Jej malarstwo osadzone jest w konwencji sztuki naiwnej, ona sama określa je jako „poetyczny realizm”. Bajecznie kolorowe obrazy wypełnione są zwierzętami wszystkich ras, epok i kontynentów, wśród których królują pyszne i dumne koty. Maluje też portrety ludzi i ich zwierzęcych pupili, rozłożonych na pluszowych sofach i fotelach, w anturażu wnętrz i sielankowych pejzaży, barwne bukiety drobiazgowo i pieczołowicie malowanych kwiatów, a oprócz tego pełne humoru i dystansu rodzajowe scenki.

Twórczość Magdaleny Shummer wymyka się prostym kwalifikacjom, pozostaje w zakresie zainteresowań zarówno koneserów sztuki ludowej, antropologów kultury, jak również wielbicieli szeroko pojętego nurtu pop-art. Poznałam ją dzięki mojej koleżance etnografce pochodzącej z Janowa Podlaskiego, która pokazała mi na ekranie tabletu zachwycające obrazy artystki oraz opowiedziała mi o historii jej rodziny, związanej z Zaborkiem, jednym z najbardziej malowniczych i bliskich mi miejsc południowego Podlasia, gdzie już w XVIII w. Szummerowie byli właścicielami wodnego młyna. Wokół młyna z czasem wyrosła spora posiadłość z okazałym drewnianym domem, sadem i szeregiem gospodarskich zabudowań. ­Ojciec Magdaleny, Władysław Szummer, został lekarzem, osiadł i pracował w Częstochowie, ona sama urodziła się w Lublińcu, gdzie rodzina doktora Szummera miała okazałą i elegancką willę. Jeszcze przed II wojną światową Władysław Szummer wykupił z rąk rodziny nieco zaniedbany majątek w Zaborku, do którego przyjeżdżano w czasie letnich wakacji. Zaborek stał się też schronieniem dla niemal całej rodziny w burzliwym, wojennym czasie, niestety po wyzwoleniu majątek upaństwowiono, a w latach 70. sprzedano prywatnym nabywcom. Po wojnie pani Magdalena była w tych stronach zaledwie dwa razy, pierwszy raz bodajże pod koniec lat 40., jeszcze jako młoda dziewczyna. W jej pamięci pozostał niezapomniany prowincjonalny urok Janowa – drewniane domki, gwarny targ, obładowane końskie fury, wąskotorowa kolejka… Kiedy niedawno wraz z synem odwiedziła Zaborek, wszystko wydało jej się obce, owszem, ładne, zadbane i wypielęgnowane, ale nic już nie przypominało utraconej krainy dzieciństwa.

Ucieczka w baśń

Malarka znaczną część życia spędziła za granicą. Wraz z mężem, wybitnym i znanym malarzem Wojciechem Fangorem, w latach 60. opuściła Polskę. Po pobycie w Wiedniu, Paryżu, Berlinie i Londynie przeszło 30 lat Fangorowie mieszkali w Stanach Zjednoczonych. W 1999 r. zdecydowali się na powrót do kraju, osiedli w niewielkim Błędowie, nieopodal Grójca, gdzie, poniekąd w zgodzie z tradycją rodu Szummerów, kupili i adaptowali na dom i pracownię stary młyn.

Odwiedzam Magdalenę Shummer (bo teraz tak pisane jest jej nazwisko), w jej obecnym domu. Tuż za mostkiem, zatopiony w gęstwinie drzew, stoi pokaźny budynek z czerwonej cegły. Przed drzwiami w wazonie bukiet kolorowych kwiatów, drzwi otwiera nam drobniutka i krucha starsza pani z siwą czupryną i błyszczącymi jak u młodej dziewczyny oczami. Z miejsca oczarowuje nas klimat tego emanującego ciepłem otwartego wnętrza, drewniane belki i podpory, królujący w centrum kolorowy piec, zbieranina stylowych mebli, mnóstwo zabawnych bibelotów, kilka obrazów Wojciecha Fangora i tylko jeden namalowany przez nią – kolorowy bukiet kwiatów w chińskim wazonie.

