Często powtarza, że jest rozpięty pomiędzy Bajkałem a Bugiem. Szukając miejsca na siedlisko, wybrał mazowieckie Łysobyki niedaleko Broku, gdzie w sercu lasu oddaje się rzeźbiarskiej pasji, tworząc oryginalne meble z różnych rodzajów drewna. A kiedy chce naładować akumulatory, wyrusza w głąb ukochanej Syberii, by z jej wód i wiatru zbudować energetyczny kokon, chroniący go przez kolejne tygodnie… Piotr Maciejuk – podróżnik i niezwykły artysta.
Moje dzieciństwo upłynęło na wsi u babci pod Białą Podlaską, nad Zielawą, dopływem Bugu. Do głównej rzeki miałem 20 kilometrów. To był wspaniały czas, spędzany na łonie przyrody… Czas wolności i pierwszych zachwytów światem — wspomina Piotr Maciejuk. — Myślę, że to właśnie wtedy zaczęła we mnie kiełkować miłość do wielkich przestrzeni i do wielkiej wody, którą pielęgnuję w sobie jak święte talizmany. Bez nich nie umiem żyć — twierdzi podróżnik z Łysobyków.
Minęło dokładnie 27 lat, odkąd zaszył się w tym mazowieckim zakątku, otoczony z czterech stron świata lasem, z własnym kawałkiem nieba nad głową. — Wcześniej mieszkałem w Wołominie, z krótką przerwą na Warszawę. Wówczas przeprowadzka z miasta na wieś była ekstrawagancją, by nie powiedzieć: lekkomyślnością. Dlatego miejscowi podchodzili do mnie z dużą rezerwą. Przez długi czas nazywano mnie Nowym — śmieje się. — Obejrzałem wiele siedlisk w okolicy, ale wciąż czegoś mi brakowało. Wreszcie trafiłem na Łysobyki – działka jak działka, ale te lipy! Rosły jedna przy drugiej na wprost wejścia do domu. Była pełnia lata. W koronach drzew szalały pszczoły. Na kamieniu usiadł dudek, strosząc swój królewski pióropusz… Czułem, że znalazłem swoje miejsce na ziemi — opowiada pan Piotr. — Łysobyki były kiedyś typowo rolniczą osadą, dziś niewiele o niej przypomina. We wsi jest jeden koń, krów nie ma wcale. Niekiedy jeszcze można spotkać tradycyjną furmankę, i wtedy czas się zatrzymuje… Na szczęście żyję w środku ośmiohektarowego lasu, który sam posadziłem, i to kontakt z naturą nadaje sens mojemu życiu — wyznaje artysta.

Manufaktura mebli niecodziennych
Zapytany o źródła artystycznych pasji odpowiada: — To Natura i życie na wsi połączone z potrzebą kreacji przestrzeni zaprowadziło mnie do tego miejsca, w którym obecnie jestem. Małymi krokami przerodziło się to w moją profesję. I tak trwa już ponad 20 lat — przyznaje Piotr Maciejuk.
Jest samoukiem, który metodą prób i błędów wypracował własny oryginalny styl. Wystarczy spojrzeć na dzieła jego rąk, by natychmiast rozpoznać w nich jego kunszt, poskromiony niezwykłą wyobraźnią. Ale na początku była miłość do drzew.
— Mam do nich szczególny stosunek i nie potrafię powiedzieć do końca, z czego to wynika. Wielką sympatią darzę wiązy, rozkochałem się też w lipie, ale w swojej pracy używam 20–30 rodzajow drewna — opowiada. Potrafi po zapachu rozpoznać około 15 gatunków drzew, które rosną także w jego lesie. A kiedy ich dotknie, doznaje olśnienia, które dyktuje mu przyszłą formę przedmiotu. — Pomysł na formę to jest błysk albo proces — tłumaczy artysta. — Powinno być pole do improwizacji, ale z drugiej strony dobrze byłoby ten pomysł przemyśleć — wskazuje na stołek, wykonany z różnych rodzajów drewna w naturalnych kolorach, który został wyróżniony w konkursie designerskim w Bratysławie.
— To rodzaj etnicznego chodnika, przypominającego ludowy pasiak. Nie barwię drewna, tylko wykorzystuję jego różnorodne odcienie. Kiedyś myślałem, że są lepsze i gorsze rodzaje drewna, a teraz jestem przekonany, że wszystkie mają indywidualne, przydatne cechy. Każdy ma swoją specyfikę, np. orzech włoski jest bardzo elastyczny, świetnie nadaje się do robienia klamek, łyżek czy desek do krojenia — wylicza.
