Grzegorz i Tomasz Kłosowscy – Bracia mniejsi i więksi. Opowieści o mieszkańcach z krainy Biebrzy i nie tylko

62.99

Bracia mniejsi i więksi. Opowieści o mieszkańcach z krainy Biebrzy i nie tylko to dwadzieścia siedem znakomitych przyrodniczych gawęd o fascynującym świecie przyrody, o miłościach i zdradach, rodzicielstwie, przywiązaniu, polowaniach, miłosnych aktach, życiu i śmierci, i rytmie życia odmierzanym porami roku. Daj się uwieść przyrodzie, zajrzyj do krainy Biebrzy…

Bohaterowie opowieści (w kolejności zaproponowanej przez autorów): wydra, rybitwa białoskrzydła, bocian biały, bóbr, czajka, żubr, żuraw, kruk, kszyk, kuropatwa, niepylak mnemozyna, łabędź krzykliwy, krzyżaki, rycyk, lelek zwyczajny, sóweczka, żołna, myszołów, łoś, dzik, zając szarak, kraska, zaskroniec, wilk, jeleń, dudek i – last but not least – ropucha szara.

„Trzęsie mnie do żywego, kiedy opowiadający o zwierzętach przyrodnicy przyozdabiają swoje wypowiedzi dobrotliwym określeniem „nasi bracia mniejsi”, powołując się przy tym na słowa świętego Franciszka z Asyżu, choć podobno ów święty, używając tego określenia, nie miał wcale na myśli zwierząt, lecz swoich współbraci – franciszkanów… Dla mnie fraza „nasi bracia mniejsi” brzmi co najmniej lekceważąco wobec zwierząt, bo wygłaszana z pozycji człowieka – pana wszelkiego stworzenia. Węszę w tym objaw pychy i brak wrażliwości na los i cierpienie innych niż my istot.
A jednak BRACIOM Kłosowskim wybaczam ów tytuł, bowiem wiem, że w tym przypadku nie chodzi o lekceważącą „dobrotliwość”, ile o braterstwo, które jest cnotą – o nierozerwalny związek oparty na silnej więzi łączącej nas ze zwierzętami. Bo kto jak nie BRACIA, od lat pomieszkujący nad Biebrzą, jest w stanie o braterstwie tak przekonująco opowiadać?
Okraszone kapitalnymi fotografiami gawędy o skrzydlatych, czworonożnych, a nawet sześcionożnych mieszkańcach krainy Biebrzy pełne są empatii i głębokiego zrozumienia świata, jaki braci Kłosowskich otacza. Niezwykły talent zarówno do opowiadania, jak i fotografowania świata przyrody sprawia, że książkę tę czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Polecam wszystkim miłośnikom natury, fascynującej krainy Biebrzy i nie tylko, bowiem wielu bohaterów tych opowieści spotkać można także „gdzie indziej”, ot, tuż za rogiem… Warto więc sięgnąć po tę książkę, by na spotkanie z łosiem, wydrą, bocianem, wilkiem, jeleniem, dudkiem, dzikiem, ropuchą czy zaskrońcem móc się solidnie przygotować…
Ta książka pachnie prawdziwą przygodą, która czeka na każdego. Wystarczy tylko wyjść z domu…”.

JAN WALENCIK, filmowiec i fotograf przyrody

O AUTORACH

Grzegorz Kłosowski (ur. 1953 r.), artysta malarz po Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, odłożył pędzel na rzecz obiektywu i zamiast farbami maluje światłem. Pędzel, z jakim teraz najczęściej ma do czynienia, to koniec ogona któregoś z dzikich mieszkańców naszych puszcz i mokradeł. Specjalizuje się w fotografowaniu zwierząt, wykonał większą część zdjęć przyrodniczych tandemu braci Kłosowskich, także prawie wszystkie w tej książce. Jego brat bliźniak, Stanisław Kłosowski, jest profesorem biologii. Grzegorz wspólnie z braćmi wydał kilkanaście albumów i książek. Pierwszą były Ptaki biebrzańskich bagien, a ostatnimi z kolei Biebrza i Droga.

Tomasz Kłosowski (ur. 1949 r.), dziennikarz i fotograf, umknął z cywilizowanego świata, także z uczelnianych ław, w dzikie bagna Biebrzy, by podpatrywać i fotografować przyrodę. Tu zdziczał, ale z czasem zdobyte doświadczenia i wiedza pozwoliły mu wrócić na łono cywilizacji. Zaczął bowiem pisać artykuły, książki o przyrodzie, występować w radiu i telewizji. Prowadził programy, takie jak „Zwierzozbliżenia”, „Naturomania”, „Dzika Polska”, „Tańczący z naturą” czy ostatnio „Gawędy Kłosowskiego”. Jest autorem tekstów w tej książce, gdzie m.in. wspomina bliskie spotkania z dzikimi przedstawicielami fauny, zwłaszcza biebrzańskiej, jakie wraz z bratem przeżyli.

