Nie ma przesady w twierdzeniu, że sztuka może uratować nam życie, a przynajmniej zmienić jego bieg na inny, lepszy i wartościowszy. Kontemplując dzieła wielkich mistrzów znajdujemy w nich myśli i symbole, które przemawiają uniwersalnym językiem piękna tylko do nas. Mam szczęście obcować z wieloma z nich, czerpiąc z malarstwa siłę do życia i wzruszenie jego najdrobniejszymi odsłonami.


Podróżując, zarówno w celach służbowych, jak i turystycznie, zawsze odwiedzam najważniejsze muzea czy galerie. Tak było również podczas podróży do Chicago, którą odbyłam kilka lat temu w towarzystwie licealnej i uczelnianej koleżanki. Jej brat i siostra, podobnie jak wielu absolwentów SGH z naszego rocznika, wyemigrowali do USA w końcówce lat 80. Zanim po kilku dniach rodzina odebrała moją towarzyszkę, a ja wyruszyłam w dalszą drogę pociągiem przez całe Stany do Nowego Orleanu, zdążyłyśmy jeszcze obejrzeć kilka galerii.

Pierwsze kroki po przyjeździe skierowałyśmy do Art Institute of Chicago. Jak w każdej galerii, znalazłyśmy tam niezliczone ilości płócien z różnych epok. Podobno podczas wizyt w przybytku sztuki dobrze jest wybrać sobie jeden obraz, który najbardziej przyciągnie naszą uwagę. Wówczas zostanie z nami na zawsze. Zazwyczaj jest to trudne w obliczu bogactwa zbiorów, tym razem jednak zatrzymałam się na dłużej i doskonale zapamiętałam jedno z dzieł. Był to obraz Pieśń skowronka. Jego autorem jest Julien Breton, francuski malarz i przyrodnik, tworzący w drugiej połowie XIX wieku.

Pieśń skowronka to jedna z ­wielu jego wybitnych prac, reprezentująca styl naturalistyczny. Scenerie obrazów Bretona stanowią wiejskie pejzaże i piękna natura, a wśród nich ludzie przy pracy. W jego malarskich przedstawieniach są szlachetni i pełni godności, a ich codzienny znój zasługuje na największy szacunek. Na wspomnianym obrazie widzimy młodą dziewczynę, która wyszła w pole. Za chwilę zacznie trwającą do wieczora harówkę, ale zanim to się stanie, stoi zasłuchana w blasku wschodzącego słońca. Obraz ma w sobie wiele piękna i nostalgii. Artysta podkreśla, że nasze odczucia to tak naprawdę całe nasze bogactwo. Gdy potrafimy się wzruszać, dostrzegać małe rzeczy, gdy umiemy się nimi cieszyć, to dzięki temu naprawdę głęboko żyjemy. Pieśń skowronka podczas Wystawy Światowej w 1934 r., w ramach konkursu Chicago Daily News, został okrzyknięty „najbardziej ukochanym dziełem Ameryki”. Pierwsza Dama, Eleanor Roosevelt, deklarowała, że to również jej faworyt.

Z obrazem tym wiąże się również historia, której bohaterem jest znany amerykański aktor Bill Murray. Trafiłam na nagranie, w którym opowiada o tym, jak po wyjątkowo nieudanym debiucie na scenie, pod ciężarem swojego nieszczęścia, błąkał się po ulicach Chicago. Trafił wówczas do Instytutu Sztuki i przechodząc przez kolejne sale zatrzymał się przed obrazem Pieśń skowronka. Jak przyznał, ­wschodzące na obrazie słońce dało mu nadzieję na kolejny nowy dzień i kolejną szansę. Zrozumiał, że tylko od nas zależy, co z tą nadzieją zrobimy.

Mnie urzekła wrażliwość prostej wiejskiej dziewczyny. Może dlatego, że sama byłam kiedyś taką dziewczyną, chłonącą dźwięki i zapachy natury, gdy wychodziłam do pracy w polu.

XIX wiek to czas rewolucji przemysłowej, migracji ze wsi do miast w poszukiwaniu lepszego życia, które nie zawsze takie się okazywało. Może stąd ten sentyment i nostalgiczny powrót artystów do innego świata. Świata, w którym śpiew skowronka o poranku czyni nas szczęśliwymi i przybliża do Stwórcy.


Tekst: Barbara Chwesiuk

Artykuł pochodzi z 37. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep