Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne.
I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu.
(Antoine de Saint‑Exupéry)

Jeszcze kilka lat temu Aneta Kobylińska — pilotka wycieczek, stewardessa i rezydentka — nie przypuszczała, że kiedykolwiek wróci do Polski z zagranicy, gdzie próbowała się zakotwiczyć. Tęsknota za krajem dzieciństwa okazała się silniejsza. Ani płomienne południe Europy, ani ekstrawagancka Ameryka nie wytrzymały konkurencji z krainą Bugu, która stała się jej domem na dobre i na złe.

To była najlepsza decyzja w moim życiu — przyznaje właścicielka siedliska Młyn nad Sarenką w Bużce w gminie Sarnaki. — Mieszkałam za granicą dziesięć lat: najpierw w Hiszpanii, potem w Portugalii, w międzyczasie zahaczyłam o Stany Zjednoczone, a na koniec uwiodły mnie Włochy. Okazało się jednak, że to nie jest przestrzeń dla mnie. Owszem, jestem wdzięczna losowi za wszystkie doświadczenia, które mnie spotkały na obczyźnie, ale nie mogłam tam dłużej żyć. Przecież Polska jest taka fajna! A ludzie nad Bugiem tacy otwarci! Gdzie mam szukać szczęścia, jak nie tu? — pyta filigranowa blondynka o oczach w kolorze lnu, która wzięła na siebie trud restauracji dawnego młyna, przeznaczając go na cele agroturystyczne. Dziś prowadzi pensjonat Młyn nad Sarenką, witając w swoich progach gości z całej Polski i z dalekiego świata. A oni, zachwyceni tym wyjątkowym miejscem i jego właścicielką, zawsze powracają…

„Cudne, sielankowe miejsce, dla ludzi kochających ciszę, spokój i obcowanie z naturą. Piękna okolica, a z dodatkowych atrakcji wiele ciekawych rzeczy do zwiedzenia w pobliżu, spływy kajakowe, kąpiele w oddalonym o około 10 km zalewie w Siemiatyczach, a dla odważniejszych – w Bugu… Pięknie urządzone, gustowne pokoje, każdy w innym stylu, śliczne wnętrza sprzyjające błogiemu wypoczynkowi. Wieczorem kolacja na tarasie przy blasku księżyca, rano pobudka przy dźwięku szemrzącego strumyka i śniadanko z widokiem na staw. Polecam jajeczka od wiejskiej kurki z sąsiedztwa na śniadanie – pyszności. Na pewno wrócimy!” – przed podróżą do Bużki czytam opinie gości na fejsbukowym profilu Młyna nad Sarenką. To tylko wycinek internetowej korespondencji z gospodynią, ale jakże przekonujący:

„Miejsce niesamowite. Przypadkowa rezerwacja na weekendowy wyjazd w delegację zmieniła się w magiczny pobyt w zjawiskowym otoczeniu. Polecamy wszystkim: rezerwujcie w ciemno – nie będziecie rozczarowani – wręcz odwrotnie! Gratulacje dla Pani Właścicielki, za stworzenie tak rewelacyjnego miejsca – będziemy wracać, i to nie raz!”.

„Jeszcze nam się nie udało trafić do takiej krainy… szum rzeki utulający do snu, spokój, cisza… całe mnóstwo przestrzeni na zabawę dla psa, dla panów miejsce do wędkowania, dla pań leżaki pod jabłonkami. Zdjęcia nie oddają w pełni tego, co zastaliśmy… więcej nie piszę, sami Państwo przyjedźcie i odkryjcie, co w młynie piszczy, a ma on parę sekretów…”.

Historia i tajemnica

Pochodząca z Łosic absolwentka „obsługi ruchu turystycznego” na warszawskiej uczelni od zawsze marzyła o tym, by ożywić ten region. By zmienić myślenie o wschodzie Polski w kategoriach bylejakości, niedostatku i zacofania. — Pracę magisterską pisałam o zagospodarowaniu turystycznym regionu nadbużańskiego, które wówczas było zerowe — wspomina Aneta Kobylińska. — Przygotowując się do niej zjeździłam te tereny wzdłuż i wszerz, i pokochałam te nasze krzaki — śmieje się. — Nawet kiedy mieszkałam w innych krajach, to pomysł powrotu i stworzenia nad Bugiem czegoś spektakularnego, co dowartościowałoby nasz wschód, nie chciał mi wyjść z głowy — przyznaje. — Na obronę magisterium dostałam od rodziców obraz olejny nieznanego autora, przedstawiający młyn sprzed wojny, który wisi dzisiaj w salonie. Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedyś będę w tym miejscu mieszkać. Ich prezent okazał się proroczy — pani Aneta promienieje.

— Młyn należał do moich rodziców, którzy kupili to siedlisko dwadzieścia lat temu. Kiedy zdecydowałam się przenieść na nadbużańską wieś, postanowili mi je przekazać w nadziei, że go wyremontuję i stworzę kawałek świata dla siebie. Tak też się stało. Wciąż odkrywam jego historię i tajemnice, szperam w różnych źródłach, rozpytuję miejscowych. Bardzo pomaga mi kuzyn Bartosz Kobyliński, który dokumentuje historię tych okolic i co jakiś czas dostarcza mi nowych „sensacji”. Niedawno odkrył mapę z 1801 roku, na której widnieje młyn nad Sarenką, a wokół młyna, na powierzchni 4 hektarów, zaznaczony jest sztuczny zbiornik wodny. Od niego dowiedziałam się, że dawniej nazwa folwarku brzmiała Buszka (obecnie Bużka) i że należał on do klucza ziemskiego Klimczyce, które posiadały przystań dla statków na Bugu — opowiada pani Aneta. — W 1902 roku teść pana, którego poznałam w Siemiatyczach, sprzedał tę posesję Pietruczukom. Nowi gospodarze rozebrali drewniany młyn i pobudowali nowy, z cegły.

Bartosz Kobyliński zanotował tak:

W młynie prowadzona była (…) m.in. szeroka działalność konspiracyjna, wspomagająca walkę o niepodległość. I tak, mimo wezwania przez okupanta, Mikołaj Pietruczuk nie podjął służby w granatowej policji i zajął się gospodarstwem w Bużce. Niemcy darowali mu nieposłuszeństwo ze względu na prowadzony przez niego młyn, który co prawda najpierw zamknęli, lecz wkrótce otworzyli, narzucając obowiązek przemiału zbóż na chleb dla armii. Innych przemiałów na chleb nie miał prawa wykonywać, jedynie na śrutę. Niemcy nigdy nie dowiedzieli się, że nocami ziarno – zresztą po części im podprowadzane – było mielone na chleb dla ludności i partyzantów. Nigdy też nie zorientowali się, że poza tego rodzaju sabotażem (tak to właśnie było traktowane i groziło obozem lub nawet karą śmierci) Mikołaj Pietruczuk zajmował się dużo poważniejszą pracą konspiracyjną. Już w 1940 r. wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, obierając pseudonim Stawiński. (…) Syn Mikołaja – Zygmunt Pietruczuk, ps. Andzik – brał udział w wydobyciu niewypału rakiety V-2, która spadła 20 maja 1944 roku, zaryła się w nadbużańskie mokradła i nie wybuchła. Przed hitlerowcami na miejsce przybyli partyzanci z 22 pp AK, w tym kompanii „Kita”, którzy zamaskowali rakietę, by wywieźć ją nocą. Mimo początkowych trudności udało się, przy pomocy miejscowych mieszkańców, rozpołowić rakietę i dwoma zaprzęgami przewieźć do kryjówki w pobliskiej Kolonii Hołowczyce. Pięć dni później V-2 była w Anglii – to zaledwie preludium do jego historycznych odkryć, dzięki którym młyn nad Sarenką zyskuje wręcz filmowy życiorys.

Co było dalej? Młyn po Pietruczukach, którzy przenieśli się do Terespola, przejęli Strzeleccy i zaadoptowali go na budynek mieszkalny. — W tym miejscu warto wspomnieć, że młyn w Bużce był najdłużej działającym młynem wodnym na terenie gminy Sarnaki i spełniał swoją funkcję jeszcze w latach 60. — relacjonuje Aneta Kobylińska. — Państwo Strzeleccy prowadzili tu bardzo duże gospodarstwo, ale w pewnym momencie popadli w tarapaty finansowe i musieli je sprzedać. Do dziś niewiele pozostało z tamtych czasów. Gruntownego remontu wymagał nie tylko główny budynek dawnego młyna, ale i domek młynarza oraz stodoła. Większość młyńskich urządzeń przepadła – zachował się jedynie silnik, napędzający wał młyna, bo był pewnie zbyt ciężki dla złodziei… i stara turbina młyńska, wmurowana w północną ścianę budynku. Niedawno trafiłam na informację, że w Bużce znajduje się stanowisko archeologiczne. I jest tuż koło mnie. Czekam z niecierpliwością, aż archeolodzy przyjadą do nas i odgrzebią ten teren. Na pewno odkryją jakieś skarby — emocjonuje się pani Aneta.

Sztuka wytrwania

— Remont budynku zaczęłam nietypowo, bo od środka — opowiada. — O moich perypetiach, związanych z kolejnymi ekipami remontowymi, mogłabym napisać opasłą książkę. To był koszmar! Sama, blondynka na Podlasiu, nieznająca ówczesnych cen – żałowałam wtedy, że nie skończyłam budownictwa. Ale nie ma tego złego… Wielu rzeczy nauczyłam się sama, więc wiertarki, szlifierki czy kątowniki nie są mi obce — śmieje się. — Sypialnie pomagała mi urządzać Karolina Mears, koleżanka z Młyna Łowczego w Patkowie, której zawdzięczam bardzo wiele – to mistrzyni nastroju, zbudowanego z detali, kolorów i słonecznej poświaty… Pokoje Słoneczny, Romantyczny, Widokowy, Jodełka i Dziupla oddają charakter tego miejsca, położonego w sercu natury, wśród rozśpiewanych ptaków, nad czystą i spokojną wodą, w której zimorodki polują na swoje zdobycze… Zależało mi na tym, by dom wtapiał się w krajobraz, by przenikał się z otaczającym mnie zewsząd lasem, który jest osobnym kosmosem…

garści leśnej ziemi mieści się więcej istot żywych, niż jest ludzi na Ziemi. Pełna łyżeczka do herbaty zawiera już ponad kilometr strzępków grzybni. Wszystkie te organizmy oddziałują na glebę, przekształcają ją i sprawiają, że jest tak wartościowa dla drzew – sięgam po Sekretne życie drzew Petera Wohllebena z podręcznej biblioteczki w młyńskiej Dziupli, by po chwili włączyć się w wartki nurt opowieści właścicielki siedliska.

— Po renowacji wnętrza zabrałam się za dach – wcześniej był płaski, teraz jest dwuspadowy. Ociepliłam budynek i zrobiłam nową elewację. Trzeba było również dobudować obszerny taras z barierkami, by mieć piękny widok na rzeczkę i staw, oraz wyremontować mostek. Własnoręcznie oczyszczałam Sarenkę, brodząc po pas w woderach, bo niestety bardzo trudno jest znaleźć dzisiaj na wsi ludzi do pracy… Do koszenia łąki też brakuje chętnych, więc często robię to sama. Udało mi się także uporządkować dawny domek młynarza, gdzie obecnie mieszkam. Podczas odkopywania piwnicy znalazłam radziecką szynę z wyrytą datą 1887 – prawdopodobnie pochodzi z rozbiórki torów w pobliskim Fronołowie. I tak w ciągu dwóch pandemicznych lat stary młyn zyskał nowe oblicze, i za żadne skarby się stąd nie ruszę — zarzeka się pani Aneta, okraszając rozmowę radosnym śmiechem.

Chcę wyjechać na wieś…

Na początku robią wielkie oczy. Czy to ten dziki wschód, gdzie tylko piaski i karaski…? A potem ociągają się z wyjazdem, bo żal opuszczać tę krainę. — Choć wynajmuję młyn dla gości od dwóch lat, mam już stałych bywalców — podkreśla pani Aneta. — Głównie z dużych miast: Warszawy, Krakowa, Wrocławia, ale też z zagranicy. Jeszcze zdarzają się telefony, kiedy ktoś pyta, czy u mnie nie strzelają albo czy pod młynem nie przechowuję uchodźców… Moją wymarzoną grupą docelową są osoby po 35 roku życia, bo one najbardziej doceniają to, co zostało tu zrobione, i mają szacunek dla przeszłości. Dlatego zastrzegam, że młyn nie jest miejscem na imprezowanie, lecz na spokojny wypoczynek. Kiedyś była u mnie grupa nastolatków, którzy po suto zakrapianej imprezie pozostawili w salonie zniszczony dębowy stół. Kiedy im zwróciłam uwagę, byli zdziwieni, że rozczulam się nad jakimś starociem. Usłyszałam, że trzeba go wyrzucić na śmietnik, i po kłopocie…. Nie wyrzuciłam go oczywiście, a pokryłam blat szklaną taflą… Ale na szczęście był to jedynie incydent. Większość gości jest wspaniała.

Czym są zaskoczeni, kiedy przyjeżdżają tu po raz pierwszy, dopytuję: — Przede wszystkim urokami krainy Bugu. Tym, że jest tu tyle ciekawych miejsc do zwiedzania. Tym, że mieszka tu mnóstwo bardzo inteligentnych i pomysłowych ludzi. I oczywiście miejscową kuchnią. Kartacze, zaguby, babka ziemniaczana, sękacze, marcinki… bardzo im smakują, i domagają się przepisów. Moi goście mają do dyspozycji dużą kuchnię, ale często zamawiam dla nich obiady u zaprzyjaźnionej pani z Mierzwic, która przywozi jeszcze ciepłe gary pod same drzwi. W okolicy jest mnóstwo miejsc, gdzie można kupić świeże lokalne produkty, na przykład kozie czy owcze sery z dodatkiem różnych ziół, nalewki i konfitury oraz swojskie wędliny. Nie wspomnę o znakomitych miodach, z których słynie nasze nadbużańskie Podlasie — wylicza właścicielka Młyna nad Sarenką.

Ale są też i tacy goście, którzy zamiast wypadów po okolicy wolą niespieszny relaks w młynie – rozkoszują się błogim ciepłem z kominka, czytają książki na werandzie, łowią ryby w stawie albo opalają się na łące. Natura zewsząd kłania się im do stóp. A letnim wieczorem, kiedy zabrzmią pierwsze akordy żabiego koncertu, chwytają za komórki, by opowiedzieć bliskim i znajomym, jakie to szczęście ich spotkało w tej Bużce. A niech zazdroszczą! — Mam przygotowane dla nich lornetki, by mogli z bliska obserwować naszych łąkowych gości: czaple siwe i białe, nurogęsi, gągoły, zimorodki… sarny i jelenie, łosie, liski i zające… Zachęcam też do spacerów po lesie, które sama uwielbiam. Nigdy nie zdarzyło mi się spotkać w nim ludzi, no, może poza sezonem grzybowym… Jeżeli jestem sam w lesie, nie może mnie spotkać żadna podłość, nie mogę usłyszeć kłamstwa ani świstu bata – pisał Ryszard Kapuściński, i jestem mu wdzięczna za te słowa.

Tak jak jest wdzięczna za dobrych sąsiadów, którzy często do niej zaglądają, wspominają dawne czasy, kiedy młyn straszył swoim widokiem. Gratulują stworzenia tak pięknego miejsca, oferują swoją pomoc. — Mam supersąsiadów bliższych i dalszych — wyznaje Aneta Kobylińska. — Wymieniamy się swoimi produktami: ja wezmę jajka, a oddam wino porzeczkowe własnej roboty.

Jeszcze będzie piękniej…

Młyn nad Sarenką, mimo że jeszcze trzeba włożyć w jego rozwój dużo pracy, ma ogromny potencjał, a jego opiekunka mnóstwo planów na przyszłość. — W niedługim czasie chciałabym stworzyć na łące miejsce dla kamperów z pełną infrastrukturą. Myślę też o glampingu (glamour i camping – ekskluzywne namioty z wyposażeniem) i domkach na drzewach. Takich z ku­chnią i łazienką. Teren jest ogromny, więc mam duże pole do popisu.

Póki co trzeba rozpalić w kominku, bo rano pojawią się nowi goście. Przywita ich złotym jesiennym uśmiechem i oprowadzi po siedlisku. Zanim księżyc zachwyci się swoim odbiciem w stawie, oni już będą spać, ukołysani balladą Sarenki. Obudzą się o świcie zdumieni: czy aby to miejsce im się nie przyśniło.

Tekst: Monika Mikołajczuk
Zdjęcia: Sylwia Garucka-Tarkowska

Artykuł pochodzi z 33. numeru Krainy Bugu.

Wszystkie czasopisma w wersji papierowej są dostępne w naszym sklepie: https://krainabugu.pl/sklep