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Bóbr, jaki jest, mało kto widzi. Bo mało kto widuje samego bobra. Ale za to jego obecność rzuca się w oczy – w postaci podciętych lub już zwalonych drzew, zaostrzonych pniaków i stosów ogryzionych z kory gałązek walających się nad rzekami. Przyjeżdżam wiosną na znajomą aleję topolową, a tu w krajobrazie jakoś pusto i widno, zaś w miejscu drzew wystają pniaki zaostrzone niczym ołówki. Jakby zamierzano tu wbijać na pale cały oddział złoczyńców.
Zaglądamy z bratem na tyły pewnego zaszytego wśród drzew gospodarstwa, gdzie co roku obserwujemy dziuple w wierzbach i ich skrzydlatych mieszkańców. Od zewnątrz obejście otaczał zawsze gęsty kordon młodych osik, a tu co? Gospodarz wziął siekierę i ściął wszystkie, zostawiając las ostrych szpikulców, przypominający powiększone łoże fakira? Ach, nie, to nie siekiera poszła tu w ruch, tylko ostre pomarańczowe siekacze bobrów zamieszkujących przyległe do gospodarstwa starorzecze. Czasem na jego brzeg wytoczy się któryś z tych gryzoni, które dzięki sąsiedztwu ludzkiej sadyby pozbyły się naturalnej obawy przed człowiekiem. A gdy już ufnie wyjdzie na brzeg, co się ukaże naszym oczom? Gruda błota. Wielki mokry szczur. Jakiś upaprany gałgan, a nie żywa istota. Bez oczu, uszu, bez grymasu na kudłatym obliczu.
Słowem: indywiduum bez wyrazu. Wśród fotografów przyrody bóbr od dawna ma taką opinię. Fakt – nie jest to może zwierz szczególnie fotogeniczny, a na dodatek wiedzie nocny i podziemny tryb życia. Czarny obiekt pozostający w ciemności – nie jest to raczej największe marzenie fotografa. Ale może właśnie dlatego ta istota stanowi dla naszych aparatów tak duże wyzwanie?
Kiedyś już samo jej spotkanie było nie lada wyzwaniem, pamiętam bowiem takie, wcale nie tak znów dawne czasy, gdy bóbr był zwierzęciem legendarnym. Nawet nad Biebrzą, która jest rzeką dla bobrów idealną i którym zresztą zawdzięcza swą nazwę. Dziś jest tu aż rojno od tych zwierząt, ale jeszcze trzydzieści lat temu pojedyncze bobrowe chaty, czyli żeremia, i ślady zębów na drzewach pokazywano sobie jako osobliwość. Ale po kolei, wszak koleje losu tego zwierzęcia były kręte. Raz bóbr był pod wozem, raz na wozie – zwłaszcza to drugie miało przez długi czas dosłowne znaczenie, a wszystko za sprawą kłusowników”.

„Pewnej wiosny nasi gospodarze, ojciec i syn, oświadczyli, że muszą zmienić strzechę chlewa na solidny blaszany dach. Próbowaliśmy ich uprosić, żeby choć trochę z tym poczekali, może rok albo dwa.
– Tak? – odparł starszy. – Ja już dwa razy za tę strzechę kolegium płacił.
Był bowiem czas, gdy nakazano zastępować strzechy czym innym, choćby eternitem, pod groźbą kary. Miało to zmniejszyć zagrożenie pożarowe. To co będzie z naszymi boćkami?
– Nie martwio się – dodał młodszy. – Założym na dach oponę, to się na nowo pobudujo!
Założyli. Zrzucili stare gniazdo, a fundament pod nowe zainstalowali po przeciwnej stronie dachu. Gdy bocian przyleciał, na drugim, zamieszkiwanym przezeń dawniej końcu dachu pozostał jeszcze kawałek strzechy. „I co teraz?” – myśleliśmy z zainteresowaniem.
Ano ptak zaczął znosić patyki na oponę. „Hurra!” – zakrzyknęliśmy, ale, jak się okazało, przedwcześnie, bowiem szybko mu się to miejsce znudziło. Zaczął znosić swój budulec na skraj strzechy, ciągle jeszcze kryjącej stodołę ustawioną prostopadle do chlewa. A potem znów na miejsce dawnego gniazda na chlewie. Tak się wahał przez parę dni, budując na przemian trzy różne fundamenty. A gdy dołączył do niego drugi ptak, szybko ukończyły gniazdo w starym miejscu, czyli na chlewie. Na oponie nadal przysiadały, traktując ją wyraźnie jako wygódkę. Jakby czuły, że to najwłaściwsze miejsce w obejściu, bowiem poniżej, przylepiona do ściany chlewa, stała drewniana sławojka”.

Brak w magazynie

Kategoria: