Turystyka

Weekend z wyobraźnią

Szalone tempo życia, jakie narzucił nam współczesny świat, nieubłaganie odziera nas z resztek wolnego czasu, pozostawiając jednak jeszcze do naszej dyspozycji ostatnią oazę wolności: weekend! Skorzystajmy z tej okazji, by odbyć niespieszną podróż wzdłuż leniwie biegnącego nurtu Bugu, wsłuchując się w historie ludzi i miejsc związanych z tą majestatyczną rzeką.

Na probostwie w Wyszkowie

Podróż naszą zacznijmy w Wyszkowie, miasteczku dogodnie położonym u zbiegu drogi krajowej 62 i trasy S8. Miłośnicy prozy Stefana Żeromskiego i pasjonaci burzliwej historii XX w. znają je z (opisanej przez autora Przedwiośnia w opowiadaniu Na probostwie w Wyszkowie) wizyty niedoszłych komunistycznych władców Polskiej Republiki Rad z Julianem Marchlewskim na czele. Oddajmy na chwilę głos mistrzowi Żeromskiemu: Na szczęście, drzwi mieszkania proboszcza w Wyszkowie, księdza kanonika Mieczkowskiego, same się gościnnie otwarły, gdy zameldowano gospodarzowi ludzi przemokniętych. Zastaliśmy w dużym pokoju, oprócz wiekowego plebana i jego wikariusza, księdza Modzelewskiego – generała Hallera i ambasadora francuskiego, p. Jusseranda. Trafiliśmy właśnie na sam środek relacji kanonika o pobycie w jego domu w ciągu ubiegłego tygodnia „rządu polskiego” z ramienia Rosyjskiej Republiki Rad, złożonego z rodaków naszych – dr. Juliana Marchlewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego i Feliksa Kohna. Trudno było wśród zagadnień tak wysokiego poziomu, jak zmiana rządu, systemu społecznego i natury rządzenia w Polsce, jak wywrócenie do góry nogami całego administracyjnego współżycia warstw społecznych, wyjeżdżać z poziomą prośbą o wyżej wzmiankowany kieliszek kminkówki, a choćby „czystej”. Na szczęście ksiądz wikary, powodowany starą zasadą gościnności, której tak wielkie fenomeny wojny nie zdołały wywrócić, zarządził postawienie przed każdym z nas szklanki gorącej herbaty. Co więcej – w cukiernicy, która, jak ziszczenie pięknego marzenia, z ręki do ręki krążyć poczęła, oczy nasze ujrzały na jawie cukier kostkowy w najlepszym gatunku i pokaźnej obfitości kawałków. Ksiądz wikary, nie przerywając bynajmniej poważnego dyskursu ambasadora Jusseranda z księdzem kanonikiem Mieczkowskim, zdołał szepnąć nam, przybyszom, do ucha:

– Proszę brać, proszę śmiało!… To cukier p. Marchlewskiego, zostawiony przezeń w popłochu ucieczki…

Termos z czarną, wyjątkowo mocno (na cześć mistrza Stefana) osłodzoną herbatą, który przezornie spakowaliśmy przed wyjazdem, pozwala nam popuścić na chwilę wodze fantazji i znaleźć się przy stole gdzieś pomiędzy Ferdynandem Ruszczycem a Stefanem Żeromskim, zasłuchanymi w opowieść księdza kanonika.

Klasycystyczna plebania kościoła św. Idziego, niemy świadek rozmów sowieckich namiestników, ocalała z pożogi wojny polsko-bolszewickiej i II wojny światowej – wciąż służy kapłanom wyszkowskiej parafii. Sam kościół padł ofiarą niemieckich bomb, ocalała jedynie kaplica Matki Bożej. W odbudowanym po wojnie kościele zwracamy uwagę na XVII-wieczny obraz Najświętszej Maryi Panny w srebrnej sukience. Położenie świątyni pozwala nam niemal natychmiast zrozumieć, że historia Wyszkowa wykracza daleko poza czasy niesławnego odwrotu pana Marchlewskiego – kościół góruje nad rzeką niczym średniowieczny zamek. W istocie, korzenie Wyszkowa, miasta należącego dawniej do biskupów płockich, sięgają średniowiecza. Wówczas również miasto było dogodnie położone u zbiegu szlaków handlowych – tych lądowych, wiodących do Wilna, oraz Bugu, potężnej, naturalnej arterii komunikacyjnej, która dawała możliwość transportu towarów do Wisły, Wisłą do portu w Gdańsku, a stamtąd do całej Europy. O dochody płynące z tak korzystnego położenia biskupi Wyszków konkurował przez stulecia z położonym na drugim brzegu rzeki królewskim Kamieńcem (dzisiejszym Kamieńczykiem).

Kościół św. Idziego w Wyszkowie

We flisackiej osadzie

Przekroczmy więc nurt Bugu, by po kilku minutach jazdy wśród malowniczych pól i lasów znaleźć się w Kamieńczyku, dziś wsi, a dawniej mieście królewskim. Tu żywą pamiątką dawnej handlowej prosperity jest sierpniowy Festiwal Chleba i Miodu. Pomiędzy licznymi stoiskami z pachnącymi wypiekami, doskonałym naturalnym miodem i wytwarzanymi według tradycyjnych receptur produktami, znajdujemy także wyroby miejscowych rękodzielników. Jakże niewiele dzieli nas tutaj od naszych przodków! Przycupnięci u stóp kamiennego flisaka, który spogląda na radosny festiwalowy rozgardiasz z niezmąconym spokojem, wcinamy pajdę aromatycznego chleba z miodem. Nasz kamienny gospodarz nie znalazł się na tętniącym gwarem rynku przypadkiem – położony u ujścia Liwca do Bugu Kamieńczyk słynął onegdaj ze swoich flisaków. Nieprzebrane, wydawałoby się wtedy, lasy Puszczy Kamienieckiej dostarczały doskonałego, poszukiwanego przez kupców budulca. Kamienieccy flisacy spławiali ogromne kłody do samego Gdańska, gdzie mercatores z całej Europy zaopatrywali się w materiały potrzebne do budowy żaglowych okrętów przemierzających morza i oceany z wolna globalizującego się świata. W jak bardzo odległych, egzotycznych portach łopotały bandery na masztach z kamienieckich świerków? Na to pytanie odpowie nam tylko wyobraźnia.

Nie musimy natomiast wyobrażać sobie, jak mogła wyglądać ciężka praca flisaka. Tego i mnóstwa innych szczegółów na temat codziennego życia okolicznych włościan, kupców i rzemieślników dowiadujemy się od Henryka Słowikowskiego, pasjonata prowadzącego prywatne Muzeum Etnograficzno-Historyczne przy kamieńczykowskim rynku. Pan Henryk, doskonały gawędziarz, opowiada nam historię każdego eksponatu, który wzbudził nasze zainteresowanie, oraz paru innych, na które bez jego pomocy pewnie nie zwrócilibyśmy uwagi. Ręcznie wykonane narzędzia o różnorakim przeznaczeniu, ułańskie siodła i zabytkowe motocykle – pod skromnym dachem muzeum znajdujemy eklektyczną skarbnicę artefaktów. Wstęp do muzeum, którego (jak mówią niektórzy) gospodarz jest najcenniejszym eksponatem, kosztuje nas „co łaska”.

Starorzecze Bugu w Wywłoce

Wśród skarbów natury

Zauważony w muzeum potężny wydrążony pień, dawniej służący do przechowywania zboża, dał nam pewne wyobrażenie co do rozmiarów spławianych Bugiem kłód. Niestety, lasy pełne pomnikowych olbrzymów należą już wyłącznie do przeszłości. Znajdujemy jednak sposób na wspomożenie naszej wyobraźni: udajemy się do niewielkiego rezerwatu przyrody Jegiel, położonego między Szuminem a Wywłoką, kilkanaście minut jazdy od Kamieńczyka. Średni wiek drzewo­stanu w rezerwacie to około 120 lat, mamy więc okazję przyjrzeć się kilku imponującym, jak na nasze czasy, okazom. Spacer po lesie pełnym okazałych olch, świerków, sosen i brzóz ma charakter niemalże terapeutyczny, uciekamy zupełnie od zgiełku cywilizacji, zapominając, że przybyliśmy tu tropem kamienieckich flisaków. Tym razem nie napotykamy łosi i dzików, które upodobały sobie te bagniste ostoje. Opuszczając rezerwat nie oddalamy się jednak zbytnio od natury – malowniczo położona Wywłoka natychmiast zaprasza nas nad staro­rzecze Bugu, pełne zwabionego dostatkiem pożywienia ptactwa. Charakterystyczny głos skrytego gdzieś w kępach turówki wonnej derkacza niesie się tu ponad głowami dostojnie żeglujących łabędzi. Obfitość darów przyrody zwabiła także liczne drapieżniki z rodzaju homo sapiens – sterczące nad zaroślami kije świadczą o obecności wędkarzy. Ciągnące się pośród bużysk piaszczyste dróżki wiodą nas ku Szuminowi. Zabieramy ze sobą znalezioną w piasku interesującą skamielinę, wydobyte dla nas przez szczodrą rzekę przypomnienie, że chodzimy po dnie morza sprzed 250 milionów lat.

tekst: Karol Suchocki

zdjęcia Sylwia i Marek Suchoccy

Cały artykuł w 32 numerze Krainy Bugu

Przejrzyj zawartość Więcej
Chcę kupić ten numer Zamów