Nigdy nie uczyła się malować, kiedyś chciała zostać lekarzem, a ostatecznie studiowała historię sztuki. Malować zaczęła dopiero po trzydziestce, w Paryżu, podczas dłuższej nieobecności męża, związanej z jego artystycznymi obowiązkami. Malarstwo było początkowo tylko zabawą, próbą sprawdzenia się i sposobem na wypełnienie pewnej pustki. Jak sama mówi: — W mieszkaniu miałam wszystko, wszędzie były farby, pędzle… wystarczyło tylko zacząć — opowiada. Zaczęła więc od portretów, chociaż przyznaje, że dzisiaj nie są ulubionym przez nią rodzajem twórczości. Mąż nie wtrącał się do jej malarstwa, nie udzielał rad, nie krytykował, raczej zachęcał, może w nieco protekcjonalny sposób. A jednak dość wcześnie malarstwo przestało być dla niej tylko hobby. Ktoś ze znajomych czy rodziny zainteresował jej obrazami galerię promującą sztukę naiwną, zaczęła sprzedawać, najpierw w Paryżu, a potem z dużym powodzeniem w Nowym Jorku i innych amerykańskich galeriach. W Stanach Zjednoczonych zafascynowały ją obecne na targach staroci wycinane płaskie, kolorowe figury ludzi i zwierząt, które służyły niegdyś do ozdoby przydomowych ogródków bądź też jako formy reklamy, szyldy, wywieszki itp. Zainspirowana tym zabawnym przejawem pop-sztuki zaczęła tworzyć z blachy własne wycinanki, jakby wycięte fragmenty swoich obrazów, ptaki, zwierzęta, rośliny. Wycinanki, wystawiane i sprzedawane w nowojorskiej galerii Mabels przy Madison Avenue, cieszyły się dużym powodzeniem, choć kupowane były głównie przez azjatyckich turystów. Są mniej formalne niż obrazy, dają też możliwość dowolnego komponowania.

Portrety zwierząt i ludzi

Wszystkich tajników warsztatu Magdalena Shummer nie ujawnia, maluje olejno na blasze, płótnie i płytach. Posługuje się malutkimi pędzelkami, maluje z bliska, niemal cyzelując, z pieczołowitością i dbałością o szczegóły. Ten rodzaj pracy twórczej, wymagający niezwykłego skupienia, ma w sobie coś z mistycznej kontemplacji, a zarazem może też być formą autoterapii, oderwania się od codzienności, ucieczki w krainę marzeń. Malarstwo jest dla niej sposobem wyrażania afirmacji dla samego procesu, kolorów, przedmiotów malowania, wreszcie urody życia, którą pragnie dzielić z innymi. Powstają obrazy, które mają dawać radość, sprawiać przyjemność nie tylko autorce, ale wszystkim, którzy je oglądają. Zapewne dlatego też sięga po tematy ładne i bezpieczne.

Najchętniej maluje zwierzęta, począwszy od domowych kotów w najróżniejszych odsłonach, eleganckich portretów w kwiatowym anturażu bądź słodkich truskawkach, czule pieszczonych i piastowanych przez właścicieli, a nawet w objęciach egzotycznego pawiana, buszujących wśród obficie zastawionego stołu, leniwie drzemiących i śniących kocie sny pod pieczą kocich aniołów. Z upodobaniem przedstawia też zwykłe i pospolite zwierzęta gospodarskie: szczęśliwe świnki, kury, krowy i owieczki, a także kolorowe ptaki oraz te rzadkie i egzotyczne – flamingi, tygrysy, małpy, zebry i żyrafy, a nawet legendarne mamuty i dino­zaury. Jednym z ulubionych przez nią i często powracających tematów jest biblijna arka Noego, czasem mająca formę drewnianej łajby, a czasem luksusowego wycieczkowca, na której tłoczą się najróżniejsze zwierzęta, o niekoniecznie przestrzeganych proporcjach. Z rzadka towarzyszą im ludzie, sprawiający raczej wrażenie pasażerów na gapę. W kontraście do starannie wypracowanych sylwetek zwierząt, postaci ludzkie, będące najczęściej portretami zamawiających, sprawiają wrażenie płaskich papierowych ludzików, wciśniętych na siłę w ramy kompozycji.

