Do niedawna kraina Bugu była dla mnie końcem świata. Takim geograficzno-mentalnym, bo podobnie jak w przypadku Bieszczad dalej nie było już niczego. Przynajmniej w mojej głowie. Oto kawałek raju, a za nim już tylko wielkie nic. Jakaś barbaria, gdzie diabeł mówi dobranoc, a i to nie każdemu.
Dziś już wiem, że za ostatnią miedzą i ostatnią rzeką może czaić się jeszcze coś, co niekoniecznie chce być sielskie i anielskie, jak to lubimy przedstawiać w relacjach znad Bugu, tych fotograficznych, poetyckich, malarskich. Innymi słowy, że koniec świata ma znaczenie także dosłowne i nieprzyjemne – jako kres naszego spokoju, agonia poczucia bezpieczeństwa, porażka wiary, że zawsze musi być już tylko fajnie. Wcale nie musi. Barwy ochronne, jakie przez cały rok przybiera nad Bugiem natura, mogą wychodzić także spod ludzkiej ręki i mieć charakter orężny. A wtedy nasza ukochana rzeka zmieni swój wygląd nie tylko na granicznym odcinku z Białorusią. Ona swą idylliczność utraci także na granicy z Ukrainą, jeśli Putin zrobi to, co zrobić zamierza i z czym wcale się nie kryje. Również tam rozciągnięty zostanie drut, staną posterunki, pojawią się zasieki, opadną szlabany.
Bardzo bym chciał, żeby skończyło się tylko na ponurym gdybaniu i żeby jedynym, co będzie nam bronić dostępu do rzeki, były jak zawsze oczerety i błoto. Tym bardziej że planuję podróż rowerem wzdłuż Bugu od wioski Gołębie aż do Włodawy. Czyli właśnie na polsko-ukraińskim odcinku rzeki. Pojechałbym, rzecz jasna, dalej w górę mapy, gdyby nie koncertina. Nie, żebym krytykował zasadność, ale letnia wycieczka wzdłuż zasieków to jak randka w prosektorium.
Na razie modlę się o pokój i spokój na tym naszym najbliższym wschodzie i ładuję intelektualny akumulator lekturą Szkiców piórkiem Andrzeja Bobkowskiego, podsuniętych mi do ponownej lektury przez los akurat w dniu, w którym przyszła mi do głowy rowerowa wyprawa wzdłuż Bugu. Bo Szkice… to zapis rowerowej podróży po okupowanej przez Niemców Francji. Dla mnie to kolejny dowód, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Tym bardziej że nieoczekiwanie proza mistrza okazała się nadzwyczaj aktualna, zwłaszcza w kontekście granicy.
„Nie wiem, czy istniała kiedykolwiek tak kłamliwa epoka jak nasza. Kłamstwo, poparte siłą, wtłacza się w umysły ludzkie jako prawdę przy pomocy najordynarniejszych metod i pod wysokim ciśnieniem. (…) Ludzie, nie wierząc, wierzą. To jest tą najnowszą zdobyczą obecnego kłamstwa. Wierzchnia warstwa myśli i mózgu, przeznaczona do codziennego użytku, nie jest w stanie oprzeć się i poddaje się nawet już nie tylko wyszukanym, ale wręcz pierwotnym i gruboskórnym kłamstwom. (…) Bezsilność wobec tego kłamstwa osłabia jeszcze bardziej odporność i ludzie najbardziej rozsądni zamieniają się w stado baranów. Obserwuję to na sobie: przeczytam coś w gazecie i dopiero po chwili łapię się na tym, że uwierzyłem. Całe narody wytresowano już w przyjmowaniu kłamstwa za prawdę; musisz połknąć – i połykają coraz gładziej, jak chore dziecko rycynę. Po tej pierwszej łyżce następne przychodzą łatwiej”.
Ufff… Ludzie, nie wierząc, wierzą. Znakomita obserwacja! Proszę zwrócić uwagę, kiedy napisano te słowa. Tak, tak, 80 lat temu! Gdy nie było jeszcze telewizji, a internetu nie wyobrażali sobie nawet najbardziej zalkoholizowani futuryści. Jaka szkoda, że nasz polski koniec świata, gdzie można się było dotąd schronić przed agresją cywilizacji, stał się nagle równie mało zaciszny, jak naszpikowany kamerami i obwarowany szlabanami parking wielkiego centrum handlowego.
Tekst: Zbigniew Górniak
Artykuł pochodzi z 31. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep