Jechałam na stację po dzieci. Drogą, która w niektórych miejscach prawie skleja się z Bugiem, prowadzącą przez trzy wsie. I taki widok przykuł mą uwagę w środkowej: naprawdę stara staruszka z mężem, również starym staruszkiem, stoją przy furtce, ucieleśniając atrybuty wiejskiej starości.
Grubo ubrani, on o lasce, ona w staromodnej chustce… On wychyla szyję ku niej, ona poprawia mu szalik. No, żeby nie zmarzł. Nawet trochę ich znam. Kilka lat temu podwoziłam tego starszego pana, bo ta jego opiekuńcza żona trafiła do szpitala, a on nie miał jak się tam dostać. Potem ktoś z rodziny tych starszych państwa dobijał się do mnie, żeby mi koniecznie za tę podwózkę coś dać. O ile dobrze pamiętam, były to jaja od szczęśliwych kur, więc musiałam ruszyć w drogę w nieznane po odbiór. Takie zdarzenia ocieplają duszę.
Tęsknię za tym, co odchodzi, za życiem tych staruszków, za tym, co zanika, tęsknię za etnoprzeszłością, za prostym życiem i magią zwyczajów naszych przodków, które czasem nieudolnie kultywuję, a czasem nawet próbuję ożywiać. Jak ten, o którym przeczytałam w okolicy Wigilii na fejsbukowym profilu Olgi Solarz, etnografki, współzałożycielki Fundacji Magia Karpat, autorki bloga o podobnym tytule. Olga, gdy w Ukrainie wybuchła pełnoskalowa wojna, zawiesiła swoją aktywność w blogosferze, właściwie rzuciła wszystko na rzecz pomocy Ukrainie. Pomaga ludności cywilnej i żołnierzom na froncie. „Zaplecze jest równie ważne, jak okopy“ – powtarza. I właśnie na zapleczu frontu, gdzieś w okolicach Zaporoża, zorganizowała wigilijną wieczerzę dla żołnierzy. Napisała, że gdy goście odeszli od stołu, związała pozostawione na stole sztućce czymś w rodzaju powrósła. Zgodnie z wierzeniami związane sztućce chronią biesiadników, by dożyli do następnych świąt. „Nigdy tak dosłownie nie traktowałam tego zwyczaju, jak tu na froncie“ – wyznaje w swoim poście. Zgodnie z tradycją, następnego dnia rano gospodyni rozwiązuje łyżki, a powrósło chowa, bo ma ono moc „świętej nocy“, więc może się jeszcze przydać. Ten zwyczaj jest wciąż żywy w ukraińskich Karpatach. Nie jestem etnolożką, więc nie wiem, czy podobny występuje na Podlasiu. Rozpytam, bo warto.
Tak, moje serce ma skłonność do ucieczki w przeszłość i, jak wiadomo, ma to zarówno dobre, jak złe strony. Odciąga od teraźniejszości i przyszłości. Rozumiem już, na czym polega potęga teraźniejszości i usiłuję jej nie przegapiać. Jednak na myśl o przyszłości, która przy obecnym zapętleniu spraw tego świata jawi się niczym królestwo nieznanego, napada mnie uczucie bezradności. Potrzebuję supportu.
Jest taki młody pan, profesor Marcin Napiórkowski, który zajmuje się kulturą współczesną i który ma trójkę małych dzieci i pewnie w dużej mierze z myślą o nich napisał książkę Naprawić przyszłość. Ja też skorzystam. Po lekturze utwierdziłam się w przekonaniu, że dzisiaj coraz gwałtowniej zamienia się we wczoraj, a to, co minione, staje się natychmiast – właśnie tak, jak u mnie – przedmiotem nostalgii, jednej z najpotężniejszych sił kulturowych naszych czasów. Ale choć przeszłość może nas wiele nauczyć, to nie pamięć, tylko wychylenie ku temu, co ma dopiero nadejść, czyni nas ludźmi – napisano w książce górnolotnie.
Pytanie, czy w świecie przyszłości będzie można się zadomowić. Czy postęp i postępująca specjalizacja nie odrą nas z cech, które lubimy. Jest nadzieja. I sporo wyzwań. Jednym z nich jest poszerzenie empatii. Ograniczenie jej do rodziny, plemienia czy państwa jest archaiczne, kompletnie już nie pasuje do współczesnej rzeczywistości – upiera się autor. Nie wystarczy znajdować się daleko od miejsca katastrofy, żeby uniknąć jej skutków. Albo staniemy się społeczeństwem miłosiernych samarytan na globalną skalę, albo nie będzie nas wcale.
Może więc przyszłość to jednak powrót do prostych wartości, a troska będzie jedną z nich?
Tekst: Anna Maruszeczko
Artykuł pochodzi z 37. numeru Krainy Bugu
Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep