pedagogiczno-artystyczne w Radomiu oraz Lublinie (na Uniwersytecie im. Marii Curie-Skłodowskiej).

Jak namalować ptaka
Najbardziej lubi malować ptaki, które określa jako ożywioną „Bożą biżuterię”. — Ptaki są piękne z natury, jest ich cała rozmaitość, dodają urody światu zarówno upierzeniem, jak i śpiewem — tłumaczy malarka. Trudno sobie wyobrazić wiosnę bez skowronków, pełnię lata bez słowików, żalu za odlatującymi jesienią żurawiami, zimę bez zahartowanych sikorek albo przylatujących stadami gili i jemiołuszek… Ptaki to wspomnienie jej dobrego dzieciństwa na wsi i hołd oddany naturze.
Malując ptaka, najpierw robi szkic delikatną farbą, a potem maluje oko. — Oko jest najważniejsze, bo tak jak u ludzi, oczy to lustro duszy. Kiedy je namaluję, to już wszystko widzę i wiem, co powinno być dalej, jaki ptak ma mieć charakter i jak rozplanować go na określonej powierzchni — wyjaśnia artystka. Kiedyś malowała ptaki fantastyczne, które podsuwała jej wyobraźnia, ale potem uznała, że natura stworzyła coś tak doskonałego, że człowiek, choćby się bardzo starał, nie jest w stanie jej dorównać. Zofia Leszczyńska dodaje do każdego ptaka coś od siebie i lubi naznaczać każdego swoim rysem, by był prawdziwy i nieprawdziwy jednocześnie. — Ptak nie zapozuje — śmieje się. Artystka malując najczęściej posługuje się albumami lub opisami, ale przecież zna te ptaki z obserwacji, przygląda się tym, które przylatują do ogrodu: ziębom, wróblom, wronom… Maluje te z ojczystej ziemi – pliszki górskie, zimorodki, pardwy górskie, swojskie koguty, „tylko nie gęsi” – zastrzega, ale także egzotyczne perliczki, bażanty himalajskie… Przypatruje się gatunkom, które są w pobliżu – wystarczy wyjrzeć przez okno. W przeszłości jej malarski repertuar wzbogacały kwiaty, motyle i anioły. Pojawił się też temat „macierzyństwo Boże” z różnymi ujęciami Matki Boskiej, której nadawała rysy matki i najmłodszego brata jako Jezusa. Ale do ptaków zawsze wraca, są jej numerem jeden. I nigdy nie maluje ich w tej samej pozie.
Technikalia
Ulubionym materiałem artystki jest jedwab, ale zdarza się jej też tworzyć na desce, papierze, a nawet kamieniu. Zaprojektowała także i wymalowała drewniane ptaki, które wyrzeźbił jej mąż Marek. Maluje najwyżej dwa ptaki na miesiąc. — To nie jest przecież hurtowa produkcja — zastrzega. Po ukończeniu stawia obrazek na kominku i zastanawia się, co jeszcze zmienić. Do malowania na jedwabiu używa farb akrylowych.
Gdy wychowywała trójkę dzieci: Dominikę, Kamilę i Łukasza – z których jest bardzo dumna – szukała możliwości zarobkowania. Malowała na płótnie i sprzedawała własnoręcznie zaprojektowane serwetki. Szydełkowała obrusy, dziergała na drutach poncza, sukienki, haftowała. Kiedy dzieci podrosły, mogła wrócić do malowania. Mąż Marek tworzył zawodowo, ona także chciała realizować swoje pasje. Zaczęła więc malować na płótnie, desce, jedwabiu, i tak już zostało do dzisiaj.

Wystawy Pani Zofii
Wybrane prezentacje z udziałem jej prac to: wystawy indywidualne w Galerii „Oranżeria” w Radzyniu Podlaskim, w ośrodkach kultury w Lublinie i Międzyrzecu Podlaskim, w Galerii Teatralnej w Siedlcach; liczne wystawy rodzinne z mężem Markiem, córką Kamilą i synem Łukaszem w Radzyniu, Warszawie czy Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej; wystawy poplenerowe w „Muzycznej Owczarni” w Jaworkach, Uhrze i Holi. W 2008 r. wzięła udział w Salonie Ilustratorów w Bolonii. W 2018 r. została dostrzeżona i wyróżniona na Ogólnopolskim Biennale Twórczości Plastycznej Nauczycieli w Lublinie, a dwa lata później – uhonorowana tam nagrodą specjalną. Na początku tego roku Zofia Leszczyńska przygotowała wystawę towarzyszącą spotkaniu „Tradycje dworów szlacheckich” w Muzeum im. Józefa Ignacego Kraszewskiego w Romanowie.
Kolorowego ptaka marzeń można zamówić, ale Pani Zofia nie lubi pracować na zamówienie, bo np. ktoś chce zimorodka, a ona w tym momencie ma ochotę malować wronę. — Nie wiem, od czego to zależy. Może od tego, co mi w duszy w danej chwili gra, jaki ptak do mnie przemówi — wyznaje.
Tekst: Małgorzata Jaszczołt
Zdjęcie: Jacek Dryglewski
Artykuł pochodzi z 35. numeru Krainy Bugu.
Wszystkie numery Krainy Bugu w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: https://krainabugu.pl/sklep/