Czterolistnej koniczyny najlepiej szukało się leżąc na brzuchu. Jeśli miało się szczęście, można było przy okazji popatrzeć na sekretne życie owadów ukrywających się w gęstej trawie. Tym bujniej rosnącej, im więcej krowich placków trafiło przedtem w to miejsce. Na szczęście tajemnicę jej intensywnego wzrostu poznałam dużo później, więc w dziecięcych, nieświadomych czasach w poszukiwaniu szczęścia chętnie wtykałam nos w nadbużańską łąkę.

Moje malarstwo wzięło się z leżenia w trawie” – powiedział mi kiedyś Tadeusz Dominik. „W dzieciństwie musiałem pasać krowy. A że one wolały, żebym im w tym nie przeszkadzał, to kładłem się na brzuch i przyglądałem rozmaitym źdźbłom. A później brałem patyk i rysowałem na ścieżce to, co zobaczyłem”.

Marzyłam, żeby wywiad z Joanną Concejo przeprowadzić leżąc w trawie. Im bardziej przyglądałam się jej ilustracjom, tym bardziej wydawało mi się, że to będzie najwłaściwsze miejsce. Szkoda, że tego dnia padał deszcz i musiałyśmy umówić się w pomieszczeniu. Rysunki Joanny Concejo, które można znaleźć w książkach wydawanych na całym świecie, zawsze wydawały mi się pełne ruchu. Nie ilustrowały go, same się poruszały. „Szłam przez park na spotkanie z tobą” – zaczęłam rozmowę – „i zobaczyłam, jak silny wiatr kołysze trawą. Przyszło mi do głowy, że robisz rysunki z ruszającej się trawy”. Joanna roześmiała się. „Ciekawe! Zawsze czułam się powiązana z trawą. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale przecież nie trzeba wiedzieć wszystkiego. Trawa mnie wzrusza. Jest niezniszczalna. Nawet jak ją wypalą na pieprz, to i tak się odrodzi”.

Homo sapiens istnieje dzięki trawie. Nasz los od początku splótł się z losem traw. I do dziś z żadną inną grupą roślin nie mamy tak bliskich związków – pisze Marcin Ryszkiewicz w książce Ziemia i życie. Trawy wpłynęły na klimat, na faunę, na ewolucję człowieka. Porastają niemal jedną czwartą lądów. Są rodziną dla 11 tys. gatunków. Jadły je dinozaury, jadły krowy ­Dominika i te, które pasły się obok mnie na nadbużańskim smugu. Pierwsze skamieniałości traw, jakie znamy, pochodzą z przełomu paleocenu i eocenu. Mają więc 55 mln lat! Przodkowie małp i ludzi rozdzielili się ewolucyjnie, kiedy ziemię opanowały wielkie pożary. Z pogorzeliskiem lepiej poradziły sobie trawy, szybko wypuszczając nowe pędy. Gęste lasy zastąpił w wielu miejscach krajobraz sawannowy. Rozważa się teorię, że człowiek dlatego stanął na dwóch ­nogach, ­ponieważ – aby poruszać się wśród wysokich traw – musiał się wypros­tować.

Trawy odniosły sukces ewolucyjny, a przy okazji pomogły ludziom. A ci w rewanżu wymyślili trawniki.

Pierwsze pojawiły się w średniowieczu przy francuskich i angielskich zamkach. „I na co komu taka ziemia, co to nic na niej nie rośnie?” – mogli pytać okoliczni chłopi, ale pewnie nie pytali, bo roboty z uprawianiem ziemi im nie brakowało. A poza tym: jak to nie rośnie? Ależ rośnie! Rośnie trawa, która cieszy oko. A swoją nieużytecznością podkreśla, że kto ją ma, tego stać na zbytki. Strzygli więc i podlewali arystokraci (nie swoimi rękami rzecz jasna – co innego równa trawa, co innego równość społeczna). A później przystrzyżonymi trawnikami sygnalizowały swoje znaczenie parlamenty, sądy, uniwersytety. Trawnik to był majestat, pozycja, władza, majątek. A skoro tak, to chciał go mieć przed domem i bankier, i prawnik, i przemysłowiec. W XX w. równo przystrzyżoną trawę mieli przed domem niemal wszyscy. Pod warunkiem że mieli też pieniądze na jego pielęgnację. Firmy zajmujące się utrzymywaniem gładko przyciętych, jednorodnych biologicznie przestrzeni zaczęły przynosić miliardy dochodów. W grę zaczęły wchodzić pieniądze, okazało się więc, że ciąć trzeba wszędzie: wzdłuż chodników, ulic, w parkach, między domami. Równać, bo równość jest najważniejsza. Golić do gołej ziemi, bo taka jest tradycja, a z tradycją się nie zadziera.

Zawsze lubiłam uniwersyteckie trawniki w Cambridge. Koszone tak, że wciąż widać było trawę. Często patrzyłam, jak pracują ogrodnicy: nie walczą z zielenią, tylko ją pielęgnują. Wychowana w estetyce równego trawnika myślałam, że więcej już zrobić nie można. Aż tu nagle… Nawet w moim mieście, w którym wyrośnięta trawa była do tej pory nieestetycznym w powszechnej opinii elementem krajobrazu, zaczęły pojawiać się miejsca, w których stawiano tabliczki z napisem: „tu kosimy rzadziej”. Żeby je zobaczyć, musiałam się wprawdzie trochę nachodzić, ale i tak byłam zachwycona. Marzyłam o takim widoku przez okno, ale w moje okolice, zamiast tabliczek, wciąż docierają tylko panowie, którzy z zaciśniętymi ustami zwalczają wszelkie nierówności.

Nie ma równości, jeśli chodzi o równe trawniki na uniwersytecie w Cambridge. Można na nie wejść w trzech przypadkach: jest się profesorem uniwersytetu (jak jest z profesorkami, nie wiem – ten przywilej otrzymali profesorowie na początku historii uniwersytetu jako zadośćuczynienie za to, że nie mogli się żenić), prowadzi się właśnie uczoną rozmowę z profesorem, no i po trzecie: jest się kaczką – te mogą biegać po uniwersyteckich trawnikach do woli. Chyba najpiękniejszy, a na pewno najczęściej fotografowany trawnik z King’s College Chapel w tle, był perfekcyjnie strzyżony od 1770 roku. Kilkusetletnią tradycję zmieniono w 2020 roku. Wprawdzie wciąż nie można wejść na trawnik, ale można przejść przez łąkę, w którą się w połowie zamienił! Steve Coghill, główny ogrodnik King’s College, tłumaczy na stronie uniwersytetu: King’s Back Lawn został po raz pierwszy zasadzony, kiedy trawniki były modne i odzwierciedlały sposób, w jaki College chciał się prezentować. Ale sprawy potoczyły się do przodu i mamy teraz inne priorytety. Mamy nadzieję, że ludzie to zobaczą i pomyślą: a dlaczego my nie mielibyśmy tak zrobić?. W maju, w piśmie „Ecological Solutions and Evidence”, podsumowano przeprowadzone na łące badania: założenie łąki miało ogromny wpływ na wzrost wartości przyrodniczej tych terenów, zmniejszyło emisje gazów cieplarnianych związane z jej utrzymaniem, łąka odbija też o 25% więcej światła słonecznego niż trawnik, pomagając przeciwdziałać efektowi „miejskiej wyspy ciepła”.  W sierpniu na łąkę przed King’s College weszły dwa konie rasy shire, wypożyczone z niedalekiej farmy. Zaprzężono je do dwukołowej żniwiarki. Powolna, tradycyjna metoda sianokosów pozwoliła opuścić teren zwierzętom, które zadomowiły się w trawie. Zdjęcia koszenia, przypominające sceny z obrazów Constable’a, obiegły media społecznościowe, a bele wysuszonej trawy, wypełnione nasionami dzikich kwiatów, zostały bezpłatnie przekazane tym, którzy chcieliby założyć własne łąki. Mamy cudowną mieszankę rodzimych traw i nasion dzikich kwiatów, które naturalnie występowały na tych łąkach przed drugą wojną światową, zanim pojawiły się selektywne herbicydy. Innymi słowy, jest to coś w rodzaju łąki, która kojarzy się z wiejskimi krajobrazami wschodniej Anglii z przełomu XIX i XX wieku – mówi główny ogrodnik King’s College.

Na takie łąki trafiamy z B. od pewnego czasu na urokliwych angielskich cmentarzach przykościelnych. Do tej pory między kamiennymi płytami nagrobnymi chodziliśmy po równo skoszonej trawie, teraz kilkusetletnie nagrobki wyłaniają się z wielobarwnej gęstwiny. Niemal takiej samej, jak ta w naszym niewielkim norfoldzkim ogródku. Jeszcze kilka lat temu i my kosiliśmy trawę, wyróżniając się wśród sąsiadów jedynie tym, że robiliśmy to zdecydowanie rzadziej od nich. Pewnego roku nie było nas przez kilka miesięcy. Wróciliśmy do domu z widokiem na wysokie trawy, polne kwiaty i sarny, które czuły się wśród nich bezpieczne. Było pięknie. „Nie kosimy” – zdecydowaliśmy. „Ale wiesz, co będą mówić sąsiedzi?” – przez chwilę miałam wątpliwości. „Że nie dbamy o ogród” – spokojnie odpowiedział B. i poszedł poleżeć w trawie. „Dobrze, że odkąd tu mieszkamy, nie było na niej krowich placków” – zauważyłam.

Co było wcześniej, nie wiemy. Chociaż… niezupełnie. Jak mówi ogrodnik z Cambridge: Ziemia ma pamięć w każdym skrawku. Ta pamięć jest przechowywana w nasionach roślin i ujawni się w kolejnych latach.

A sąsiedzi? Ci z prawej od roku też nie koszą.


Tekst: Grażyna Lutosławska

Artykuł pochodzi z 36. numeru Krainy Bugu

Wszystkie wydania w wersji papierowej dostępne są w naszym sklepie: www.krainabugu.pl/sklep