Sceny ze zwierzętami nasuwają skojarzenia z bajkami dla dzieci, jednak nie ma w nich moralizatorstwa, wartościowania w kategoriach dobro–zło. Wszystkie zwierzaki zdają się żyć w idealnej symbiozie, kot przytula się do psa, zadowolony krokodyl przysypia pośród kolorowych ptaków, kot gawędzi z pawianem – wszystkie syte i zadowolone w krainie zwierzęcej szczęśliwości, czy to pośród malowniczej dżungli, nad brzegiem oceanu, lub też na wygodnej kanapie z widokiem na wieżowce Manhattanu. Zwierzęta towarzyszą też bohaterom portretów, najczęściej oczywiście psy i koty, czasem wręcz dominujące nad właścicielami. Bohater serialu Dallas, aktor Larry Hagman, z czułością piastuje na rękach krokodyla, a na ramieniu zadowolonego Michaela Jacksona przysiadł biały ptak. Nawet w obrazie przedstawiającym rąbiącego drewno Sławomira Mrożka w rogu kompozycji czai się bury kotek.

Portrety malowane są najczęściej na zamówienie – dotyczy to także wizerunków ulubionych zwierzaków. Wśród portretowanych spotykamy sąsiadów i rodzinę, a także znane nazwiska, oprócz wymienionych m.in. Magda Gessler, Ewa Pape. Płaskie, jednowymiarowe, a jednak wydobywające fizyczne podobieństwo, przedstawione najczęściej en face, w formalnych strojach i sztywnych pozach. W wizerunkach ludzi rzuca się w oczy tendencja do wypełniania reszty kompozycji ornamentem lub wielością towarzyszących przedmiotów, znaczących atrybutów codzienności, albo też pokrywania tła gęstym ozdobnym wzorem, czasem gęstym, stylizowanym pejzażem. To malownicze, barokowe horror vacui – lęk przed pustką – zdaje się zastępować głębię psychologiczną modela.

Błogie świętowanie

Sielankowe obrazki rodzajowe, przypominające haftowane małomiasteczkowe makatki, to wizja krainy wiecznej obfitości i szczęśliwości. Mamy tu sceny ucztowania przy suto zastawionych stołach, a potem polegiwanie na kanapie wśród wszechobecnych kotów, roznegliżowane i radośnie pląsające pijaczki, wesołe kąpiele w stawie, nastrój błogiego świętowania, jak w niedzielne leniwe popołudnie. Jest w tych obrazach, martwych naturach, portretach i scenach coś z Boscha i Bruegla, coś z klimatu malarstwa małych mistrzów holenderskich, pochylenie się nad detalem, celebrowanie codzienności, przemiana zwyczajności w święto. Artystka obdarowuje nas uśmiechem i zachwytem nad urodą każdej chwili, dzieli się z nami czułością wobec ludzi, zwierząt, przemijającego czasu, daje nam powtórną szansę spojrzenia na świat oczami dziecka. Malarstwo Magdaleny Shummer-Fangor uświadamia nam potęgę marzeń, dla których świat realny bywa zbyt ciasny i ograniczony, które są źródłem wszelkiej kreacji, sprzeciwu dla szpetoty i zła, siły nadającej życiu sens.

Magdalena Shummer-Fangor

Urodziła się w 1930 r. w Lublińcu. W latach 1957–60 studiowała w Instytucie Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. W 1961 r., wraz z mężem, nieżyjącym już, wybitnym polskim malarzem Wojciechem Fangorem, wyjechała z kraju. Mieszkała w Wiedniu, Paryżu, Berlinie Zachodnim oraz Londynie. W 1966 r. wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. W 1970 r. artystka nawiązała stałą współpracę z galerią Mabels w Nowym Jorku, gdzie sprzedawała i wystawiała swoje prace do 1985 r. W 1999 r., razem z mężem, powróciła do Polski. Zamieszkała w Błędowie koło Grójca, w starym młynie, który został wyremontowany i adaptowany na dom i pracownię.

Wystawiała swoje prace w amerykańskich i europejskich galeriach: w Madison, Nowym Jorku, Paryżu, Genewie i Berlinie. Po powrocie do Polski miała też kilka wystaw indywidualnych, brała również udział w wystawach zbiorowych, m.in.: „Adoracja słodyczy”, Zachęta, Warszawa, „Poetyczny realizm” i „Po drugiej stronie lustra”, Galeria Projekt 101, Warszawa, „Marzenia Wio(senne)”, Galeria Biała, Lublin, oraz w kolejnych edycjach Art Naif Festival w Katowicach.

Tekst: Małgorzata Nikolska
Zdjęcia: Muzeum Etnograficzne w Warszawie

Artykuł pochodzi z 31. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep