Co teraz? Co z tym zrobić? Czy poeta kpi z ofiar wojny i szarga narodowe świętości? Czy jego wiersz jest przejawem nihilizmu? A może na odwrót? Może poecie chodzi o to, by pokazać, jak bardzo bezradne i nieadekwatne – wobec tego, co się wydarzyło – są słowa i gesty, po które sięgamy? Niezwykły i niepokojący jest ten „melanż skowytu z szyderstwem”…

Otwieramy niewielką książeczkę, a tam:

W skośny stół z matowej czerni
księżyc wylał płytką rzeką
szumią ciszą w szklany werniks
gwiazdy spadłe niedaleko

w gęstej nocy jak w akwarium
płyną długie, śliskie ryby
uliczkami gęstych podwórz
szyby szorstką łuską wybić

gładzi zwilgłe srebrem ściany
płynnych łysków miękki natłok
i na stole rozślizganym
czarny piesek gryzie światło.

Cóż takiego się tutaj stało? – mamy ochotę zapytać. Blask księżyca wpadł przez okno, oświetlił na chwilę stół i stojące na stole akwarium. A jednak właśnie takie pospolite doświadczenie uruchomiło cały ciąg skojarzeń. Wprawiona w ruch wyobraźnia wydostała się na zewnątrz, uwolniła uwięzione w naczyniu ryby, przemierzyła z nimi nocne miasto, a następnie wróciła do pokoju wciąż oświetlonego księżycowym światłem. Dwanaście krótkich linijek wystarczyło, by odbyć tę szaloną podróż.

Przy okazji możemy obserwować coś jeszcze: jak język musi nagiąć się do wizji, ująć ją w karby rytmu, jak przy tym zaczyna szumieć, szeleścić i bełkotać. Ileż tu „sz”, „s” i „ś”, ileż razy zjawia się „ł”, wcale niełatwe do wymówienia w takim zagęszczeniu (spróbujcie powiedzieć szybko: „płynnych łysków miękki natłok”). Wydaje się, że forma jest na granicy wytrzymałości, że całość lada chwila się rozpadnie. A może to nie język musiał się nagiąć, lecz raczej wizja podąża za tym, co podpowiedzą jej słowa? Cóż to na przykład znaczy: „uliczkami gęstych podwórz”? Owszem, powiemy o gęstej sieci ulic, gęstej zabudowie czy gęstniejącym powietrzu, ale „gęste podwórza” brzmią raczej obco, zaskakująco (a podcięty dopełniacz liczby mnogiej jeszcze to odczucie obcości wzmacnia). W tym dynamicznym wierszu wszystko się jednak ścieśnia, kompresuje, forma wymusza kondensację obrazu, który momentami staje się nieoczywisty jak w sennym marzeniu. Bo też nie wiadomo właściwie, gdzie jesteśmy – wciąż na jawie czy już we śnie. Raczej w stanie jakiegoś półsnu, kiedy to, co nas otacza, odkształca się i wymyka racjonalnemu poznaniu.

A teraz otwórzmy inną książkę, stojącą na półce blisko tamtej. Natkniemy się tam na wiersz, a właściwie fragment poematu, który wygląda tak:

Był pewien pan z Krakowa,
który niedźwiedzie hodował
i zawsze po obiedzie
tańczył z jednym niedźwiedziem,
a właściwie to była krowa.

To jakiś żart? Czy nad tym czymś też mamy się pochylić z podobną powagą? Najchętniej zbylibyśmy ten fragment wzruszeniem ramion. „Śmieszne, owszem, ale żeby zaraz poezja…?”. Tyle że fragment ów poeta intrygująco wmontował w pewną całość, której temat jest poważny po stokroć. Oto jesteśmy na Rynku Głównym w Krakowie, gdzie odbywa się patriotyczna manifestacja z wojną, dopiero co zakończoną, w tle. Prowadzący uroczystość Mistrz Ceremonii poprzedza ów wierszyk krótkim wprowadzeniem: okazuje się, że pretekstem do zorganizowania manifestacji jest odnalezienie ciała pewnej dziewczyny. Kim była ta dziewczyna, nie wiadomo; wspomina się wcześniej, że miała uszy „ze śniadej skóry”, a Mistrz dodaje, że imię Izolda, które wyśpiewują tłumy, to jej konspiracyjny pseudonim. „Dziewczynę znaleziono tego pamiętnego miesiąca na ulicy Wojciecha Górskiego. Kulturowo i semantycznie. Ona była, jak by to powiedzieć, owinięta w państwową flagę. Ale całe ciało było zmiażdżone. Zostały tylko uszy i kolczyki. Realizm, panowie, realizm. I właśnie w myśl powyższego pokażemy państwu Taniec niedźwiedzi”. I tu pojawia się cytowany limeryk o panu z Krakowa…

Co teraz? Co z tym zrobić? Czy poeta kpi z ofiar wojny i szarga narodowe świętości? Czy jego wiersz jest przejawem nihilizmu? A może na odwrót? Może poecie chodzi o to, by pokazać, jak bardzo bezradne i nieadekwatne – wobec tego, co się wydarzyło – są słowa i gesty, po które sięgamy? Niezwykły i niepokojący jest ten „melanż skowytu z szyderstwem” (tego trafnego określenia użył krytyk i historyk literatury Jan Błoński). Czy można ot tak, po prostu „wziąć sobie” czyjąś śmierć i wokół niej stworzyć widowisko? Jest taki sposób celebrowania patriotyzmu – zdaje się mówić poeta – który łatwo może się przekształcić we własną parodię. Zabawny wierszyk nagle odsłania swoje głębsze znaczenie: miały być tańczące niedźwiedzie, a jest zwykła krowa. Miała być prawda, a jest oszustwo.

Dlaczego zestawiam akurat te, a nie inne wiersze? I dlaczego sięgam po poetów, owszem, ciągle współczesnych, ale jednak już klasycznych? Baczyński, Gałczyński… Obaj liryczni, ale każdy trochę inaczej. Obaj w podręcznikach, w miarę blisko siebie, choć na ogół w odmiennych kontekstach omawiani. Pochylam się nad ich utworami sprzed lat kilkudziesięciu, jakby mieli do powiedzenia coś ważnego również nam dzisiaj. Ale – czy na pewno nie mają?

Powtórzę, co kiedyś napisałem: poetki i poeci przychodzą do nas, żeby nas dotknąć, potrząsnąć nami, obudzić. Wszystko jedno, czy przychodzą z przeszłości czy z chwili obecnej, ich słowa usiłują przedostać się poza nasze wewnętrzne mury. Jeśli nasza wyobraźnia zdrętwiała, a nasz język skołowaciał, zadaniem poezji jest tchnąć w nie na powrót życie. Niezależnie od tego, czy wiersz mówi o sprawach powszednich i prywatnych czy o wspólnych, zbiorowych emocjach, jest w nim – o ile jest wierszem dobrym, wierszem naprawdę – jakiś potencjał zmiany, odnowy, odświeżenia. Jeśli w lekturze stawia nam opór, jeśli wydaje się niezrozumiały, zbyt skomplikowany, znaczy to, że chce się z nami porozumieć na jakichś nowych, jeszcze nieustalonych zasadach. Ale tak czy owak jego celem jest nas poruszyć – czyli skłonić do zmiany miejsca, w którym mentalnie jesteśmy.

Potrzebujemy poezji z tych samych powodów, dla których potrzebujemy spacerów, biegania, gimnastyki. Inaczej grozi nam znieruchomienie, duchowa ociężałość, życie za murami, których istnienia nie jesteśmy nawet ­świadomi.

Tekst: Wojciech Bonowicz
Zdjęcie: adobe stock

Artykuł pochodzi z 35. numeru Krainy Bugu.

Wszystkie numery Krainy Bugu w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: https://krainabugu.pl/sklep/