Jego dumą jest łóżko, wykonane z 500 elementów, z 9 rodzajów drewna. Nie mniejszy zachwyt towarzyszy oględzinom pianina…
— To było prawdziwe wyzwanie — uśmiecha się tajemniczo. — Mój syn Mieszko przez kilka lat uczęszczał na prywatne lekcje gry na pianinie, i bardzo dobrze mu szło. Potem poszedł w świat, a jego instrument został ze mną. Po latach eksploatacji wymagał gruntownego remontu. W międzyczasie poznałem szalonego stroiciela, który zgodził się zająć naszą „calisią”, a ja podjąłem się wykonania drewnianej obudowy. Praca bardzo trudna, bo to niezwykle wrażliwy instrument, i każde uchybienie groziło utratą dźwięku. Ale się udało.
„Projektując meble artystyczne szukam inspiracji w czterech żywiołach – informuje artysta na swojej stronie internetowej. – To one rzeźbią dla Matki Ziemi tę doskonałą wielką formę. Do przedmiotu staram się przenieść harmonię linii, energię tworzywa i proporcje kształtu na nasze ludzkie potrzeby. Intarsje z litego drewna, reliefy, bogactwo gatunków w całości formy mają stanowić o zamierzonej kompozycji. Nie szukam idealnych prostych i nie barwię drewna. Tak powstają meble unikatowe i niepowtarzalne. Wszystko to prowadzi do współbrzmienia piękna kształtu i funkcjonalności (…). Warto zatem posiadać przedmiot, z którym będziemy się identyfikować. Sztuka użytkowa jest moją pasją. Każda chwila zdarza się tylko raz, więc ideałem by było, gdyby przedmioty nas otaczające wykonane zostały tylko raz…”.
Ta bezcenna, niepowtarzalna chwila to także muzyka, zawsze towarzysząca artyście podczas pracy. — To jest jeden z trzech absolutów piękna, bez którego nie istnieję — wyznaje Piotr Maciejuk. W jego pracowni króluje głównie etnojazz i muzyka klasyczna. On sam od 18 roku życia gra na bębnach. Dźwięki wydobywane dłońmi zwabiają pod jego dach dobre duchy lasu…


Nuty rosy
— Mam więcej cierpliwości do drewna niż do ludzi — stwierdza artysta, prowadząc nas na skraj działki, gdzie powstaje domek dla gości, w 80 procentach wykonany przez niego własnoręcznie z olchy, wiązu i topoli. — Nazwałem go „Nuty rosy” — wyjaśnia. — Bardziej chodzi o ideę. Domek ten ma służyć naszym gościom do resetu, ale takiego totalnego. To nie ma być imprezownia, a świątynia wytchnienia, która w naturalny sposób wtapia się w krajobraz. Właśnie na tym mi zależało, by przez to wnętrze przechodził las dosłownie i w przenośni… Świetnie brzmi tutaj muzyka, można się w niej zanurzyć dzięki genialnej akustyce — tłumaczy właściciel siedliska Maciejowe Pole. Zauważam też gustowną saunę i kominek w aureoli z drobnych otoczaków. Na ścianach już niebawem powstaną malowidła autorstwa Andrzeja Kalety, przyjaciela artysty. — Chcę dopieścić formę domu do ostatniego szczegółu — podkreśla pan Piotr. — Tej formie podporządkowana jest ekologia. Goście nie będą używać w nim żadnej chemii niepodlegającej biodegradacji. Chodzi o to, by pozostawić po sobie jak najmniejszy ślad, który niszczy naszą planetę…
Czego nauczyła go ta praca? — Przede wszystkim konsekwencji — odpowiada. — To jest fajna nauka, a na końcu są pyszne owoce. Pierwsze moje meble były tragiczne, nic się kupy nie trzymało, ale tak miało być… Doszedłem do perfekcji po latach obcowania z tym wdzięcznym materiałem, jakim jest drewno. Nauczyłem się je rozumieć. Wkładam w przedmioty, które wykonuję, całe moje serce i mam nadzieję, że odbiorcy tych prac czują to samo. A co ich łączy? Mają jedną wspólną cechę: są pozytywnie nastawieni do świata i do życia. I to jest uderzające. Nie przyjmuję wszystkich zamówień. Nie mam tyle siły, co kiedyś, i szanuję swoją energię, a poza tym ta praca musi sprawiać mi radość, a nie być źródłem udręki — tłumaczy. Taką radością było wykonanie całej kaplicy w Radiu Niepokalanów, które przed wojną założył ojciec Kolbe, i wiele innych, także „drobnych” zleceń. Bo każdy przedmiot, który powstaje w pracowni Piotra Maciejuka, nosi w sobie cząstkę osobowości artysty i zamawiającego…

Podróż do serca Ziemi
To na Syberii poznał swoją żonę, Tatarkę z pochodzenia, w której żyłach płynie też polska krew. Podróże na Wschód są wpisane w jego biografię. Wisząca nad małżeńskim łożem ogromna mapa Rosji budzi dziś bardziej strach niż fascynację… — Nie wyobrażam sobie, by wrota Syberii zamknęły się przede mną. Odkrywanie oceanu przestrzeni jest moim wiecznym głodem i nienasyceniem. Zwiedziłem całą Rosję, którą zamieszkuje ponad 120 narodowości, wśród których jest bardzo wielu potomków polskich zesłańców. W tej chwili są oni stawiani w jednym szeregu z Rosjanami popierającymi Putina. To bardzo krzywdzące… — uważa pan Piotr.
Największą miłością jego życia jest Bajkał. Kiedy w grudniu ubiegłego roku znów wyszedł mu na spotkanie, zapłakał ze wzruszenia. — Trafiłem na moment, kiedy Bajkał zamarzał. Słyszałem, jak to najstarsze i najgłębsze jezioro świata przemawia do mnie… Fale wyrzucane na brzeg zamieniały się w oka mgnieniu w lodowe kryształy, przypominające roztrzaskane lustro. To było cudowne misterium… Towarzyszyły mu niezwykłe dźwięki, przypominające przesypywanie cennego kruszcu… Wtedy otarłem się o metafizykę, i tęsknię za tym doświadczeniem — zwierza się pan Piotr.
Właściciel siedliska Maciejowe Pole jest często zapraszany na spotkania z mieszkańcami regionu, podczas których opowiada o swoich podróżach i o tym, czego go nauczyły o świecie i sobie samym. A ma o czym opowiadać! Przecież przepłynął około 3000 km Leną i 1500 km Jenisejem, ponad 500 km Wołgą – rzekami, których rozmiary przekraczają wyobraźnię Europejczyków. Odbył też podróż konną wzdłuż jeziora Chubsuguł, odwiedził Tuwę, Chakasję, płw. Jamał, Jakucję, Kamczatkę, południowy i północny Ural, nie mówiąc o wspomnianym Bajkale, który zna na wylot. — Jestem człowiekiem Wschodu — deklaruje. — Nad Bugiem, podobnie jak nad Bajkałem, doświadczam podobnych metafizycznych przeżyć. Jest w nim coś pierwotnego i tajemniczego. Bug otaczają inni niż gdzie indziej ludzie… Krajobrazy nadbużańskie też do złudzenia przypominają te syberyjskie. Nieprzypadkowo to nad Bugiem, w Broku, odbył się nasz ślub — uśmiecha się do żony Julii.
Kropla wody
Od kiedy zamieszkał w Łysobykach, nabrał większej pokory do życia i przyrody, ale też docenił to, co do tej pory osiągnął i jakim stał się człowiekiem. — Czuję się spełniony — wyznaje Piotr Maciejuk. — To siedlisko i moja praca są owocem tego spełnienia. Mój wiejski dom jest centrum mojego wnętrza, moich potrzeb i pragnień. Jestem zwykłym człowiekiem, który ma szczęście w życiu — podsumowuje na koniec rozmowy.
* * *
Nad Maciejowym Polem wiosną niebo zaludnia się kluczami żurawi i gęsi, lecących nad Bug i Biebrzę. Ten rytuał powtarza się co roku i za każdym razem porusza w nim melancholijne struny. Coraz częściej podszyte smutkiem, że ten świat zmierza ku samozagładzie… W zielonej ciszy „Nut rosy” – jego nowego dzieła – słowa Testamentu Zbigniewa Herberta brzmią jak wyznanie wiary:
Zapisuję czterem żywiołom
to co miałem na niedługie władanie (…)
ziemi którą kochałem za bardzo
ciało moje jałowe ziarno
a powietrzu słowa i ręce
i tęsknoty to jest rzeczy zbędne
to co zostanie
kropla wody
niech krąży między
ziemią niebem (…).
Tekst: Monika Mikołajczuk
Zdjęcia: Sylwia Garucka-Tarkowska
Artykuł pochodzi z 32. numeru Krainy Bugu.
Wszystkie czasopisma w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: https://krainabugu.pl/sklep